Coś pożyczonego
Nigdy nie będziesz miała drugiej szansy na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia – mówi niegłupia maksyma. Fakt, w życiu zdarzają się sytuacje, gdy nam szczególnie zależy, by wypaść świetnie. Albo chociaż żeby na chwilę zmienić się w kogoś innego. Schody zaczynają się tam, gdzie kończy się gotówka. Co zrobić, gdy nie stać nas na superciuch, biuro, torebkę? Proste – trzeba to wypożyczyć,
Załóżmy, że w internecie poznałam miłego mężczyznę. Polak mieszkający w Stanach. Nie, nie, żaden internetowy romans – ja mam męża i dzieci, on żonę i dwuletnie bliźnięta. Ot, wymiana korespondencji, może z lekkim flirtem w tle. Tylko odrobinę podkolorowana. Bo od słowa do słowa wykreowałam się przed nim na nowoczesną erudytkę rozkręcającą biznes w branży związanej z modą. Znam się na sztuce, dużo pracuję, ale też biegam z psem i urządzam domówki. Pewnego dnia e-znajomy oświadcza, że wkrótce się urealnia – przylatuje do Warszawy w sprawach służbowych i chętnie się ze mną zobaczy. Ups! „Houston, mamy problem”. Firmę rozkręcam, ale to właściwie handel ciuchami na Allegro, na mojej ścianie wisi co prawda Sasnal, ale skserowany z albumu, a jedyne markowe buty, jakie mam, to crocsy, których nie chciała siostra.
I co ja mam teraz zrobić? Jest rada – podratowanie się „życiem z wypożyczalni”. Czy to wielki przekręt? Nie. Bo próba wyjścia z moich wymyślonych tarapatów to tylko zabawa. A nowoczesne wypożyczalnie tak naprawdę nie służą snobom czy fałszerzom wizerunku. Są dla ludzi, którzy nie chcą wydawać wielkich pieniędzy, by choć na chwilę otoczyć się rzeczami dobrej jakości.
Prada i kolia babuni
Przypuszczam, że gdy przyleci Amerykanin, czeka mnie kolacja w dobrej restauracji, a kto wie, może nawet większe wyjście.
Sukienka od projektanta – tego potrzebuję. Taka kosztuje naprawdę dużo. Sposób na kłopot znalazły dziewczyny, które stworzyły serwis Pozyczara.pl – Katarzyna Drabarek i Dorota Surmacka. Wchodzę na ich stronę: Gucci, Hervé Léger, Dawid Woliński. W każdym przypadku podana sklepowa wartość sukienki – niektóre kosztują nawet dwa i pół tysiąca. Nigdy w życiu nie kupiłabym kiecki za tyle. Ile muszę zapłacić za wypożyczenie? Za weekend: od 99 do 349 złotych. Zasada jest prosta: zamawiam, płacę, sukienkę przywozi do domu kurier (gratis), po wykorzystaniu pakuję ją i odsyłam – znowu na koszt firmy. Jest czyszczona i odświeżana po każdorazowym wypożyczeniu. OK, wybieram nowoczesną małą czarną od Diane von Fürstenberg (warta 2100 złotych) za 139 złotych za weekend. Dyskretnie się mieni i jest naprawdę elegancka. I luźna. Wolę się asekurować, sukienki nie można przymierzyć. Teraz potrzebuję torebki z dobrą metką. Także da się ją wypożyczyć. W kawiarence na Saskiej Kępie w Warszawie umawiam się z Dianą Sentek. Stworzyła Rent-a-bag.pl, serwis markowych torebek: Marc Jacobs, Furia, Prada, Chloe, Louis Vuitton. Pani Diana przywozi dwie, które wstępnie wybrałam – zgrabną „chanelkę” model Flop Bag (wartość blisko 8 tys. złotych) i małą niebieską balenciagę (za ponad 5 tys.). Na przekazanie torebki można umówić się osobiście albo zamówić przesyłkę kurierską. Cena wypożyczenia: 99 złotych na weekend, 199 – na tydzień. Oglądam dyskretnie, czy Chanel faktycznie jest oryginalna (proste ściegi, wykończone brzegi, logo na zamkach). Wszystko wydaje się w porządku, możemy od ręki podpisać umowę. Pytam, co się stanie, gdy niechcący zniszczę torbę. Pani Diana uspokaja, że prowadzi wypożyczalnię od trzech lat i jeszcze nic takiego się nie wydarzyło. Faktycznie, o rzeczy pożyczone dba się bardziej. Czego mi jeszcze brakuje? Biżuteria. Coś oryginalnego, niekrzykliwego, ale rzuca- jącego się w oczy. Jadę na warszawską Starą Ochotę. Tam ma pracownię jubiler Cezary Kania. Prowadzi również wypożyczalnię biżuterii. – Dobry patent dla osób, które nie chcą wydawać pokaźnej gotówki, a pragną błysnąć w towarzystwie. Dosłownie – pan Cezary pokazuje mi pierścionek ze skrzącym się szafirem otoczonym wiankiem diamentów – model a` la księżna Kate. Kosztowałby trzy tysiące, gdybym chciała kupić. A wypożyczyć? Piętnaście (na weekend) lub osiem (od poniedziałku do czwartku) procent wartości. Czyli 450 złotych (trzeba też zostawić kaucję w wysokości ceny). Tu zaczynam się zastanawiać: za taką kwotę mogę kupić sobie coś ładnego na własność. Ale przekonuje mnie argument, że warto zapłacić za wypożyczenie okazów unikatowych – w ofercie jest np. biżuteria stylizowana na starą. Pokazanie się na przyjęciu u rodziny narzeczonego w „naszyjniku prababci” może zrobić wrażenie. Czyli tu się płaci za wielkie wow! Oferta raczej dla bogatszych klientek, ale fajnie, że jest.
Powiesić Czajkę
Czas na wizerunek służbowy. Z dużym prawdopodobieństwem ktoś, komu opowiedziałam o mojej firmie, będzie chciał ją obejrzeć. Może nawet przymierzyć się do robienia wspólnych interesów. A tu – plaża. Aha, wcale nie! Nie mam siedziby, szyldu, sekretarki, ale... mogę to sobie wypożyczyć. Trafiam do firmy Regus, która wynajmuje wirtualne biura. Za niecałe 1500 złotych miesięcznie mogę wydzierżawić adres w dobrej lokalizacji – w Warszawie jest ich dziewięć, po kilka w Krako- wie, Poznaniu, we Wrocławiu. W stolicy np. w Warszawskim Centrum Finansowym przy Emilii Plater czy w modnym biurowcu Metropolitan. W wybranym miejscu pojawi się logo mojej firmy, dostanę numer telefonu, tu może przychodzić moja korespondencja, sekretarka odbierze telefony do mnie. Więcej, pięć dni w miesiącu mogę przyjmować w zupełnie realnym biurze. Recepcjonistka powita gości, dostaną kawę, a ja mogę być nawet tytułowana „panią prezes”. Poważnie mówiąc, dobry pomysł dla prowadzących biznes, niewymagający codziennego bywania „w firmie”. Podoba mi się, chcę to sprawdzić. Konsultant umawia mnie z panią Beatą w biurze do wynajęcia. Chciałam, żeby było kameralnie, niedaleko parku, ale też blisko centrum. Zaproponowano mi hotel Sheraton. Wjeżdżam na trzecie piętro, po miękkim dywanie idę do lobby. Uprzejma dziewczyna prosi, żebym sekundę poczekała, siadam w czerwonym skórzanym fotelu. Na stoliku świeżutki „Wall Street Journal”, na dużej tablicy wizytówki firm, które mają tu swoją (pewnie też wirtualną) siedzibę: kancelarie adwokackie, architekci, deweloperzy. Dobre towarzystwo. Pani Beata opowiada o zaletach e-biura. Dowiaduję się, że Regus dysponuje 1500 adresami na całym świecie. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby moja designerska firma „miała” siedzibę w Paryżu albo Mediolanie? Nic. W dodatku za kwotę podobną jak w Polsce. No proszę. Taka na przykład przyjemna lokalizacja na paryskim placu Vendôme, w sąsiedztwie hotelu Ritz. To by było coś. Ale na razie Warszawa. Pytam, czy biuro mogłabym urządzić według własnego pomysłu. Nie ma problemu, mogę np. zawiesić ulubione obrazy. Po obrazy jadę na Żoliborz. Ulica Krasińskiego, mała galeria-magazyn. Tu można wypożyczyć prace współczesnych polskich malarzy. Na stronie (ArtOffice.pl) znajduję katalog. Wśród artystów m.in. Marek Jaromski, Sara Jaśkiewicz, Henryk Opałka. Po wypożyczalni oprowadza mnie Michał Stańczyk, syn właścicielki, student historii sztuki. Na półkach prace ułożone według nazwisk autorów. Michał pokazuje świeżą zdobycz – duży obraz Roberta Czajki, współzałożyciela kultowej grupy Twożywo. Wart blisko 10 tysięcy, a można go mieć na ścianie za 132 złote miesięcznie. I jest to jedna z najwyższych stawek, bo ceny zaczynają się tu od 49 złotych. Pożycza się pracę na pół roku albo dłużej. Jeśli się spodoba – można ją wykupić, a koszt wynajmu jest odliczany od ceny. Kurczę, chciałabym mieć tego Czajkę już zupełnie serio. Wieczorem rezerwuję obraz u Michała. No-