Marmurowe Baku Azerbejdżan
Lotnisko w Baku imienia pierwszego prezydenta Republiki Azerbejdżanu Hejdara Alijewa w nocy wygląda intrygująco, a przypomina koronkowo podświetlany pękaty meczet. W drodze do centrum miasta czekają kolejne efekty świetlne; 20 – 30 minut taksówką (turyści płacą jak zwykle frycowe – 50 euro albo manatów, to niemal to samo, ale można dojechać i za 20 – 30 manatów).
Państwo nie oszczędza na prądzie, ma gest właścicieli naftowych złóż – kamienne, ciężkie, zdobne ogrodzenia z kunsztownymi lampami ciągną się kilometrami. Wyjazdowa brama, mijane obiekty, konstrukcje świecą niczym kosmiczne, niezidentyfikowane obiekty. Mroczna jeszcze wioska olimpijska letnich igrzysk jest gigantycznym, kamiennym blokowiskiem; po igrzyskach ma stać się zwykłym osiedlem; stadion także jest w budowie. Im bliżej centrum Baku, tym budowle bardziej monumentalne, neoklasycystyczne, eklektyczne, o ogromnej skali. Drogi szerokie. Krawężniki karkołomnie wysokie, znaczone na biało i żółto. Podczas ośmiu dni w Azebejdżanie widziałam dwie osoby na wózkach inwalidzkich – na prowincji. Na wsiach nie ma krawężników-zapór. Inwalida na wózku w Baku nie ma szans.
Z dala płoną światłami jak jęzory ognia trzy imponujące 190-metrowe wieże – Flame Towers. Górują nad miastem i Morzem Kaspijskim, vis-a`vis parlamentu i monumentu dla ofiar wojny w Górskim Karabachu. Wielka iluminacja nocą, a za dnia gigantyczne lustra, w których przegląda się miasto. Bakijskie „szklane domy” Żeromskiego to drogie apartamenty, ho- tele, wieże biurowce. Jest ich w Baku więcej i mówi się o nich „wkręcające się w niebo”, „wniebowkręty”.
Nocą ukazuje się na Flame Towers wielka postać świetlna machająca flagą. Zdaje się przypominać: „Tu jest Azerbejdżan!”. Podobnie jak stojąca tuż nad morzem potężna, falująca niezależnie od wiatru i pogody, aspirująca do największej na świecie flaga narodowa. Ponoć Pierwsza Dama chciała mieć tę największą, ale się nie udało.
Baku jest miastem „wiatru od morza”, pełnego pyłu, który pozostawia piaskowy odcień na wszystkim, czego tknie. Auta myje się tu nieustannie; myjnie są często spotykanym biznesem w stolicy i na prowincji. W mieszkaniach w pobliżu morza szybko pojawia się leciutka żółtawa warstewka kurzu.
Dom pełen artystów
Dom Nauki w Baku zbudowano w latach 50. ubiegłego wieku – ma siedem pięter, wieżyczki, balkony, windę. Przypomina pałacyk, nie kamienicę. Leży obok bulwaru nadmorskiego z nowoczesnym Muzeum Dywanów, salami koncertowymi, zdobnymi sadzawkami. Kilka minut spaceru dalej – zabytkowe mury i stare miasto. Obok Domu – wejście do darmowej, nowoczesnej kolejki na wzniesienie z Flame Towers i widokowe kilkupoziomowe aleje z restauracją. To ulubione miejsce randek, spacerów bakijczyków i przyjezdnych, z panoramą miasta i morzem u stóp. Dumni z Płomiennych Wież, stojącego obok meczetu i pomnika bohatera wojny z pięcioramienną gwiazdą oraz wspomnianego mauzoleum robią co rusz pamiątkowe fotki. Zdjęcia parlamentu są zakazane – „nielzia”, pokazuje policjant pilnujący obiektu, do którego trzeba się powspinać schodami, a jakże, granitowymi, z chodnika o marmurowych krawężnikach.
W Domu Nauki mieszka Olga Jurzanina-Makowielska, wnuczka słynnego filozofa, Polka z pochodzenia, profesorka muzyki, społeczniczka. Dziadek Aleksander Makowielski, wnuk powstańca styczniowego z Grodna, był współtwórcą współczesnej filozofii azerbejdżańskiej, profesorem m.in. uniwersytetu bakijskiego, członkiem Akademii Nauk. W Domu Nauki – pozostałości po ZSRR – mieszka też zasłużony poeta, jeden z najważniejszych azerbejdżańskich twórców, 79-letni Iljas Taptyg. Całe piętro otrzymał w budynku azerbejdżański Kiepura, bożyszcze kobiet, Raszid Behbudov, ponoć „na chwilę”. Miał go odwiedzić najsłynniejszy aktor filmowy Indii Radż Kapoor. By przyjąć go w godziwych warunkach, poprosił partię o „wypożyczenie” mu lokum w Domu. Taptyg opowiadał anegdotycznie, że dobrze mu się tam mieszkało i artysta się „zasiedział”. Nie miał czasu się wyprowadzić, bo miał koncert a to w Tokio, a to nagranie lub tournée... Poeta śmiał się, że sąsiad doczekał tak niemal upadku ZSRR. Ówczesny sekretarz partii jeszcze radzieckiej republiki Azerbejdżanu, Hejdar Alijew miał machnąć w końcu ręką: „A niech już zostanie w tym mieszkaniu...”.
Gdy przysiąść przy fontannie z Bahram Gurem, bohaterem zabijającym smoka, można usłyszeć z okien budynku dźwięki skrzypiec, pianina, arie i pieśni narodowe, dawniej pieśni Behbudowa... A u pani Olgi – pogadać po polsku, pośmiać się przy herbacie i domowych konfiturach. Bo siedziba Polonii mieści się w jej mieszkaniu. Kochana z sentymentem Ojczyzna nie wspiera najskromniejszymi funduszami na biuro, komputer, papier. Ale tutaj nikt się nie skarży.
Zielono, strzyżono,
poetycko
W Azerbejdżanie można rozmawiać po rosyjsku, a młodzież wciąż się go uczy – obok angielskiego i niemieckiego; Rosja jest dla wielu celem w przyszłości. Młodzież studiuje. Rzadkością jest w mieście widok kobiet zakrywających włosy i ciało na modłę muzułmańską; młodzi okupują knajpki, obok tradycyjnego, zagryzanego cukrem czaju pije się dużo piwa (1,5 – 3 manaty). Palenie jest powszechne (popularne papierosy Irina – od 60 kopiejek).
Baku to miasto parków, skwerów, gdzie co rano odbywa się rytuał sprzątania, zamiatania, mycia ławek murów z marmurów. Dziesiątki kobiet i mężczyzn dbają o czystość, zamiatacze pracują bez przerwy. Stolica jest czyściuteńka. Soczysta zieleń jest skwapliwie podlewana, przycinana. Na skwerze na bulwarze młody chłopak wyrównywał trawę przy marmurowym murku. Strażnik parkowy postanowił chłopaka pouczyć. Wziął w swe dzielne ręce nożyce i osobiście przyciął włoski traw: „Tak to się robi, tak ma być”. Miejscowi mówią, że to Pierwsza Dama postawiła na wizerunek miasta czystego. Sama też wygląda znakomicie.
Na licznych ławkach emeryci, studenci – czytają, grają w nardy (po polsku – tryktraka). A ławek jest mnóstwo. Dostępne są czyste, miejskie i knajpiane toalety za 20, 30 kopiejek, czasem za darmo. No, w WC przy trasie wciąż trzeba być odpornym na zapachy... W toalecie, autobusie czy metrze mężczyzna zawsze (chyba, że turysta) ustępuje pierwszeństwa i miejsca kobiecie nawet przy wejściu do zatłoczonego autobusu, gdzie jedzie się czasem, wisząc „na winogronko”. To dopiero przeżycie! Bo ruch tu potężny, z trzech pasów robi się cztery, pięć; stłuczek niemal nie ma. Rowerzystów też nie widać. Za to często można się natknąć na nagłe policyjne blokady i tak już zatkanego miasta. Szybko się pojawiają i szybko znikają.
W parkach z monumentalnymi lampami, ruchomymi jak huśtawki koszami na śmieci stoją pomniki poetów: Nizamiego, Shahriara, adoptowanego zresztą z irańskiego Tabrizu. Widziałam pod pomnikami świeże kwiaty. W centrum, gdzie deptak i dobre sklepy, dominuje orientalny obiekt z mozaikami na ścianach, posągami i witrynami z podobiznami pisarzy. To muzeum literatury w marmurze.
Baku polskich architektów
Marmury, marmury, marmury – na bulwarach, schodach, stacjach metra, w sklepach, hotelach, parkach, w przejściach podziemnych. Wszechogarniający marmur o różnych odcieniach, onieśmielający, zimny, drogi. Niedrogie za to są bilety komunikacji miejskiej, kosztują 20 kopiejek (ok. 80 groszy) na autobus czy metro. W metrze warto się uśmiechnąć do kogoś, kto doładowuje swoją magnetyczną kartę (sama karta kosz-