Przypadki...
57
Literaci z otoczenia Iredyńskiego odchodzili w stosunkowo młodym wieku. Pili na umór i niewielu z nich dożyło pięćdziesiątki. Zresztą nie tylko alkohol wpływał na stan ich zdrowia.
„[Iredyński jest] bez stałego miejsca zamieszkania – donosił TW „Literat”. – Prowadzi hulaszczy tryb życia. Jego sąsiad (obaj mieszkali w sublokatorskich pokojach) opowiada, że Iredyński po przepiciu całego zapasu pieniędzy w ciągu dwóch dni całkowicie głodował, aż wreszcie poprosił gospodynię o kawałek chleba”.
Szczególnie blisko Ireneusz był ze Stachurą – spotykali się na prywatkach, wspólnie rozbijali się po knajpach, przez pewien czas razem nawet mieszkali u Witolda Migonia. Stachura zmarł w 1979 roku (trzy lata po Grochowiaku) – popełnił samobójstwo, wieszając się na jedwabnym sznurze.
Iredyński o jego śmierci dowiedział się przez telefon. I podobno wówczas, całkowicie zaskoczony i poruszony, bezmyślnie powtórzył na głos treść wiadomości, a po chwili zapytał: „A skąd ten skurwysyn wziął jedwabny sznur?”
Sztum
„[...] kobiety, którymi [Irek] się interesował – opowiadała Jadwiga Staniszkis – na moment czuły się ważne. Bo rzeczywiście to było bardzo intensywne i przez pewien czas było wciągające. Ale potem większość tych osób, tych pań, z ulgą przyjmowały, że jakaś inna, na nowo zaczynająca ten proces wiary, że to się uda zmienić i tak dalej, przejmuje nad nim opiekę. [...] Ktoś, kto dużo pije, ktoś, kogo trzeba przywozić w środku nocy ze SPATiF-u i być przy nim, i pamiętać, żeby zawsze w lodówce była ćwiartka [...], to jest praca”.
Iredyński był dwukrotnie żonaty, miał również wiele romansów. Jego słabość do płci pięknej wykorzystała Służba Bezpieczeństwa, organizując przeciwko niemu prowokację. Zgodnie bowiem z komunistyczną tradycją osoby niewygodne wplątywano w afery kryminalne, co miało skompromitować je w społeczeństwie. Natomiast pobyt w więzieniu miał łamać charaktery osadzonych i przy okazji zastraszyć środowisko.
Główną rolę w całej aferze odegrała córka pułkownika Służby Bezpieczeństwa. „Przypadkowo” poznała Iredyńskiego popijającego w towarzystwie studenta reżyserii Edwarda Żebrowskiego, po czym dała się zaprosić na kontynuację libacji. Przenieśli się w trójkę do mieszkania, którym Iredyński opiekował się podczas nieobecności gospodarzy.
„Było to tak, że ta osoba natychmiast po wejściu do mieszkania przeprosiła nas i powiedziała, że musi pójść do łazienki – wspominał Edward Żebrowski. – Irek jej pokazał, gdzie jest łazienka [...] i zajęliśmy się sobą, czyli rozmową. I jej nie było pięć minut, dziesięć minut, piętnaście minut, i zaniepokoiliśmy się, co się z nią dzieje, czy coś się jej nie stało. Zapukaliśmy, nikt nie odpowiadał, otworzyliśmy drzwi. A tam złożona na stołeczku leżała jej sukienka i jej bielizna. I były uchylone drzwi na klatkę schodową. W pięć minut później zjawiła się milicja”.
Iredyńskiemu i Żebrowskiemu postawiono zarzut próby gwałtu. Nikt w warszawskim środowisku artystycznym w to nie wierzył, mówiono nawet ironicznie, że Iredyński został oskarżony o napad z chujem w ręku. Wiedziano bowiem, że w osobie pisarza partyjny establishment chciał ukarać literackich buntowników.
„Mimo że był to bunt marnej jakości – pisał Jan Kłossowicz – polegający na piciu, na ekscesach, na wybrykach. Bunt właściwie pozorny, na pewno nie stanowiący żadnego społecznego zagrożenia. Ale tak myślano. I skrupiło się na Iredyńskim [...]. Stał się wtedy niemalże symbolem moralnego zepsucia artystów, został wyklęty, a jego utworów nie publikowano. Czym innym jednak była ta sprawa i czym innym wymiar, jaki jej nadano. A przedstawiciele oficjalnej moralności, którzy tak surowo go osądzali, sami odeszli potem ze splamionymi rękami”.
O rzekomej próbie gwałtu natychmiast poinformowała prasa. Pisano o „zwyrodnialcach”, których powinno się „w interesie społeczeństwa izolować” oraz o „pewnych bezkarności organizatorach pijanych ubawów”. Głos zabrał również jeden z ideologów PZPR, redaktor naczelny „Prawa i Życia” Kazimierz Kąkol. Nazywając oskarżonych „jaskiniowcami”, porównywał ich do sprawców zbiorowych gwałtów i okaleczeń (proces taki toczył się właśnie przed jednym z sądów). Stwierdził, że od literata i reżysera powinno się wymagać więcej niż od zwykłego obywatela, zatem i kara powinna być bardziej surowa. Zaape- lował do prokuratury o jak najwyższy wyrok i szybkie rozpatrzenie sprawy. Przy okazji warto przypomnieć, że kilka miesięcy wcześniej ten sam Kazimierz Kąkol usprawiedliwiał w prasie egzekucję Stanisława Wawrzeckiego skazanego w aferze mięsnej...
Iredyńskiego i Żebrowskiego sądzono w trybie doraźnym (!!!), a wyroki zapadły już kilka tygodni po rzekomym usiłowaniu gwałtu. I chociaż podczas procesu wyszły na światło dzienne sprawy niewygodne dla prokuratury (udowodniono, że ofiara sama się rozebrała, a przynajmniej zdjęła kozaczki), to oskarżeni zostali skazani na trzy lata więzienia. W środowisku literackim Warszawy wyrok uznano za skandal.
Edwarda Żebrowskiego zwolniono po ośmiu miesiącach, natomiast Iredyński odsiedział wyrok w całości. Przetrzymywano go w ciężkim więzieniu w Sztumie, razem z najgroźniejszymi kryminalistami. Ale pisarz nie zamierzał prosić o łaskę.
„Ja byłem u niego w więzieniu, w Sztumie – wspominał Stefan Kisielewski – i on mi dał list do Starewicza [Artur Starewicz, sekretarz KC PZPR – S.K.]. Ja ten list mu dałem, nie czytając... No i Starewicz do mnie mówi: «Proszę pana, gdyby on błagał o łaskę, to mógłbym coś zrobić, ale on napisał, że prokurator jest łajdakiem, oskarżenie kłamliwe – ja nie mogę nic zrobić». No i przesiedział trzy lata”.
Cdn. SŁAWOMIR KOPER „ALKOHOL I MUZY. Wydawnictwo CZERWONE I CZARNE, Warszawa 2013 r. Cena 39,90 zł.