Skazani na wczasy
53 zajęcia. Pomagają im odreagować stres i uczą, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. – One siedzą całymi dniami w jednym pomieszczeniu z dziećmi, przeżywają stres, trzeba im pomóc, wytłumaczyć, nie miały przecież prawidłowych wzorców w rodzinie, to my ich dopiero teraz uczymy, jak normalnie żyć, funkcjonować, wychowywać dzieci – przekonuje kierowniczka. – Tu siedzą matki, które nie powinny mieć dzieci. Widziałam, jak nimi ze złości rzucały. Ale z dzieckiem ma się lepsze warunki. I stałą pomoc. To jest jakiś pomysł na przetrwanie – szydzi Ilona.
Pomoc psychologiczna to wizytówka Krzywańca. „Dzięki tej terapii uświadomiłem sobie, że jestem sprawcą przemocy. Uzyskałem świadomość własnych zachowań. Nabyłem umiejętności służące rozwiązywaniu konfliktów bez używania agresji. Nauczyłem się, czym jest związek partnerski oraz wiem, jak powinien on wyglądać” – czytamy na kartce wręczonej nam przez Marcina, więźnia z Alcatraz. Tu siedzą ci niebezpieczni. Marcin jest jednym z kilku, którzy zgodzili się rozmawiać z nami za darmo. Bo normalną stawką za rozmowę z dziennikarzami jest 300 zł. Przelewem na konto. Do wydania w więziennej kantynie. Całkiem dobrze zaopatrzonej – jak osiedlowy sklepik. Marcin dostał 3,5 roku za pobicie partnerki. Wrócił z pracy za granicą i zastał ją z kochankiem. Nie wytrzymał i kochanek wraz z partnerką zapamiętają chwilę słabości do końca życia. Z tym że to nie pierwszy jego wyrok. Wcześniej przeszedł przez Wrocław. Wysoki, duży, silny mężczyzna, w dresie, adidasach, z zegarkiem na ręku i z modnymi okularami, opowiada, jak tam było. – Wyjdę stąd inny, niżbym wyszedł z ZK we Wrocławiu – przekonuje. Tam płakał wieczorami i się bał. – To państwo w państwie – mówi podniesionym głosem. – Jest alkohol, narkotyki, obskurne łaźnie. Nie wiem, czy bym tam odsiedział wyrok do końca – mówi.
Patrzy nam prosto w oczy i prosi: – Napiszcie koniecznie, że każda przemoc jest nieusprawiedliwiona. – Napiszecie, bo wiecie, musicie napisać. Napiszecie, prawda? – pyta nerwowo. Kilkakrotnie to powtarza, pociera dłonie, napina potężne mięśnie i wierci się na krześle.
Wszyscy osadzeni w Krzywańcu mają szansę na odreagowanie w hali sportowej. W poniemieckiej auli są nawet freski sprzed drugiej wojny światowej przedstawiające ćwicze- nia zdrowej nordyckiej młodzieży. Cztery-pięć razy w tygodniu najbardziej zatwardziali przestępcy mogą tu ćwiczyć koszykówkę czy siatkówkę pod okiem trenera. – Czasami daję im rower na przejażdżkę. Chodzą też na ryby, zbierają grzyby. To wszystko ma wspomagać proces resocjalizacji – tłumaczy trener.
Alcatraz to pachnący nowością zamknięty oddział. Naszpikowany elektroniką, jest chlubą polskiego więziennictwa. Szerokie, jasne korytarze. Cele po prawej i lewej, jak w robotniczym hotelu. W środku metalowe prycze, osobna, osłonięta toaleta, bez drzwi, tylko z zasłoną. Umywalka i kosz na śmieci. Okno przesłonięte szybkami z mlecznym szkłem, ustawionymi pod kątem tak, że widać tylko niebo.
Spacerniak jak w amerykańskim filmie. Cztery gołe ściany, kilkanaście metrów kwadratowych, od góry zabezpieczone siatką. Kilkanaście takich boksów, w niektórych urządzenia z siłowni, sztangi do podnoszenia ciężarów, ławeczki do wyciskania. Na górze jeden strażnik – nie jest w stanie dojrzeć każdego. Kilkunastoosobowa grupa skazanych wkracza sprężystym krokiem do spacerniaków, jakby niewidzialną różdżką dzielą się na poszczególne boksy. Spacerują bardzo szybko, nienaturalnie szybko. Gdy patrzymy na nich przez oka stalowej siatki, wytrzymują wzrok. Jeden z nich przekazuje coś koledze, ten spogląda na nas i pokazuje środkowy palec. Oczywiście z firmowym, krzywańskim uśmiechem na ustach.
Alcatraz to wisienka na więziennym torcie. Stąd nie można uciec. Przynajmniej jeszcze nikomu się nie udało. Próba ucieczki w ostatnich latach była raz. Więźniarka przedostała się poza parkan zakładu. Z tym że siedziała w zakładzie półotwartym, więc w miarę swobodnie poruszała się po terenie. Wspięła się po murze w rogu magazynu, gdy nie było aż tyle zasieków. Właściwie nikt nie wie, co jej strzeliło do głowy. Więźniowie zgodnie mówią, że nie w głowie im ucieczka. W końcu gdzie im będzie lepiej?
–W każdym zakładzie są inne przywileje i inne zasady. My tu wywalczyliśmy skargami wiele – mówi skazany na dożywocie Sebastian. Przed rozmową spotkaliśmy go w sali, gdzie razem z kilkoma więźniami maluje obrazy i przygotowuje się do wystawy. Sebastian to prawdziwy artysta. Tak, pana obrazy zrobiły na nas duże wrażenie. Tak jak pana – powiedzmy – dokonania. W końcu na dwukrotne dożywocie trzeba zasłużyć.
Sebastian opowiada, że w Krzywańcu poprawiło się w ostatnich latach. Teraz ma zajęcia sportowe pięć razy w tygodniu, siłownię trzy razy, należy do grupy biegowej i chodzi na koszykówkę i siatkówkę. – Sami sobie to wywalczyliśmy. Należy nam się to – podkreśla. Nie podejmuje rozmowy, gdy pytamy, czy to nie przesada – takie atrakcje dla takich jak on. W końcu jest groźnym przestępcą, bez szans na resocjalizację. Gdy zostawiają nas z nim sam na sam, gdy siada tuż przy nas, zaciska dłonie i zaczyna emocjonalnie opowiadać, jakich nieprawidłowości dopuszczają się klawisze, robi się nieprzyjemna atmosfera.
– Przy całym szacunku, ale to pan jest sprawcą poważnych przestępstw – nieśmiało zauważamy. – Wciąż piszę skargi na wszelkie naruszenia przepisów. Z zemsty wpuścili mi do celi 125-kilogramowego psychopatę. Rzucił się na mnie, ale umiem się bronić i mogło się to skończyć dla niego tragicznie. To taki ich sposób na niepokornych – odpowiada Sebastian.
Kierownictwo więzienia takie zarzuty przyjmuje ze stoickim spokojem. – Tu są setki kamer. Rejestrowany jest prawie każdy ruch więźnia. Kadra w odróżnieniu od dawnych czasów ma odpowiednie wykształcenie. Nie cenzurujemy też listów więźniów do urzędów, a to w większości skargi – zapewniają szefowie jednostki. Prawda. Na bramie głównej, na piętrze, jest centrum operacyjne więzienia. Na kilkunastu monitorach widać każdy zakamarek zakładu. Są podglądy nawet w celach. Zabawnie wyglądają tylko czarne paski w intymnych miejscach. Ponoć są zaprogramowane na stałe.
Przed bramą kłębi się tłumek – to więźniarki z zakładu otwartego. Pracują na zewnątrz, w firmach, które podpisały umowę z więzieniem. Szefowie Krzywańca proszą, by napisać, że zakłady karne to atrakcyjne ośrodki dostarczające wykwalifikowanej i taniej siły roboczej. Taniej, bez żadnych podtekstów, bo prawo nakazuje płacić więźniom co najmniej minimalną pensję. Lecz ich chęć do pracy jest nieoceniona. Gorzej z zaufaniem, bo gdy pracownice wracają, obwąchują je psy wyspecjalizowane w wykrywaniu narkotyków. Codzienna rutyna jest zasadna, bo co jakiś czas są próby przemycenia np. papierosów z marihuaną. Niemniej normalna etatowa praca jest, zdaniem ekspertów, najlepszą metodą wychowawczą dla skazanych.
Po zakończeniu odbywania kary skazani mogą także liczyć na pomoc. Urzędy pracy to im dają w pierwszej kolejności oferty. Są zobowiązane szukać im zatrudnienia nawet w innych regionach. Urzędnicy dzwonią i żebrzą o etat dla opuszczających zakłady karne. Niesprawiedliwe?
Ze statystyk wynika, że resocjalizacja w Polsce to fikcja. Ponad połowa skazanych po raz pierwszy wraca za kraty. Fikcją jest też pomoc dla ofiar przestępstw. Gdy patrzymy na warunki, jakie zobaczyliśmy w Krzywańcu, nasuwa się pytanie: czy prawa człowieka należą się sprawcom, czy ofiarom? Pewnie i tym, i tym. Tylko co w tym wszystkim jest karą?