Nie tędy powinna prowadzić moja droga…
Najchętniej i najdłużej o napadzie na mieszkanie przedsiębiorcy pogrzebowego opowiadał w śledztwie oskarżony Andrzej R.-W., student prawa i administracji. Tłumaczył, że bez wahania zdecydował się na to przestępstwo, bo… nie chciał zawieść swojego kolegi.
– Emil bardzo mi pomógł, kiedy byłem na tak zwanym zakręcie życiowym. Poznaliśmy się trzy lata temu w Sopocie, na spotkaniu jakiegoś stowarzyszenia kulturystów. Ja byłem wtedy bardzo zdenerwowany, bo rozstałem się ze swoją dziewczyną. Poza tym byłem skłócony z rodzicami i wyprowadziłem się z domu. Wtedy Emil wspierał mnie psychicznie, a nawet materialnie.
– Jak to rozumieć? – zainteresował się prokurator.
– Po prostu kupował mi jedzenie, bo ja w ogóle nie miałem pieniędzy.
– I dlatego nie odmówił pan, kiedy zaproponował wspólny napad?
– Tak, właśnie dlatego. Nie wahałem się przez moment, gdy dowiedziałem się o tym planie z przebraniami policyjnymi. To była bardzo ciekawa wersja, żeby wejść podstępnie, ale bez przemocy do mieszkania tego biznesmena. Należało tylko przygotować legitymacje policyjne. Powiedziałem więc, że bardzo chętnie przygotuję taki wzór. Trochę się na tym znałem, bo organizowałem kiedyś imprezę w klubie studenckim i opracowywałem projekty ulotek i plakatu, korzystając z programu komputerowego. Uznałem, że w ten sposób będę bardzo przydatny w tej akcji…
– I to właśnie pan miał rozmawiać ze swoimi ofiarami i informować ich o powodach porannego najścia na ich mieszkanie?
– Tak, choć na początku – jak sobie teraz przypominam – była też wersja, że będę ubrany w dżinsy i będę miał czapkę z daszkiem. Miałem podejść do drzwi i powiedzieć, że przyniosłem jakieś pismo z gazowni. Nawet poddaliśmy to pod dyskusję, czy to ma być list, czy jakaś paczka. Ale ostatecznie zwyciężyła wersja z CBŚ. Moja rola była taka, że będę używał języka prawniczego i policyjnego, a Emil i Tomek mieli przeszukiwać mieszkanie i szukać schowanego złota. – A kto był pomysłodawcą tej akcji? – Emil mi powiedział, że jego kolega Tomek ma pewien plan, z którego możemy mieć pieniądze. A konkretnie złoto. Mówił, że chodzi o jakiegoś bardzo
Oskarżeni: Tomasz D. (27 l.), Emil K. (27 l.), Andrzej R.-W. (23 l.), Martyna Ś., Kinga B. O: m.in. o rozbój Sąd: Dariusz Ziniewicz, Sąd Okręgowy w Słupsku Oskarżenie: Paweł Wnuk, Prokuratura Okręgowa w Słupsku Obrona: Krzysztof Malinowski (adwokat Tomasza D.), Paweł Skowroński (Emila K.), Wojciech Kaczmarek, Lech Toporek (Andrzeja R.-W.), Wiktor Szewczyk (Martyny Ś.), Piotr Sut (Kingi B.) bogatego właściciela zakładu pogrzebowego. Podobno obnosił się na co dzień z wielkim złotym łańcuchem na szyi oraz z sygnetem i bransoletką. Najpierw był pomysł, żeby obrabować go na klatce schodowej, ale to nie wypaliło. Napad był wariantem B.
Radość z zatrzymania
przez policję
Andrzej R.-W. bardzo chętnie i szczegółowo opowiadał śledczym o napadzie w Słupsku, choć został zatrzymany tylko w sprawie napadu na dostawcę pizzy. Nic dziwnego, że taka postawa zainteresowała jego adwokata.
