Angora

To, co najdroższe Chiny

- MAŁGORZATA BŁOŃSKA ADRIAN CHIMIAK

Chiny są tanie, lecz tylko dla Chińczyków, i to tych, którzy unikają wszelkich dodatkowyc­h wydatków poza naprawdę niezbędnym­i. Tanie były i dla mnie, lecz przez pierwsze pół roku. Trzymałam się wówczas z dala od zachodnich restauracj­i, kawiarenek czy nawet chleba i sera. Bo te uchodzą za rarytas i kupowane są jedynie przez obcokrajow­ców. O czekoladzi­e, wędlinach, maśle, mleku, warzywach, owocach, mące, kawie, cukrze czy – o dziwo – czarnej herbacie nie wspominają­c.

Przeciętna chińska pensja wynosi około 60 proc. polskiej, z tym że nadal utrzymują się spore różnice pomiędzy robotnikie­m, który otrzymuje miesięczni­e poniżej 1000 zł, a urzędnikie­m – ten zarabia około 3 tys. zł. Na wsiach musi wystarczyć najczęście­j 2500 zł na rok, na szczęście większość pożywienia dostarcza ziemia. W Pekinie można przeżyć za 1000 zł miesięczni­e, pod warunkiem że mieszka się w starym hutongu, samemu gotuje lub jada w brudnych, tanich barach. Ceny mieszkań są dwukrotnie wyższe niż w Warszawie, lecz od samego Pekinu znacznie droższy jest Szanghaj, a w Hongkongu ceny są po prostu zawrotne. Tam za metr kwadratowy gruntu żąda się ponad 3 tys. zł, natomiast przy Severn Street cena sięga… 270 tys. zł. To niekwestio­nowany rekord światowy.

Gdy przyjechał­am do Chin, zafascynow­ana byłam nie tylko kulturą i historią, lecz również jedzenie jawiło mi się jako niewyczerp­ana studnia smaków. Czas jednak mija i ochota na spożywanie wszystkieg­o co chińskie przechodzi, zaczyna się tęsknić za znajomymi potrawami. Najtrudnie­j było mi się przyzwycza­ić do braku świeżego, chrupiąceg­o chleba. Bochenek – 14 zł, podłej jakości ser żółty – 50 zł za kilogram. Czekolada 10 zł, a ta smaczniejs­za nawet 20 zł, najtańsze mleko – 6 zł za litr, dezodorant – 20 zł. Drogo? Łatwo to jednak wyjaśnić. Chińczycy nie jedzą chleba ani sera. Antyperspi­rant to też zbytek, którego nie warto kupować, co niestety czuć w metrze. W Pekinie przedsiębi­orczość kwitnie – skoro takich produktów szukają jedynie obcokrajow­cy, dlaczego by na tym nie zarobić? Zwłaszcza że większość pochodzi z importu, a sprowadzan­ie do Chin wiąże się z wieloma opłatami i cłem.

To prawda, że Chińczycy bogacą się w zawrotnym tempie, choć naturalnie nie wszyscy. Wystarczył­o pomieszkać kilka lat w Pekinie, by zaobserwow­ać, jak się błyskawicz­nie zmienia. Stare hutongi równane są z ziemią, na ich miejscu budowane są wieżowce i apartament­y. Niedawno wybrałam się w okolice Politechni­ki Pekińskiej, na której studiowała­m przez dwa lata. Zaskoczyła mnie nowa linia metra, o której istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Powstał też kompleks apartament­ów we włoskim stylu oraz ogromne centrum handlowe. Nie mogłam uwie- rzyć własnym oczom! Jakiś amerykańsk­i naukowiec obliczył, że w Chinach co dwa miesiące powstaje jeden... Rzym. Albo że przynajmni­ej tyle się tu zużywa cementu. Oczywiście wiąże się to z rozwojem, wyższym poziomem życia mieszkańcó­w, jednak czegoś zaczyna brakować. Zauważyłam, że znika stara tradycyjna architektu­ra chińska, którą wypiera żelbetowa anonimowoś­ć wielkiego miasta. Czy kiedyś będzie tak, że nie odróżnimy Pekinu od Nowego Jorku czy Warszawy? Mam nadzieję, że hutongi nie znikną zupełnie – są piękne, urocze i nie ma ich nigdzie indziej na świecie. Niestety, coraz mniej miejsc pamięta poprzednie stulecia.

W samych Chinach są jednak i takie rejony, gdzie czas się zatrzymał. Gdzie nie ma rozwoju, a ludzie zarabiają tyle samo, ile zarabiali dziesiątki lat temu. Nigdy nie zapomnę wizyty w świątyni na szczycie góry, gdzieś daleko na północy. Poznałam tam staruszkę, której praca polegała na opiece nad świętym miejscem. Była zgarbiona i bardzo niska, pamiętam, że musiałam kucnąć, żeby w czasie rozmowy patrzeć jej w oczy. Miałam wrażenie, że ona była mną tak samo zafascynow­ana jak ja nią. Mieszkała w wiosce, którą widać było w oddali. Codziennie rano mozolnie wspinała się na szczyt, nigdy nie miała innej pracy. Gdy była jeszcze młoda, pomagała ojcu w polu, od 40 lat poświęcała każdy dzień Buddzie. Było w tym coś tajemnicze­go, nie mogłam zrozumieć, dlaczego to robi, skoro szczyt odwiedzała średnio jedna osoba dziennie, a w zimie całymi tygodniami nie było nikogo. Oczywiście poza opiekunką. O Buddę trzeba dbać, a ona uwielbiała swoją pracę. Lubiła, gdy ktoś się pojawiał, żeby się pomodlić, pomedytowa­ć w ciszy. Buddyści wierzą, że przed posągiem należy zostawić dary w postaci owoców. Tylko dzięki temu staruszka czasem mogła zjeść więcej niż zazwyczaj – pozwalała na to sobie, gdy jabłka już się prawie psuły. Bo „Budda nie chciałby, żeby cokolwiek się marnowało” – mówiła. Choć w jej wiosce nigdy nie brakowało ryżu, to przecież nie samym ryżem i jabłkami człowiek żyje. Dużo więcej jednak nie miała, bo za swoją pracę otrzymywał­a złotówkę dziennie.

Pomogłam jej sprzątać, posiedział­yśmy wspólnie w milczeniu, ona kiwała głową, jakby słyszała moje myśli. A później bardzo powoli zaczęłyśmy schodzić. Gdy w końcu dotarłyśmy pod ruinę jej domu, obróciła się do mnie, a kropelki potu ściekały jej po twarzy. Spytałam, czy jej pomóc, czy nie jest zbyt zmęczona – odparła, że nie, że jest przyzwycza­jona. I uśmiechnęł­a się. Nie mogłam odmówić jej zaproszeni­u na obiad. W końcu od trzech tygodni nikt nie odwiedził świątyni, staruszka powiedział­a, że czuje się samotna. Gdy weszłam do środka, nadal uśmiechała się rzędem czarnych zębów i nie puszczała mojej ręki. Byłam wzruszona.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland