Szukamy zimnych miejsc w domu
mi, pudłami przewiązanymi sznur- kiem – przypomina to trochę filmy z powojennych lat, gdy przesiedleńcy z workami na plecach stawiali się w punktach zbornych, by otrzymać na Ziemiach Odzyskanych przydział lokalu. W powietrzu unosi się zatęchły zapach przeszłości. Dwie młode dziewczyny, więźniarki, stają wyprężone na baczność. – One pomagają w magazynie – mówi szefowa „biura rzeczy oddanych na przechowanie”. Same – ubrane w ciuchy rodem z lat 80. – dopełniają obrazu. W głowie kołaczą się widoki znane z muzeów obozów koncentracyjnych – stosy prywatnych rzeczy odebranych na kolejowej rampie. To niesprawiedliwe, krzywdzące porównanie, ale to tak trudne do pozbycia się myśli – te worki wiszące na hakach, zatęchłe kartony, rzędy chodaków, koszul, prześcieradeł, mocno zużytych koców...
– A to jest szafa pancerna. Tu trzymamy telefony komórkowe skazanych – mówi szefowa magazynu. Drzwiczki zaplombowane. – Nie wolno otwierać – zastrzega.
W Krzywańcu obecnie jest osadzonych 822 więźniów. W celach 2-, 3- i 4-osobowych. Żadnego ścisku, przeludnienia. W skład kompleksu wchodzą: zakład otwarty, półotwarty, zamknięty dla odbywających karę po raz pierwszy, dla młodocianych, recydywistów, kobiet z dziećmi. Jest też areszt śledczy. Wszystko obok siebie. Za 10-metrowym murem wybudowano więzienie w więzieniu – nowoczesny budynek, nazywają go Alcatraz – dla najbardziej niebezpiecznych więźniów. Tuż obok, w odległości jakichś 50 – 70 m, jest zakład dla matek z dziećmi z dużym placem zabaw. Są huśtawki i brodzik. Między drzewami rozwieszone sznurki z praniem. W oknach wiszą firanki z Kłapouchym i Puchatkiem. Mamy wrażenie, że to kolejny ośrodek wypoczynkowy. Nawet kraty w oknach nie burzą sielankowej atmosfery.
Kierowniczka domu dla matek z dziećmi tłumaczy, że dzieci nie są winne i że trzeba im oraz ich matkom stworzyć namiastkę normalnego życia. Trzy proste piętrowe budynki ustawione w kształcie litery U. Obok obszerny teren z alejkami do spacerów i placem zabaw. Potykamy się o pręty blokujące włazy do kanałów. – Zaspawane, żeby nikt tamtędy nie uciekł – tłumaczy kierowniczka. Uśmiechnięta oczywiście.
Wchodzimy na oddział. Takich wnętrz nie powstydziłoby się żadne przedszkole. Kolorowe sale pełne zabawek. I to tych z górnej półki. Płaski telewizor z wideo, stosy książeczek, klocków i misiów. Cele... To nie cele, tylko pokoiki z Ikei. Łóżeczka dziecięce obok drewnianych łóżek mam. Półki, szafki, krzesełka, widoczek z prospektu. Razi tylko krata na korytarzu, od podłogi do sufitu. Ale widzieliśmy taką samą w podstawówce, w której TVN nagrywał niedawno swój interwencyjny program. To była gminna szkoła. Otwarta, lecz z taką samą kratą.
– Krew by mnie zalała, gdyby ktoś taki jak ja skrzywdził moje dziecko i trafił do tego zakładu – mówi Francesca. Prosi, by tak ją nazywać. Ma 45 lat, czwórkę dzieci. Została skazana na 25 lat więzienia za zabicie męża. – To było po alkoholu, znęcał się, więc, no wiecie, nie wytrzymałam.. – patrzy nam prosto w oczy, lekko się uśmiechając. Jakby na usprawiedliwienie dodaje, że jest uzależniona od alkoholu. – Ale się leczę. Tutaj – podkreśla. Gdy mówi, lekko drży jej szczęka. Widać chorobę. – Większość kobiet, które tu teraz siedzą, nie miała tak dobrych warunków na wolności i nie będzie miała, jak stąd wyjdą. Są takie, które nawet nie chcą wyjść – zdradza Francesca. Jak to nie chcą? – No nie chcą, bo tu jest jak na wczasach. Jedzenie, dach nad głową, rozrywki. Jak się nie podpadnie, a jeszcze dobrze trafi w celi na normalne osoby, to można tu całkiem dobrze żyć. A jak wyjdą i wrócą do swojego życia, przepadną. Po drugiej stronie krat, na wolności, nie ma przebacz, tam jest dla nich prawdziwa kara – przekonuje. I dodaje, że to więzienie ją uratowało.
W innych zakładach nie było tak różowo. Widzi to dobrze, jak przychodzą z innych ZK. Pracuje w więziennej przychodni. Te z Wrocławia przeważnie mają wszy. – W więzieniach szczególnie ciężko mają dziecioboje (kobiety, które zabiły własne dziecko – red.). Wiadomo, samosąd jest zakazany, ale jak się taka poskarży komuś, to będzie miała jeszcze gorzej. Klawisze znają hierarchię, ale do łaźni puszczają. A tam gwałty lub przypalanie papierosami. Podobnie traktowane są te więźniarki, które zabiły rodziców. – Francesca dobrze wie, co mówi, bo wcześniej była we Wrocławiu. – Tam to jest dopiero piekło – opowiada. – Krzywaniec to nagroda. To komfortowe więzienie, choć wiem, że to niesprawiedliwe. I głupio brzmi w ustach więźniarki – podsumowuje.
Podobnie mówi Ilona. Ma 30 lat i dwójkę dzieci. Siedzi za napad, którego dokonała z koleżanką. Była uzależniona od narkotyków, brakowało kasy na działkę. Zginął człowiek. Dostała 15 lat. Wcześniej była we Wrocławiu. – Tam było tragicznie. 12 – 14 osób w celi, Ukrainki, Mołdawianki, z nikim nie można się porozumieć, więzienie było jak rudera i tylko wiatr hulał w oknach – opisuje.
W Krzywańcu jest inne życie. – Można się do tego przyzwyczaić. Mam więcej czasu dla dziecka, niż miałabym na wolności – zauważa. A wolności kosztuje na całego. Ma 28 dni przepustek w ciągu roku. Na przepustce poznała chłopaka. Na przepustce zaszła w ciążę. W więzieniu kończy szkołę, wyleczyła się z nałogu. Gdy to opowiada, lekko drżą jej usta. Widać nerwy, choć nie jesteśmy pierwszymi dziennikarzami, z którymi rozmawia.
Krążąc po budynku, napotykamy dwie osoby. Kierowniczka domu dla kobiet tłumaczy, że to specjaliści z Warszawy, którzy przyjeżdżają do więźniów i prowadzą z nimi
54
Normy z zakresu izolacyjności cieplnej budynków oraz brak materiałów izolacyjnych w czasie wielkiego boomu budowlanego w latach 1985 – 1995 spowodowały, że użytkowanie budynków powstałych w tamtym okresie jest obecnie bardzo kosztowne. Ściany, okna oraz dach to miejsca najbardziej pochłaniające nasze drogie ciepło. Z reguły wszystkie te elementy wymagają modernizacji. Ustalenie kolejności wykonania dociepleń wymaga przeprowadzenia odpowiednich pomiarów i badań. Najlepiej zwrócić się do osób uprawnionych do wystawiania certyfikatów energetycznych o wykonanie audytu. Podstawową czynnością będzie badanie za pomocą kamery termowizyjnej poszczególnych elementów budynku zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Pozwoli to na ustalenie miejsc szczególnie wymagających szybkiego działania w celu usunięcia przyczyn ucieczki ciepła. Badania termograficzne wykonujemy w czasie, gdy różnica między temperaturą zewnętrzną a wewnętrzną wynosi co najmniej 15°C. Dużym udogodnieniem będzie nabycie pirometru, za pomocą którego dokonamy w czasie najbardziej nam odpowiadającym (w nocy, nad ranem, w dzień pochmurny) pomiarów temperatury wewnątrz domu. Koszt pirometru do użytku domowego to 100 – 200 zł. Niektóre urządzenia za pomocą koloru wskazują różnicę pomiędzy temperaturą bazową a temperaturą w miejscach badanych. Kolor zielony sygnalizuje różnicę nieistotną – rzędu 0,5 °C, kolor niebieski wskazuje temperaturę znacznie niższą, a kolor czerwony – temperaturę wyższą od bazowej. Pirometrem możemy również sprawdzić ogrzewanie podłogowe lub zmierzyć temperaturę np. w lodówce, zamrażarce czy temperaturę silnika w naszym aucie.
janik@angora.com.pl