– Dlaczego pan się do tego przyznał, choć nie postawiono panu tego rodzaju zarzutu – naciskał mecenas.
– Powiem tak. Kiedy zostałem zatrzymany przez policję w sprawie tego napadu na dostawcę pizzy, to… nawet się ucieszyłem. Już wtedy bowiem zrozumiałem, że nie tędy powinna prowadzić moja droga. Chciałem się odciąć od tego towarzystwa, z którym się niepotrzebnie zadałem. Zrozumiałem też, że rodzice mnie jednak kochają. Postanowiłem odciąć się od przeszłości, dalej studiować prawo i walczyć o swoją rodzinę. I dlatego od razu tak szczegółowo opowiedziałem o tym Słupsku.
Podczas rozprawy Andrzej R.-W. pytany przez sąd, czy w czasie rozmowy o napadzie była też mowa o dziecku, które mogło być w mieszkaniu, odpowiada przecząco.
Sędzia Dariusz Ziniewicz przytacza więc fragment wyjaśnień oskarżonej Kingi B. ze śledztwa: „Ja prosiłam, żeby tego dziecka nie wiązali, jak już wejdą do środka…”. Andrzej R.-W.: – No nie wiem… Ja w każdym razie w takiej rozmowie nie uczestniczyłem. Przyjechałem do mieszkania Tomka w nocy. Z tego co pamiętam, dziewczyny w ogóle nie wtrącały się do rozmowy o napadzie. Rozmawialiśmy o tym tylko w trójkę: ja, Emil i Tomek. To my wszystko ustalaliśmy.
– A czy wchodząc do tego mieszkania, wiedział pan, że będzie tam też dziecko? – pyta mecenas Lech Toporek, adwokat oskarżonego.
– Nie, nic na ten temat nie wiedziałem. Nikt mnie nie uprzedzał, że taka sytuacja może nastąpić.
W tym momencie inny oskarżony, Emil K., składa swoje oświadczenie:
– Chciałem potwierdzić, że były prowadzone rozmowy o dziecku, bo wiedzieliśmy, że tam będzie. Ale nie zamierzaliśmy być wobec tej dziewczynki agresywni. Naszym zadaniem było tylko wejść podstępem do tego mieszkania, zabrać złoto i wyjść. I nie robić nikomu krzywdy. I tyle.
Mecenasa Lecha Toporka interesuje też, czy jego klient pozostaje nadal w konflikcie z rodzicami.
– Kiedy zostałem już zwolniony z aresztu, to chodziłem z rodzicami do terapeuty. I nasze relacje są już poprawne. Nawet uważam, że nigdy dotąd nie miałem tak dobrych kontaktów z rodziną.
– A miał pan wyrzuty sumienia po tym napadzie?
– Jeszcze przed zatrzymaniem przez policję miałem do wyboru – albo dusić to wszystko w sobie, albo przyznać się do błędu. Biłem się z myślami, ale jednak nie potrafiłem się przyznać. Ale jak trochę posiedziałem w celi w samotności, to nachodziły mnie różne refleksje. Przełomem był adwokat, który nagle się pojawił. Byłem w szoku, bo nie przypuszczałem, że ktoś zainteresuje się moim losem. Okazało się, że rodzice jednak chcieli mi pomóc.
Ułożony i dobrze rokujący
student
Prokurator Paweł Wnuk nie miał wątpliwości co do winy wszystkich oskarżonych. Najwyższą karę zażądał dla Tomasza D. (10 lat pozbawienia wolności) i Emila K. (9 lat). Zdaniem oskarżenia Andrzej R.-W. powinien ponieść karę 3 lat pozbawienia wolności, a Kinga B. i Martyna Ś. – 2 lata w zawieszeniu na 5 lat.
Tomasz D. w swoim ostatnim słowie nie miał zbyt wiele do powiedzenia.