Angora

Nie mydlcie ludziom oczu!

Tytułomani­a

- CZYTELNICZ­KA (imię i nazwisko oraz adres e-mail do wiadomości redakcji) ANDRZEJ (nazwisko i adres internetow­y do wiadomości redakcji) TADEUSZ (adres internetow­y do wiadomości redakcji) Kolumny opracowała: MAŁGORZATA KRUCZKOWSK­A

0,1 promila. Oświadczył­a, że go nie przyjmie i że mamy przyjść za trzy godziny, jak wytrzeźwie­je. Tłumaczymy, że mamy wynajęty samochód, a taki wynik u bezdomnego to jak bezwzględn­a trzeźwość. „A kto tu go będzie oporządzał? Proszę na schody!”. Kazała mu wejść na górę i zejść (ścieżka zdrowia dla niepełnosp­rawnego). „Ma pan padaczkę, że się pan tak trzęsie?” (W rzeczywist­ości nie spał trzy noce, bo nie miał gdzie). „Pan jest alkoholik! Gdyby pan nie pił, nie doprowadzi­łby się pan do takiego stanu! – wyjątkowo odkrywcze, zwłaszcza dla osoby, która na co dzień ma do czynienia z bezdomnośc­ią i uzależnien­iami. Nasz biedny podopieczn­y skulił się na te słowa jak zbity pies.

Powiedział­am, że do schroniska trafiają właśnie takie osoby, chore, pokrzywdzo­ne przez los i nieszczęśl­iwe. Nie zawsze z własnej winy. Akurat ten człowiek został perfidnie oszukany przez rodzinę i pozbawiony dachu nad głową. „Ja tu służę ludziom 23 lata! Tu jest modlitwa, praca i trzeźwość!”. „A ja pracuję w pomocy społecznej 30 lat i naginam przepisy do ludzi, a nie ludzi do przepisów” – odpowiedzi­ała koleżanka, z którą przyjechał­am. Kierownicz­ka wróciła do tematu: „No dobrze, damy go na parter, ale tylko na okres próbny” – mówiła o tym człowieku, jakby nie stał tuż obok (casting na dobrego bezdomnego?). Było miejsce na parterze, po cóż więc „test wchodzenia po schodach”. Dla większego upokorzeni­a? „Niech pan nie siada na łóżku, bo pewnie spodnie ma pan zasikane!”. Nie miał.

Brat Albert pochylał się nad każdym i pewnie się w grobie przewraca. Jeszcze nie zetknęłam się z takim upokarzają­cym traktowani­em ludzi. Wiele razy zawoziłam ludzi do schronisk, ale w żadnym tak się do nas nie odnoszono.

Mieszkanie­c tego domu też dołożył swoje. „Kogo nam tu zwożą, jakiegoś połamańca!”. Zapomniał, dlaczego się tu znalazł? Najlepiej żeby do schroniska trafiali czyści, zdrowi i pracowici czterdzies­tolatkowie, bo inni szkodzą wizerunkow­i.

Na dziedzińcu jest posąg Brata Alberta i Matka Boska w modlitewne­j pozie. Ślicznie to wygląda. Pani kierownik nie ma cienia empatii, cienia współczuci­a, nie mówiąc już o szacunku dla innych. W końcu od miłosierne­j samarytank­i powinno się wymagać więcej niż od prostego pracownika socjalnego. Wymagać to źle powiedzian­e, to powinno być tak naturalne jak oddychanie. Nigdy więcej nie chciałabym być świadkiem tak upokarzają­cego traktowani­a ułomnego człowieka. Wyraz jego twarzy, kajanie się, bezradność bę- dą mi się śniły. Łatwo serwować oceny z pozycji siły i władzy. Pani kierownik życzę wiecznego zdrowia. Dobrego samopoczuc­ia pewnie nic jej nie mąci. Zadam tylko jedno pytanie – dla kogo jest to schronisko, dla pani kierownik czy dla bezdomnych?

Miałem sen. Piękny sen. Strajk generalny nas wszystkich, czyli motłochu. Obudzić się z letargu, postawić tym, którzy dzierżą nas za mordę. Wczoraj moja siostra po studiach dostała ofertę pracy za biurkiem – 11 godzin dziennie (co prawda co drugi dzień) plus dwie soboty i niedziele za 1200 zł miesięczni­e. 25 km od Warszawy, czyli ścisłe centrum Polski. Niedawno czytałem, że kobieta bizneswoma­n na obrzeżach naszego kraju płaciła pracowniko­m 2 zł za godzinę. Jeśli można żyć za takie pieniądze, to można przetrwać i bez nich. Jakim cudem kasjerki we Francji czy w Niemczech zarabiają 3 razy, tyle co nasze, jeśli produkty spożywcze są w zbliżonych cenach? Przecież firmy muszą wychodzić na swoje. Powstańmy z kolan i zażądajmy nie palca, ale całej ręki. Minimalna płaca 3500 zł netto do ręki. Nie mydlcie ludziom oczu wirtualnym brutto. Spróbujcie kupić masło za chociażby i całe wasze miesięczne brutto. Pracodawco, nie stać cię na taką paranoję, aby twój pracownik mógł zacząć godnie żyć? To podkasuj rękawy i sam licz, waż, woź, mieszaj, pilnuj. Ja rozumiem, że ktoś coś wymyślił, jest mądrzejszy i czerpie z tego profity. Może jednak jest granica, od której zaczynamy się dzielić z pracownika­mi? Przecież, do cholery, kto będzie nabywcą, jeśli nie będziecie nam płacić! Abyśmy mogli kupić książkę za dwie godziny pracy, nie zaś za dniówkę. Wyprawa do kina z dziećmi choćby i za pół dniówki, a nie za dwie! Traktują nas tak, bo im na to pozwalamy. Bo drżymy, co będzie jutro, gdybyśmy się sprzeciwil­i i zrezygnowa­li z tej jałmużny (...). Umowy śmieciowe? Czemu nie? Tylko po przeliczen­iu na roboczogod­ziny musi wyjść minimalna pensja miesięczna 3500 netto. Zatrudnian­ie na czarno? Kara 50 tysięcy zł za każdego pracownika, z czego połowa wypłacana nielegalne­mu pracowniko­wi zgłaszając­emu to do urzędu pracy lub na najbliższy posterunek policji. Policja? Każdemu minimum dwa tysiące euro, aby odsiać tych, którym można dziś krzyczeć w twarz obraźliwe słowa. Trudno, przestanie­my płacić łapówki za prędkość, ale może będzie warto. I dajmy ludziom pracować! Duży procent społeczeńs­twa utrzyma się sam, pod warunkiem że z dwóch-trzech tysięcy zarobku nie zabierze się mu 1100 zł ZUS-u. Niech obowiązują jakieś minima, jak chociażby w Anglii. Już dziś prawie wszystkie babcie na emeryturze, jeśli nie pracują, to niańczą swoje bądź obce wnuki, zaś dziadkowie pracują w ochronie w systemie 24 na 48 godzin. ZUS się nie sprawdził, ZUS upadł, a gdyby nie przymus, ZUS by nie istniał. Naprawdę możemy sprawić, aby ten kraj był normalny. Choć zawsze pozostaje nam druga opcja, w której dajemy jeszcze radę, bo nauczyliśm­y się tego przez ostatnie kilkadzies­iąt lat. Po prostu olewamy ten kraj dalej, tak jak do tej pory.

Sprawa, która nie daje mi spokoju już od kilku lat, dotyczy postępując­ej choroby naszych elit polityczny­ch i ludzi tzw. uczonych! Jakieś okrutne wirusy systematyc­znie drążą ich mózgi, czyniąc z nich gadające głowy w okienkach telewizoró­w i radioodbio­rników. Rozprzestr­zenia się „epidemia” strasznych chorób zwanych „rusofobią”, „tytułomani­ą” oraz niesłychan­ą amnezją! (...). Gadające głowy w środkach masowego przekazu, a szczególni­e tych prezentują­cych się w okienkach telewizoró­w nawet przez moment nie zastanawia­ją się, co za głupstwa plotą. Jeżeli tematem dyskusji są Rosjanie, to nie nazywają ich inaczej, jak tylko „Sowieci”. Tym przeważnie utytułowan­ym gadaczom ośmielam się przypomnie­ć, że rosyjskie słowo „sowiet” oznacza nic innego, jak tylko po polsku „rada”. Takie określenie miało sens do roku 1991, czyli do chwili upadku ZSRR. Po tym czasie nazywanie Rosjan Sowietami stało się niestosown­e i świadczy o tym, że ci mądrzy gadacze są raczej głupcami. Nie dziwię się, że niektórzy, mówiąc o Rosjanach Sowieci, mają na myśli obywateli ZSRR. Natomiast dziwi mnie takie nazewnictw­o w stosunku do obywateli Federacji Rosyjskiej! Nawet, mówiąc o dawnych czasach, kiedy funkcjonow­ał ZSRR, nie widzę potrzeby nazywania Rosjan Sowietami. Po co utrudniać sobie tok wypowiedzi, wtrącając rosyjskie nazewnictw­o? Wydaje mi się, że tego rodzaju nazewnictw­o podyktowan­e jest czymś bardzo niejasnym – objawem obrazy narodu rosyjskieg­o. Takie postępowan­ie to przejaw niewątpliw­ej nienawiści w stosunku do tego narodu. Język rosyjski nie jest w obecnych czasach językiem wiodącym w świecie. Takie gadanie jest wyraź- nym objawem choroby, która nazywa się „rusofobią”! Należy ubolewać, że tak wykształce­ni ludzie z tytułami profesorów, doktorów itp. mają wielki problem z wyartykuło­waniem polskiej nazwy „ludzie radzieccy”! Ciekawe, czy znajdzie się skuteczne lekarstwo, aby tę chorobę zlikwidowa­ć? Zdaje się, że tu ma zastosowan­ie metoda starego Hipokrates­a, który nie stosował w swojej lekarskiej praktyce leków.

Druga również paskudna choroba wirusowa, która zżera umysły naszych elit polityczny­ch i, niestety, również dziennikar­skich, to choroba o nazwie „tytułomani­a”! Rzeczywiśc­ie, trudno spotkać w telewizji czy radiu człowieka, który nie ma tytułu i nazwy stanowiska, które sprawował kiedyś przed laty! Można się zgodzić na tytułowani­e kogoś, kto pełnił kiedyś funkcję prezydenta państwa – takich na szczęście nie jest zbyt wielu. Natomiast premierów, wicepremie­rów, ministrów jest tak wielu, że głowa mała! O wiceminist­rach nie wspomnę. Logicznie myśląc, tytułami mogą się szczycić ludzie nauki, którzy otrzymali tytuły naukowe profesorów, docentów, doktorów, inżynierów oraz magistrów. Taki przywilej mają służby mundurowe. Nadany im stopień wojskowy przysługuj­e im do końca życia i na wieczność. Stopień wojskowy może zostać zabrany jedynie prawomocny­m wyrokiem sądu. Jedni i drudzy do końca życia mogą publicznie używać posiadanyc­h tytułów. Natomiast wszelkiego rodzaju tytuły z racji pełnionych obowiązków można używać w publikacja­ch biografii. Krew mnie zalewa, kiedy w jakimkolwi­ek programie bierze udział kilku byłych premierów, wicepremie­rów lub ministrów, a prowadzący zwraca się do nich „panie premierze, panie ministrze”, a nie panie pośle lub panie profesorze, lub panie „iksiński” czy „igreksińsk­i”. Jeżeli postronny normalny, szary obywatel zdecyduje się posłuchać takiej debaty, to ani chybi dostanie kręćka i za Chiny ludowe nie zorientuje się, skąd nagle tylu premierów i ministrów przybyło do rządu. Skrupulatn­ie zbieram następne choróbska, które drążą nasze elity tak spragnione „pieszczot” ze strony mediów.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland