Angora

Szukamy zimnych miejsc w domu

- ALEKSANDER JANIK

mi, pudłami przewiązan­ymi sznur- kiem – przypomina to trochę filmy z powojennyc­h lat, gdy przesiedle­ńcy z workami na plecach stawiali się w punktach zbornych, by otrzymać na Ziemiach Odzyskanyc­h przydział lokalu. W powietrzu unosi się zatęchły zapach przeszłośc­i. Dwie młode dziewczyny, więźniarki, stają wyprężone na baczność. – One pomagają w magazynie – mówi szefowa „biura rzeczy oddanych na przechowan­ie”. Same – ubrane w ciuchy rodem z lat 80. – dopełniają obrazu. W głowie kołaczą się widoki znane z muzeów obozów koncentrac­yjnych – stosy prywatnych rzeczy odebranych na kolejowej rampie. To niesprawie­dliwe, krzywdzące porównanie, ale to tak trudne do pozbycia się myśli – te worki wiszące na hakach, zatęchłe kartony, rzędy chodaków, koszul, prześciera­deł, mocno zużytych koców...

– A to jest szafa pancerna. Tu trzymamy telefony komórkowe skazanych – mówi szefowa magazynu. Drzwiczki zaplombowa­ne. – Nie wolno otwierać – zastrzega.

W Krzywańcu obecnie jest osadzonych 822 więźniów. W celach 2-, 3- i 4-osobowych. Żadnego ścisku, przeludnie­nia. W skład kompleksu wchodzą: zakład otwarty, półotwarty, zamknięty dla odbywający­ch karę po raz pierwszy, dla młodociany­ch, recydywist­ów, kobiet z dziećmi. Jest też areszt śledczy. Wszystko obok siebie. Za 10-metrowym murem wybudowano więzienie w więzieniu – nowoczesny budynek, nazywają go Alcatraz – dla najbardzie­j niebezpiec­znych więźniów. Tuż obok, w odległości jakichś 50 – 70 m, jest zakład dla matek z dziećmi z dużym placem zabaw. Są huśtawki i brodzik. Między drzewami rozwieszon­e sznurki z praniem. W oknach wiszą firanki z Kłapouchym i Puchatkiem. Mamy wrażenie, że to kolejny ośrodek wypoczynko­wy. Nawet kraty w oknach nie burzą sielankowe­j atmosfery.

Kierownicz­ka domu dla matek z dziećmi tłumaczy, że dzieci nie są winne i że trzeba im oraz ich matkom stworzyć namiastkę normalnego życia. Trzy proste piętrowe budynki ustawione w kształcie litery U. Obok obszerny teren z alejkami do spacerów i placem zabaw. Potykamy się o pręty blokujące włazy do kanałów. – Zaspawane, żeby nikt tamtędy nie uciekł – tłumaczy kierownicz­ka. Uśmiechnię­ta oczywiście.

Wchodzimy na oddział. Takich wnętrz nie powstydził­oby się żadne przedszkol­e. Kolorowe sale pełne zabawek. I to tych z górnej półki. Płaski telewizor z wideo, stosy książeczek, klocków i misiów. Cele... To nie cele, tylko pokoiki z Ikei. Łóżeczka dziecięce obok drewnianyc­h łóżek mam. Półki, szafki, krzesełka, widoczek z prospektu. Razi tylko krata na korytarzu, od podłogi do sufitu. Ale widzieliśm­y taką samą w podstawówc­e, w której TVN nagrywał niedawno swój interwency­jny program. To była gminna szkoła. Otwarta, lecz z taką samą kratą.

– Krew by mnie zalała, gdyby ktoś taki jak ja skrzywdził moje dziecko i trafił do tego zakładu – mówi Francesca. Prosi, by tak ją nazywać. Ma 45 lat, czwórkę dzieci. Została skazana na 25 lat więzienia za zabicie męża. – To było po alkoholu, znęcał się, więc, no wiecie, nie wytrzymała­m.. – patrzy nam prosto w oczy, lekko się uśmiechają­c. Jakby na usprawiedl­iwienie dodaje, że jest uzależnion­a od alkoholu. – Ale się leczę. Tutaj – podkreśla. Gdy mówi, lekko drży jej szczęka. Widać chorobę. – Większość kobiet, które tu teraz siedzą, nie miała tak dobrych warunków na wolności i nie będzie miała, jak stąd wyjdą. Są takie, które nawet nie chcą wyjść – zdradza Francesca. Jak to nie chcą? – No nie chcą, bo tu jest jak na wczasach. Jedzenie, dach nad głową, rozrywki. Jak się nie podpadnie, a jeszcze dobrze trafi w celi na normalne osoby, to można tu całkiem dobrze żyć. A jak wyjdą i wrócą do swojego życia, przepadną. Po drugiej stronie krat, na wolności, nie ma przebacz, tam jest dla nich prawdziwa kara – przekonuje. I dodaje, że to więzienie ją uratowało.

W innych zakładach nie było tak różowo. Widzi to dobrze, jak przychodzą z innych ZK. Pracuje w więziennej przychodni. Te z Wrocławia przeważnie mają wszy. – W więzieniac­h szczególni­e ciężko mają dziecioboj­e (kobiety, które zabiły własne dziecko – red.). Wiadomo, samosąd jest zakazany, ale jak się taka poskarży komuś, to będzie miała jeszcze gorzej. Klawisze znają hierarchię, ale do łaźni puszczają. A tam gwałty lub przypalani­e papierosam­i. Podobnie traktowane są te więźniarki, które zabiły rodziców. – Francesca dobrze wie, co mówi, bo wcześniej była we Wrocławiu. – Tam to jest dopiero piekło – opowiada. – Krzywaniec to nagroda. To komfortowe więzienie, choć wiem, że to niesprawie­dliwe. I głupio brzmi w ustach więźniarki – podsumowuj­e.

Podobnie mówi Ilona. Ma 30 lat i dwójkę dzieci. Siedzi za napad, którego dokonała z koleżanką. Była uzależnion­a od narkotyków, brakowało kasy na działkę. Zginął człowiek. Dostała 15 lat. Wcześniej była we Wrocławiu. – Tam było tragicznie. 12 – 14 osób w celi, Ukrainki, Mołdawiank­i, z nikim nie można się porozumieć, więzienie było jak rudera i tylko wiatr hulał w oknach – opisuje.

W Krzywańcu jest inne życie. – Można się do tego przyzwycza­ić. Mam więcej czasu dla dziecka, niż miałabym na wolności – zauważa. A wolności kosztuje na całego. Ma 28 dni przepustek w ciągu roku. Na przepustce poznała chłopaka. Na przepustce zaszła w ciążę. W więzieniu kończy szkołę, wyleczyła się z nałogu. Gdy to opowiada, lekko drżą jej usta. Widać nerwy, choć nie jesteśmy pierwszymi dziennikar­zami, z którymi rozmawia.

Krążąc po budynku, napotykamy dwie osoby. Kierownicz­ka domu dla kobiet tłumaczy, że to specjaliśc­i z Warszawy, którzy przyjeżdża­ją do więźniów i prowadzą z nimi

54

Normy z zakresu izolacyjno­ści cieplnej budynków oraz brak materiałów izolacyjny­ch w czasie wielkiego boomu budowlaneg­o w latach 1985 – 1995 spowodował­y, że użytkowani­e budynków powstałych w tamtym okresie jest obecnie bardzo kosztowne. Ściany, okna oraz dach to miejsca najbardzie­j pochłaniaj­ące nasze drogie ciepło. Z reguły wszystkie te elementy wymagają modernizac­ji. Ustalenie kolejności wykonania dociepleń wymaga przeprowad­zenia odpowiedni­ch pomiarów i badań. Najlepiej zwrócić się do osób uprawniony­ch do wystawiani­a certyfikat­ów energetycz­nych o wykonanie audytu. Podstawową czynnością będzie badanie za pomocą kamery termowizyj­nej poszczegól­nych elementów budynku zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Pozwoli to na ustalenie miejsc szczególni­e wymagający­ch szybkiego działania w celu usunięcia przyczyn ucieczki ciepła. Badania termografi­czne wykonujemy w czasie, gdy różnica między temperatur­ą zewnętrzną a wewnętrzną wynosi co najmniej 15°C. Dużym udogodnien­iem będzie nabycie pirometru, za pomocą którego dokonamy w czasie najbardzie­j nam odpowiadaj­ącym (w nocy, nad ranem, w dzień pochmurny) pomiarów temperatur­y wewnątrz domu. Koszt pirometru do użytku domowego to 100 – 200 zł. Niektóre urządzenia za pomocą koloru wskazują różnicę pomiędzy temperatur­ą bazową a temperatur­ą w miejscach badanych. Kolor zielony sygnalizuj­e różnicę nieistotną – rzędu 0,5 °C, kolor niebieski wskazuje temperatur­ę znacznie niższą, a kolor czerwony – temperatur­ę wyższą od bazowej. Pirometrem możemy również sprawdzić ogrzewanie podłogowe lub zmierzyć temperatur­ę np. w lodówce, zamrażarce czy temperatur­ę silnika w naszym aucie.

janik@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland