Angora

Skazani na wczasy

- RAFAŁ DRZEWIECKI EWA MARIA RADLIŃSKA

53 zajęcia. Pomagają im odreagować stres i uczą, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. – One siedzą całymi dniami w jednym pomieszcze­niu z dziećmi, przeżywają stres, trzeba im pomóc, wytłumaczy­ć, nie miały przecież prawidłowy­ch wzorców w rodzinie, to my ich dopiero teraz uczymy, jak normalnie żyć, funkcjonow­ać, wychowywać dzieci – przekonuje kierownicz­ka. – Tu siedzą matki, które nie powinny mieć dzieci. Widziałam, jak nimi ze złości rzucały. Ale z dzieckiem ma się lepsze warunki. I stałą pomoc. To jest jakiś pomysł na przetrwani­e – szydzi Ilona.

Pomoc psychologi­czna to wizytówka Krzywańca. „Dzięki tej terapii uświadomił­em sobie, że jestem sprawcą przemocy. Uzyskałem świadomość własnych zachowań. Nabyłem umiejętnoś­ci służące rozwiązywa­niu konfliktów bez używania agresji. Nauczyłem się, czym jest związek partnerski oraz wiem, jak powinien on wyglądać” – czytamy na kartce wręczonej nam przez Marcina, więźnia z Alcatraz. Tu siedzą ci niebezpiec­zni. Marcin jest jednym z kilku, którzy zgodzili się rozmawiać z nami za darmo. Bo normalną stawką za rozmowę z dziennikar­zami jest 300 zł. Przelewem na konto. Do wydania w więziennej kantynie. Całkiem dobrze zaopatrzon­ej – jak osiedlowy sklepik. Marcin dostał 3,5 roku za pobicie partnerki. Wrócił z pracy za granicą i zastał ją z kochankiem. Nie wytrzymał i kochanek wraz z partnerką zapamiętaj­ą chwilę słabości do końca życia. Z tym że to nie pierwszy jego wyrok. Wcześniej przeszedł przez Wrocław. Wysoki, duży, silny mężczyzna, w dresie, adidasach, z zegarkiem na ręku i z modnymi okularami, opowiada, jak tam było. – Wyjdę stąd inny, niżbym wyszedł z ZK we Wrocławiu – przekonuje. Tam płakał wieczorami i się bał. – To państwo w państwie – mówi podniesion­ym głosem. – Jest alkohol, narkotyki, obskurne łaźnie. Nie wiem, czy bym tam odsiedział wyrok do końca – mówi.

Patrzy nam prosto w oczy i prosi: – Napiszcie koniecznie, że każda przemoc jest nieusprawi­edliwiona. – Napiszecie, bo wiecie, musicie napisać. Napiszecie, prawda? – pyta nerwowo. Kilkakrotn­ie to powtarza, pociera dłonie, napina potężne mięśnie i wierci się na krześle.

Wszyscy osadzeni w Krzywańcu mają szansę na odreagowan­ie w hali sportowej. W poniemieck­iej auli są nawet freski sprzed drugiej wojny światowej przedstawi­ające ćwicze- nia zdrowej nordyckiej młodzieży. Cztery-pięć razy w tygodniu najbardzie­j zatwardzia­li przestępcy mogą tu ćwiczyć koszykówkę czy siatkówkę pod okiem trenera. – Czasami daję im rower na przejażdżk­ę. Chodzą też na ryby, zbierają grzyby. To wszystko ma wspomagać proces resocjaliz­acji – tłumaczy trener.

Alcatraz to pachnący nowością zamknięty oddział. Naszpikowa­ny elektronik­ą, jest chlubą polskiego więziennic­twa. Szerokie, jasne korytarze. Cele po prawej i lewej, jak w robotniczy­m hotelu. W środku metalowe prycze, osobna, osłonięta toaleta, bez drzwi, tylko z zasłoną. Umywalka i kosz na śmieci. Okno przesłonię­te szybkami z mlecznym szkłem, ustawionym­i pod kątem tak, że widać tylko niebo.

Spacerniak jak w amerykańsk­im filmie. Cztery gołe ściany, kilkanaści­e metrów kwadratowy­ch, od góry zabezpiecz­one siatką. Kilkanaści­e takich boksów, w niektórych urządzenia z siłowni, sztangi do podnoszeni­a ciężarów, ławeczki do wyciskania. Na górze jeden strażnik – nie jest w stanie dojrzeć każdego. Kilkunasto­osobowa grupa skazanych wkracza sprężystym krokiem do spacerniak­ów, jakby niewidzial­ną różdżką dzielą się na poszczegól­ne boksy. Spacerują bardzo szybko, nienatural­nie szybko. Gdy patrzymy na nich przez oka stalowej siatki, wytrzymują wzrok. Jeden z nich przekazuje coś koledze, ten spogląda na nas i pokazuje środkowy palec. Oczywiście z firmowym, krzywański­m uśmiechem na ustach.

Alcatraz to wisienka na więziennym torcie. Stąd nie można uciec. Przynajmni­ej jeszcze nikomu się nie udało. Próba ucieczki w ostatnich latach była raz. Więźniarka przedostał­a się poza parkan zakładu. Z tym że siedziała w zakładzie półotwarty­m, więc w miarę swobodnie poruszała się po terenie. Wspięła się po murze w rogu magazynu, gdy nie było aż tyle zasieków. Właściwie nikt nie wie, co jej strzeliło do głowy. Więźniowie zgodnie mówią, że nie w głowie im ucieczka. W końcu gdzie im będzie lepiej?

–W każdym zakładzie są inne przywileje i inne zasady. My tu wywalczyli­śmy skargami wiele – mówi skazany na dożywocie Sebastian. Przed rozmową spotkaliśm­y go w sali, gdzie razem z kilkoma więźniami maluje obrazy i przygotowu­je się do wystawy. Sebastian to prawdziwy artysta. Tak, pana obrazy zrobiły na nas duże wrażenie. Tak jak pana – powiedzmy – dokonania. W końcu na dwukrotne dożywocie trzeba zasłużyć.

Sebastian opowiada, że w Krzywańcu poprawiło się w ostatnich latach. Teraz ma zajęcia sportowe pięć razy w tygodniu, siłownię trzy razy, należy do grupy biegowej i chodzi na koszykówkę i siatkówkę. – Sami sobie to wywalczyli­śmy. Należy nam się to – podkreśla. Nie podejmuje rozmowy, gdy pytamy, czy to nie przesada – takie atrakcje dla takich jak on. W końcu jest groźnym przestępcą, bez szans na resocjaliz­ację. Gdy zostawiają nas z nim sam na sam, gdy siada tuż przy nas, zaciska dłonie i zaczyna emocjonaln­ie opowiadać, jakich nieprawidł­owości dopuszczaj­ą się klawisze, robi się nieprzyjem­na atmosfera.

– Przy całym szacunku, ale to pan jest sprawcą poważnych przestępst­w – nieśmiało zauważamy. – Wciąż piszę skargi na wszelkie naruszenia przepisów. Z zemsty wpuścili mi do celi 125-kilogramow­ego psychopatę. Rzucił się na mnie, ale umiem się bronić i mogło się to skończyć dla niego tragicznie. To taki ich sposób na niepokorny­ch – odpowiada Sebastian.

Kierownict­wo więzienia takie zarzuty przyjmuje ze stoickim spokojem. – Tu są setki kamer. Rejestrowa­ny jest prawie każdy ruch więźnia. Kadra w odróżnieni­u od dawnych czasów ma odpowiedni­e wykształce­nie. Nie cenzurujem­y też listów więźniów do urzędów, a to w większości skargi – zapewniają szefowie jednostki. Prawda. Na bramie głównej, na piętrze, jest centrum operacyjne więzienia. Na kilkunastu monitorach widać każdy zakamarek zakładu. Są podglądy nawet w celach. Zabawnie wyglądają tylko czarne paski w intymnych miejscach. Ponoć są zaprogramo­wane na stałe.

Przed bramą kłębi się tłumek – to więźniarki z zakładu otwartego. Pracują na zewnątrz, w firmach, które podpisały umowę z więzieniem. Szefowie Krzywańca proszą, by napisać, że zakłady karne to atrakcyjne ośrodki dostarczaj­ące wykwalifik­owanej i taniej siły roboczej. Taniej, bez żadnych podtekstów, bo prawo nakazuje płacić więźniom co najmniej minimalną pensję. Lecz ich chęć do pracy jest nieocenion­a. Gorzej z zaufaniem, bo gdy pracownice wracają, obwąchują je psy wyspecjali­zowane w wykrywaniu narkotyków. Codzienna rutyna jest zasadna, bo co jakiś czas są próby przemyceni­a np. papierosów z marihuaną. Niemniej normalna etatowa praca jest, zdaniem ekspertów, najlepszą metodą wychowawcz­ą dla skazanych.

Po zakończeni­u odbywania kary skazani mogą także liczyć na pomoc. Urzędy pracy to im dają w pierwszej kolejności oferty. Są zobowiązan­e szukać im zatrudnien­ia nawet w innych regionach. Urzędnicy dzwonią i żebrzą o etat dla opuszczają­cych zakłady karne. Niesprawie­dliwe?

Ze statystyk wynika, że resocjaliz­acja w Polsce to fikcja. Ponad połowa skazanych po raz pierwszy wraca za kraty. Fikcją jest też pomoc dla ofiar przestępst­w. Gdy patrzymy na warunki, jakie zobaczyliś­my w Krzywańcu, nasuwa się pytanie: czy prawa człowieka należą się sprawcom, czy ofiarom? Pewnie i tym, i tym. Tylko co w tym wszystkim jest karą?

 ?? Fot. Lech Muszyński/PAP ?? Wszyscy osadzeni w Krzywańcu mają szansę na odreagowan­ie uprawiając sport
Fot. Lech Muszyński/PAP Wszyscy osadzeni w Krzywańcu mają szansę na odreagowan­ie uprawiając sport

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland