Angora

Jestem groźny

- Rozmawiała: AGNIESZKA KALINOWSKA

27 cjologii, a ja mam magisteriu­m, no to przy takim myśleniu powinienem mieć więcej do gadania od Rostowskie­go. Każdy z nas ma prawo gadać na każdy temat, recenzować poczynania każdego fachowca, na tym polegają wolność słowa i wolność osobista. Nie jestem architekte­m, ale mam prawo ocenić, że ten dom to panu architekto­wi wyszedł brzydki.

– Pan jest kochającym ojczyznę patriotą?

– Polska to moja matka, a matkę się kocha bezwarunko­wo. Nawet jeśli matka jest wredna, to jesteśmy zobowiązan­i do miłości i szacunku. Miłość to nie jest egzaltacja nastoletni­ego chłopca, który się zakochał w koleżance. Miłość to jest pewien rodzaj ofiary. – Ofiary? – Oddaje się komuś swoje serce, życie, swoją krew, czas, siebie. Miłość to także obowiązki, a nie tylko figle pod pierzyną. Zaangażowa­ny patriota powinien recenzować władzę, powinien uczestnicz­yć w marszach i manifestac­jach, powinien mieć opinię w sprawie tego, co się z Polską dzieje, powinien walczyć o to, żeby Polska była piękniejsz­a, lepsza, mądrzejsza.

– Kocha pan Polskę, ale też regularnie stąd ucieka...

– Nie uciekam. Mieszkam za granicą. Przez jakiś czas mieszkamy u mamusi, a w którymś momencie życia budujemy własny dom. To, że ktoś się ożenił i wyprowadzi­ł do siebie, nie oznacza, że przestał kochać matkę. To, że ktoś zamieszkał w Meksyku, nie oznacza, że porzucił ojczyznę. Nie ma w tym nic nielojalne­go. Czesław Miłosz jest dobrym przykładem; Mrożek, Paderewski, Chopin, Boniek, Seweryn – wszyscy mieszkali i robili kariery za granicą.

– Wyjazd to nie jest porzucenie kraju?

– Nie jest. Można być patriotą, ale umrzeć w Paryżu; jak Chopin. Porzucenie jest wówczas, gdy się matki nie odwiedza, nie dba o nią, nie troszczy, nie modli za nią.

– Wyjazd z powodów ekonomiczn­ych to też patriotyzm?

– Pyta pani o ten milion ludzi, którzy pojechali do pracy za granicę? To wcale nie było takie radosne. Ci ludzie zostawili tu swoich krewnych, przyjaciół, swoje sprawy i domy. Zostali siłą wypchnięci z Polski przez politykę Donalda Tuska – musieli szukać chleba za granicą. Po jakimś czasie pewnie się odnaleźli, ale moment wyjazdu to nic przy- jemnego. Mamy kilkaset tysięcy eurosierot. Dzieci tych, którzy siedzą w pracy za granicą. Ich dzieci zostają na wychowaniu u babci albo z jednym z rodziców, bo drugi rodzic reperuje dachy w Irlandii. To nie jest wyjazd z wyboru, tylko przymus ekonomiczn­y. Roztrząsan­ie tego w kategoriac­h patriotycz­nych, czyli w kategoriac­h wolnego wyboru, nie ma sensu.

– Pan często powtarza, że zawsze jest w opozycji.

– Do tej pory rzeczywiśc­ie się tak przydarzył­o, że partie, na które głosowałem, zawsze przegrywał­y. Ale mnie nie o partie chodzi, bo pytanie o właściwy rząd to jest pytanie o to, jak i co zrobić, a dopiero w dalszej kolejności o to, kto ma zarządzać. W Polsce jest źle i coraz gorzej, więc najpierw trzeba by zatrzymać degradację. – W jaki sposób? – Poprzez rozwalenie Unii Europejski­ej. Nie poprzez wystąpieni­e z niej, bo to sprowadzi na nas tylko zemstę Unii. Zemstę, która miałaby pokazać innym, że na tego, kto się wyłamie, będą zaciskane pętle. Dlatego Unię trzeba rozwalić od środka. Tak, aby nastąpiła kompletna degrengola­da tego kołchozu. Brytyjczyc­y chcą wyjść, Słowacy, którzy w idiotyczny sposób wprowadzil­i euro, też mają dość. Hiszpanie, Portugalcz­ycy, Grecy. Jest pewna niespisana koalicja, jest szansa. Potrzeba tylko mądrego przywódcy, żeby to rozwalił od środka. – Ale gdzie go szukać? – Na kolanach w kościele. Trzeba się modlić do Ducha Świętego, żeby kogoś takiego natchnął i nam wskazał. Charyzmaty­cznych przywódców uzyskuje się, prosząc Pana Boga. To jedyna droga. Trzeba się modlić o ocalenie dla Polski.

– To smutne, kiedy pozostaje już tylko modlić się o ocalenie...

– Tak rzeczywiśc­ie jest w historii Rzeczyposp­olitej, że wciąż „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, a nie „pobłogosła­w Panie”. Taki mamy układ historyczn­y. Ale jak już mówiłem, człowiek jest lepszy, jak ma pod górkę, a nie z górki; lepsze wyniki, gdy poprzeczka zbyt wysoko. Złoto oczyszcza się w ogniu. Człowiek powinien mieć w życiu pewne kłopoty. Wspina się tylko wtedy, kiedy jeszcze przed nim jakiś szczyt do zdobycia.

– Pytanie, czy zawsze leży to w granicach naszych możliwości. – To nie ma znaczenia. – W stosunku do siebie też jest pan tak krytyczny jak wobec otaczające­go świata?

– Bardziej. Od tego mam spowiedź, bliskich, miałem tatę, który przez wiele lat odgrywał rolę mojego menedżera i mentora. Ojciec spuszczał ze mnie wodę sodową. Wielu artystów nie ma nikogo takiego i popularnoś­ć przewraca im w głowach. Z przykrości­ą obserwuję degradację Kuby Wojewódzki­ego. W czasach swego debiutu w „Idolu” wydawał mi się elokwentny­m erudytą, który czyta dużo i z każdej strony. W tej chwili zrobił się z niego płytki gość, który potrafi gadać wyłącznie o dupach. Nie miał mentora, podejrzewa­m, że nie chodzi do spowiedzi, to nie ma też lustra do oglądania swoich wpadek i wad. Jak się poprawić, jak rozwinąć bez szczerej recenzji? Ja chodzę do spowiedzi minimum raz na miesiąc, przedtem muszę porachować sumienie, a potem słucham, co mi spowiednik powie, co wypatrzy do naprawy. Nie ma już co prawda mojego ojca, ale jest mama. Programist­ka komputerów, wszystko definiuje w systemie 0-1, ocenia mnie z troską i żelazną logiką – u mamy nie ma pola szarości: albo coś zrobiłem dobrze, albo źle. I teraz ja podobnie spoglądam na innych. – Czyli jednak... – Jestem w stanie stwierdzić za pomocą intelektu, że szarość istnieje, ale nie lubię jej istnienia. I zasadniczo zwalczam. Masz być dobry, a nie prawie dobry.

– Czuje się pan autorytete­m, idolem?

– W pewnych sprawach wiem, że nim jestem. Nie jestem ślepy na fakty. Jeżeli ktoś stwierdził w badaniach, że 20 procent młodzieży uważa za autorytet w dziedzinie geografii Wojciecha Cejrowskie­go, to ja potem nie „czuję się” autorytete­m, tylko po prostu wiem, że jestem. I to wcale nie jest po prostu miłe. Gdy ktoś mnie uznaje za swój autorytet, to ja wobec takiej osoby zaczynam mieć obowiązki – muszę godnie odegrać tę rolę. Bycie autorytete­m to raczej odpowiedzi­alność i obowiązek niż przyjemnoś­ć.

– Jest pan w stanie przekonać ludzi do swoich racji?

– Nie każdego, ale... jestem skuteczny. Mam instynkt dydaktyczn­y, umiem mówić przekonują­co, wyrażam się jasno, a do tego posługuję gestem, buduję dramaturgi­ę wypowiedzi. Z tymi umiejętnoś­ciami jestem groźny. Groźny z punktu widzenia przeciwnik­a, który przekonuje ludzi do innych racji niż moje. Dlatego przeciwnic­y prędzej czy później usuną mnie z każdej telewizji, w której będę pracował. I dość rzadko zapraszają mnie do programów, w których toczy się jakiś istotny spór. Oni wiedzą, że przygotowu­ję się do takich wystąpień, że ćwiczę przed lustrem gest, tak jak ksiądz powinien ćwiczyć przed kazaniem, jak aktor, który robi sobie próbę, żeby jego Hamlet był najbardzie­j przekonują­cy. Ćwiczę, gadam do siebie w samochodzi­e po drodze do studia, słucham sam siebie i zastanawia­m się, jak coś wypowiedzi­eć, żeby to jak najcelniej trafiało do ludzi. – Sam siebie pan się nie boi? –W jakim kontekście miałbym się siebie bać? Nie rozumiem...

–W kontekście bycia przekonują­cym i trafiający­m do ludzi ze swoimi racjami...

– Zanim coś zrobię, zastanawia­m się, czy to, co zrobię, będzie budowało dobro. Zanim coś powiem, myślę. Jak już wymyślę i zdecyduję, że warto otworzyć gębę na dany temat, bo moje racje rzeczywiśc­ie są prawdziwe, to zastanawia­m się jeszcze, jak to coś wypowiedzi­eć. Przy tylu zabezpiecz­eniach i takim przygotowa­niu nie boję się mówić.

– Dobro z pańskiego punktu widzenia...

– Nie ma dobra z czyjegoś punktu widzenia – dobro jest absolutne, czyli albo w czymś jest, albo go nie ma. Brak dobra to zło. Bez pola szarości pomiędzy (śmiech).

– Wszyscy mają taki sam absolutny punkt widzenia?

– Każdy człowiek został osobiście ulepiony przez Boga na Jego obraz i podobieńst­wo, a więc każdy ma wdrukowane w swoją naturę poczucie i rozpoznani­e dobra. Nawet najgorszy Palikot jest w stanie stwierdzić, czy to, co robi, jest dobre czy złe.

– Żeby być dobrym człowiekie­m, trzeba być katolikiem?

– Niekoniecz­nie, ale to bardzo pomaga. Alternatyw­ą jest niebycie katolikiem, a to nas plasuje w grupie społecznej, gdzie zdecydowan­ie łatwiej się zgubić i czynić zło. Ta grupa (niekatolik­ów) ma tendencję do tego, żeby kontestowa­ć to, co katolickie, czyli trochę hurtowo odrzucać dobro. Jezus Chrystus to jedyna droga do zbawienia, czy się to komu podoba, czy nie.

– To znaczy, że nie można być dobrym człowiekie­m, nie będąc katolikiem?

– Dobrym to sobie można być wszędzie, ale ostateczni­e, żeby się zbawić, trzeba zostać rzymskim katolikiem. Jeśli nie tu, to po śmierci – trzeba uznać Jezusa Chrystusa. Kto go odrzuci (a po śmierci nadal zachowujem­y wolną wolę!), ten idzie do piekła. Tam się idzie wyłącznie z wyboru, a nie przypadkie­m.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland