Niebezpieczne arcydzieło
Nie tylko Warszawa, ale cała Polska, pisze Urbanek, musiała nauczyć się nazwiska Tuwim.
Każdy maturzysta – ci z ostatnich roczników chyba też? – wie, że Tuwim był niezrównanym autorem tekstów do warszawskich kabaretów. Lata 20. były czasem niebywałego rozkwitu podkasanej muzy, w której szmonces, piosenka, noworoczna szopka, satyra były podstawowym budulcem spektakli. Tuwim debiutował w tej kategorii jeszcze w 1915 roku, ale to w Warszawie rozwinął skrzydła i były to od razu skrzydła Pegaza. Poeta czerpał z twórczości kabaretowej nie tylko towarzyską frajdę, konsumowaną latami przy stoliku w Ziemiańskiej, ale też niezłe dochody. Za wyłączność otrzymywał cztery tysiące złotych miesięcznie, kwotę astronomiczną, zaś jego naturalnym środowiskiem była kawiarnia Pod Pikadorem, a tam Słonimski, Lechoń, Raabe, a wkrótce Iwaszkiewicz i Wierzyński. Czy jest dziś takie miejsce w Polsce, gdzie imprezujący celebryci odpowiadaliby poziomem pikadorczykom? Tuwim tworzył dla kabaretu z łatwością oddechu, jednocześnie sygnując obfitą produkcję kilkudziesięcioma różnymi pseudonimami, by nie łączono go z najwyższych lotów poezją, którą regularnie publikował w entuzjastycznie przyjmowanych tomach.
Dwudziestolecie międzywojenne nie było czasem beztroskim. Gdy w 1922 roku Eligiusz Niewiadomski zamordował prezydenta Rzeczypospolitej, Tuwim ogłosił wiersz „Na pogrzeb prezydenta Narutowicza”, narażając się rosnącej w siłę polskiej endecji, a gdy rok później napisał antywojenny apel „Do generałów”, chciano wysłać nań bojówkę złożoną z oficerów. Niemniej w 1926 roku, w roku przewrotu majowego, kiedy Tuwim ukończył 32 lata, jego wiersze trafiły do kanonu lektur szkolnych.
Rewolucjonista stał się klasykiem!
– konkluduje biograf. Popularność Tuwima rosła, w rankingach czytelniczych lokował się w czołówce, ale gdy powstała Polska Akademia Literatury, gromadząca piętnastkę literackich tuzów, Tuwima nie zaproszono w ogóle do jej składu. Był zbyt obcy? Czy też rzeczywiście myślano o poecie jak Anna Iwaszkiewiczowa, która w dzienniku zanotowała: „Tuwim to prosta dusza, biedny strachliwy Żydek…”. Może i strachliwy, ale kiedy do jego kuriozów edytorskich, jakie całe życie zbierał, trafiła „Mein Kampf”, Tuwim nie miał wątpliwości: – Panie, z tej książki przyjdzie kiedyś zguba dla świata! – krzyczał zdenerwowany do Seweryna Pollaka. – To jest książka mordercza.
Gdy w latach 30. atmosfera w Polsce zaczęła gęstnieć, gasły kabarety i umierały towarzyskie alianse poetów z generałami i ministrami, Tuwim znalazł sobie niszę, w której jego geniusz zajaśniał diamentowym blaskiem. Był już uznanym poetą, dziedzicem gigantów romantyzmu, tłumaczem literackich arcydzieł i lirycznym arcymistrzem. Teraz narodził się poeta dla dzieci. Też go rzecz jasna oprotestowano. Katolicy Wielkiego Pomorza napisali listem, a prawicowe gazety poniosły to w kraj: „(…) Potworne macki izraelskiego polipa sięgnęły już po młodzież akademicką, rozrzucając po uniwersytetach ziarno czerwonej zarazy, a teraz ich złowróżbny uścisk zagraża najmłodszym, konkretnie zagraża im książeczka „Słoń Trąbalski” niejakiego Tuwima – Żyda”, zaś endecki dziennik „ABC”, cytuje Urbanek, pytał: „Odkąd Żyd Tuwim ma wychowywać polskie dzieci?”. Czy styl tych protestów nie przypomina dzisiejszych prawicowych demonów? Ale ataki na Tuwima z powodu druku „Lokomotywy” były niczym przy kanonadzie, jaka wybuchła po ogłoszeniu w nielegalnym (w całości opublikowano utwór w 1982 roku) obiegu „Balu w operze”, genialnej grotesce o państwie, które żywi się kłamstwem i propagandą i wskutek czego nie uniknie katastrofy. Słusznie biograf poety wskazuje tu literackie konotacje, które dowodzą szczególnej pozycji Tuwima w polskiej kulturze, bo nie byłoby „Balu…”, gdyby nie Mickiewiczowski „Bal u Senatora”, „Bal manekinów” Brunona Jasieńskiego i „Wesele” Wyspiańskiego.
Wojna, której skutków dla siebie ostatecznych Tuwim uniknął, uciekając do Rumunii, Francji, Portugalii i Brazylii, by ostatecznie trafić do Stanów Zjednoczonych, wywołała niemoc twórczą przerażającą poetę. Dopiero rozpoczęty w Rio de Janeiro poemat „Kwiaty polskie”, pisany przez kolejne cztery lata, przywrócił poecie
wiarę w siebie.
Przynajmniej tę liryczną, bo amerykański przystanek w drodze do ojczyzny uświadomił poecie jego miejsce na ziemi, a także przewartościował jego widzenie świata. Tuwim ostentacyjnie wyobcował się z nowojorskiej Polonii, demonstracyjnie głosząc tezę, że tylko sojusz z ZSRR może zagwarantować bezpieczną przyszłość Polsce. Taka deklaracja musiała zachwycić w 1944 roku władze w Warszawie, ale i skonfliktowała poetę z całym jego środowiskiem przedwojennym i emigracyjnym. Czesław Miłosz, przypomina Urbanek, po latach napisał usprawiedliwiająco, że komunizm był dla Tuwima jedynym ustrojem, który mógł pokonać najgorsze na świecie zło, czyli faszyzm. „Polska, jaką pamiętał sprzed wojny, była rasistowska i mentalnie faszystowska, toteż jedynie ustrój posługujący się przemocą i cenzurą był zdolny ją zmienić”.
Wstrząsająco wybrzmiewa opowieść o Tuwimie złamanym, uległym, spotykającym się z Bierutem i manifestacyjnie hołubiącym radzieckich grafomanów. Był u siebie i był zarazem obcy. Psychologiczna prawda rozpięta między tymi uczuciami mieści w ujęciu biografa także to, co już nie może być opisane. Dramat twórcy, którego naród – pod jego nieobecność – wymordowano, ale i narastającą bezsilność, gdy okazało się, że utopia poety szukającego sprawiedliwości i bezpieczeństwa jest – jak to utopia – tylko iluzją. Ale „spłacał zaciągnięty dług wielekroć i wykorzystywano go bez skrupułów”, niemniej zajęcie, jakie zapewniło Tuwimowi państwo robotników i chłopów, uwalniało tylko cień energii, z jakiej był znany przed wojną. Także masowe wydania jego utworów nie dawały mu większej radości. Zmienił się poeta, zmienił się świat, ale jak napisał Hemar: „Geniusz Tuwima był niepomiernie większy niż jego charakter”. Gdy poeta w 1953 roku umarł, w kraju żegnano go jak księcia, na emigracji – jak zdrajcę.
Dziś, sześć dekad później, jego współczesny biograf bez zdziwienia stwierdza, że Tuwim nadal jest obecny w masowej świadomości. W teatrze i kabarecie, na estradzie i jako niedościgniony tłumacz. Tuwim pozostał twórcą nadal modnym. Jako aforysta, satyryk, twórca „Kwiatów polskich”, recytowanych kiedyś po kościołach, a przede wszystkim autor porażająco współczesnego, teatralizowanego „Balu w operze”. Tuwim jest obecny w blogosferze i młodzieżowych subkulturach.
Jak na obcego – jest wszędzie.
MARIUSZ URBANEK. TUWIM. WYLĘKNIONY BLUŹNIERCA. Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2013. Cena 44 zł.
Biały jest zgorzkniałym profesorem, któremu obrzydło wszystko, łącznie z życiem, zaś Czarny to prosty chłop z przeszłością za kratkami. Tuż przed pierwszą stroną książki Biały postanowił złożyć życie na torach, w czym, niestety, przeszkodził mu wielkoduszny Czarny. I stąd całe zamieszanie. Obcy sobie panowie siadają przy stole w obskurnym pokoju i rozpoczynają dialog, który przejdzie do historii literatury.
Biały próbuje wytłumaczyć rozmówcy, że po prostu ma dość. Jest ateistą i nie wierzy w sens życia, czego dowiódł, usiłując zakończyć życie pod kołami pociągu Sunset Limited. Czarny nie może zrozumieć tego, co wbija mu do głowy jego bardziej wykształcony gość, i usiłuje przekonać go, że życie to wózek, który jednak warto toczyć. Sam żyje w żałosnych warunkach i głęboko wierzy w Boga, co wydaje się w zupełności mu wystarczać.
Panowie okładają się argumentami na temat Boga, sensu życia, przyjaźni i literatury, roztrząsają kwestie miłości, odchodzenia najbliższych oraz kary za grzechy, jednak Biały walczy właściwie od niechcenia. On pragnie tylko zderzenia z Sunset Limited.
Jednak czy bohaterowie rzeczywiście są tymi, za kogo się podają? Niewykluczone przecież, że Białemu udało się jednak popełnić samobójstwo, a rozmowa jest przesłuchaniem prowadzonym u wrót nieba. Czy Czarny to nie święty Piotr próbujący zapewnić zbawienie Białemu, który, siedząc w przedsionku do raju, uparcie twierdzi, że raj ten nie istnieje? A może mieszkanie Czarnego to po prostu mieszkanie Czarnego? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań najlepiej poszukać w utworze McCarthy’ego na własną rękę.
Naprawdę warto.
JAKUB MAŁECKI CORMAC McCARTHY. SUNSET LIMITED (SUNSET LIMITED). Przeł. Robert Sudół. WYDAWNICTWO LITERACKIE, Kraków 2013. Cena 38 zł.