Sądowy pat
W polskich sądach trwa od dwóch tygodni kryzys bez precedensu. Część sędziów odwołuje rozprawy i nie wydaje orzeczeń; poważnie zagrożona jest ważność już wydanych wyroków. A jest ich... około czterystu tysięcy.
To była sprawa, jakich w sądach tysiące: dłużnik W.K. z okolic Bytowa, winny pieniądze m.in. miejscowemu PKO BP, nie był zadowolony z działań komornika i zgodnie z prawem złożył nań skargę do sądu. Jednak prawdopodobnie ani on, ani komornik, ani nawet sędzia, który miał badać skargę, nie przypuszczali, że od tej banalnej sprawy zacznie się największy w III RP kryzys w polskim sądownictwie.
Pytanie z Bytowa
Choć W.K. zdążył się poskarżyć na komornika w Sądzie Rejonowym w Bytowie, sąd ten nie zdążył się już zająć niezadowolonym dłużnikiem – z początkiem 2013 roku zniknął z mapy, podobnie jak 78 innych sądów w małych miasteczkach. W jego miejsce, zgodnie z reformą ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina mającą usprawnić działania sędziów, w Bytowie zaczęły działać wydziały zamiejscowe sądu rejonowego w pobliskim Lęborku. Z pozoru dla dłużnika W.K. nic się nie zmieniło poza pieczątką sędziego, który miał zająć się jego sprawą: był sędzią z Bytowa, a teraz – na mocy ministerialnego przeniesienia – został sędzią sądu w Lęborku.
Jednak wątpliwości miał sam sędzia, który – podobnie jak wielu jego kolegów w podobnej sytuacji – nie godząc się na zmianę, od razu odwołał się od ministerialnej decyzji do Sądu Najwyższego. Teraz zapytał, czy do czasu rozpatrzenia jego odwoła- nia powinien w ogóle badać sprawę dłużnika W.K. i innych obywateli.
Sąd Najwyższy uznał, że pytanie jest poważne i odpowiedź powinno przygotować aż siedmiu sędziów. Ci 17 lipca podjęli – jak się wydawało – prostą decyzję: sędzia, któremu doręczono decyzję o przeniesieniu może orzekać.
Niewielu wiedziało, że tego dnia zaczęła tykać zegarowa bomba ukryta w ostatnim zdaniu odpowiedzi: sędzia może orzekać, ale tylko „jeśli decyzja ministra jest zgodna z prawem”.
Uchwała jak bomba
Sędziowie ogłosili pisemne uzasadnienie swojej decyzji po blisko trzech miesiącach, dwa tygodnie temu. – Kiedy je przeczytałem, pomyślałem, że to jest wybuch bomby atomowej – mówi sędzia Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Zapalnikiem dla sędziów Sądu Najwyższego okazał się podpis złożony pod decyzją o przeniesieniu sędziego z Bytowa: nie złożył go minister Jarosław Gowin, lecz z jego upoważnienia zrobił to – podobnie jak w innych przypadkach ( blisko 500) – ministerialny urzędnik – podsekretarz stanu. Sędziowie orzekli krótko i wprost: decyzji tej wagi i tak delikatnej, ingerującej w konstytucyjną zasadę podziału władz, minister nie miał prawa przenieść na swojego urzędnika. Jeśli nie podpisał jej sam, jest ona po prostu bezprawna. I – co najważniejsze – skład sądu, w którym zasiądzie przeniesiony w ten sposób sędzia, jest sprzeczny z prawem.
Nie sądzę, bo nie mogę
Na efekty nie trzeba było długo czekać. – Jest nas tu w Sulęcinie siedmioro, byliśmy pierwszymi sędziami, którzy podjęli decyzję o wstrzymaniu się z orzekaniem – mówi sędzia Bartłomiej Starosta przeniesiony „ reformą Gowina” z sądu w Sulęcinie do sądu w Międzyrzeczu (zamiejscowy wydział cywilny w Sulęcinie). – Podobnie jak koleżanki i koledzy uznałem, że wobec takiej uchwały Sądu Najwyższego po prostu nie mogę podejmować decyzji. Dziś w Sulęcinie nie toczą się żadne rozprawy. – Nie orzekamy, rozprawy zostały odwołane – informuje z kolei sędzia Paweł Pośpiech, dawniej z Sądu Rejonowego w Wołowie, po reformie wydział zamiejscowy sądu w Środzie Śląskiej. – Jeśli mam wydawać wyroki, wiedząc, że mogą zostać podważone, lepiej tego nie robić. Poza tym argumenty z uchwały SN po prostu mnie przekonują.
W budynku wołowskiego sądu przy każdej wokandzie z informacją o odwołaniu rozprawy wisi przygotowane przez sędziów pismo tłumaczące zdezorientowanym ludziom, co się stało. Sędzia Pośpiech: – Staraliśmy się te skomplikowane sprawy wyjaśnić możliwie prostym językiem, żeby uniknąć pretensji w naszym kierunku. Ludzie nic o problemie nie wiedzą, bo media, co mnie bardzo dziwi, mówią o tym niewiele lub nic. Na szczęście na razie ludzie nie przychodzą do sekretariatów z pretensjami. Ale jeśli nic się nie zmieni, prędzej czy później pojawi się gniew.
W Sulęcinie już się pojawił: – To trwa prawie dwa tygodnie i pojawiają się oczywiście skargi i pretensje, że sąd przestał działać. Ludzie się denerwują – przyznaje sędzia Starosta.
Sędzia Pośpiech: – Nazwijmy rzecz po imieniu: jeśli sytuacja się szybko wyjaśni, damy radę w miarę sprawnie nadgonić zaległości, ale jeśli będzie się przeciągać, idziemy w kierunku katastrofy.
Totalny precedens
Jednak mimo uchwały część przeniesionych reformą sędziów nadal wyrokuje. O dziwo, na podstawowe pytanie, ilu sędziów przestało orzekać oraz ile dawnych sądów rejonowych, a dziś wydziałów zamiejscowych przestało działać po uchwale SN, trudno znaleźć odpowiedź. Do tej pory żadna z państwowych instytucji nie publikuje z dnia na dzień kompletnych danych.
Zbiorczą mapę uaktualnia na własną rękę Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Czerwonych kropek jest najwięcej (39), a zaznaczono nimi miejsca, gdzie według informacji „Iustitii” żaden lub prawie żaden sędzia nie orzeka. Żółtych (część sędziów orzeka, część nie) jest osiem, a zielonych (sędziowie orzekają, jakby uchwały SN nie było) – 16. Sporo jest też kropek szarych, które oznaczają brak danych.
Dlaczego danych nie publikuje Ministerstwo Sprawiedliwości?
– Ze względu na to, że ta liczba wciąż się zmienia, nie widzimy celowości publikacji takich danych – twierdzi Patrycja Loose, rzecznik ministra sprawiedliwości.
Lecz, co ciekawe, takie dane ministerstwo zbiera. Loose twierdzi, że po uchwale SN przestało orzekać 170 z pięciuset przeniesionych sędziów. – Obecnie od orzekania powstrzymuje się ok. 150 sędziów – mówi (rozmowa odbyła się w środę).
– Nie wiem, czy te dane są wiarygodne, bo opracowuje je strona odpowiedzialna według Sądu Najwyższego za tę sytuację, czyli ministerstwo – mówi sędzia Przymusiński ze stowarzyszenia „Iustitia”. I dodaje: – Pewne jest to, że takiej sytuacji nie było nie tylko w Polsce, ale również nigdzie w Europie – dodaje.
– Totalny precedens! W demokratycznym kraju w Unii Europejskiej część sędziów po prostu nie wie, jak się zachować, by było to zachowanie zgodne z prawem – wtóruje sędzia Pośpiech z Wołowa.
Wstrzymanie przez sędziów wyrokowania z powodu uchwały nie dotyczy wyłącznie – jak się okazuje – wydziałów zamiejscowych powstałych w wyniku „reformy Gowina”. Działa tu efekt domina: w sprawach, które trafiły z tych sądów w wyniku apelacji stron do sądów okręgowych, część sędziów również nie orzeka, bo nie wie, czy uznać wyrok wydziału zamiejscowego za ważny.
Trudno nie odnieść wrażenia, że decyzja SN zaskoczyła wszystkich – nie tylko sędziów, którzy nie wiedzieli, czy następnego dnia założyć na szyję łańcuch z orłem.
Obecny minister sprawiedliwości Marek Biernacki napisał list, w którym prosi Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, by ten przekazał sprawę do ponownego zbadania przez pełny skład najwyższej instancji. – Dlaczego minister Gowin, autor reformy, osobiście nie podpisał przeniesień? – pytam w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Patrycja Loose: – Czynili to wiceministrowie, zgodnie z zakresem ustawowych kompetencji, obowiązującymi przepisami i stanowiskiem Sądu Najwyższego, które od 2007 r. było stabilne. W ocenie Ministerstwa Sprawiedliwości decyzje o przeniesieniu sędziów były prawidłowe i pozostają w mocy.
Ale „zastopowani” sędziowie przypominają uchwałę Sądu Najwyższego właśnie z 2007 r., kiedy co prawda uznano praktykę delegowania sędziów do innego sądu podpisem podsekretarza stanu za zgodną z prawem, ale argumentem była zgoda sędziego na przeniesienie. W wy-
Czterysta tysięcy orzeczeń
do kosza?