Nie mydlcie ludziom oczu!
Tytułomania
0,1 promila. Oświadczyła, że go nie przyjmie i że mamy przyjść za trzy godziny, jak wytrzeźwieje. Tłumaczymy, że mamy wynajęty samochód, a taki wynik u bezdomnego to jak bezwzględna trzeźwość. „A kto tu go będzie oporządzał? Proszę na schody!”. Kazała mu wejść na górę i zejść (ścieżka zdrowia dla niepełnosprawnego). „Ma pan padaczkę, że się pan tak trzęsie?” (W rzeczywistości nie spał trzy noce, bo nie miał gdzie). „Pan jest alkoholik! Gdyby pan nie pił, nie doprowadziłby się pan do takiego stanu! – wyjątkowo odkrywcze, zwłaszcza dla osoby, która na co dzień ma do czynienia z bezdomnością i uzależnieniami. Nasz biedny podopieczny skulił się na te słowa jak zbity pies.
Powiedziałam, że do schroniska trafiają właśnie takie osoby, chore, pokrzywdzone przez los i nieszczęśliwe. Nie zawsze z własnej winy. Akurat ten człowiek został perfidnie oszukany przez rodzinę i pozbawiony dachu nad głową. „Ja tu służę ludziom 23 lata! Tu jest modlitwa, praca i trzeźwość!”. „A ja pracuję w pomocy społecznej 30 lat i naginam przepisy do ludzi, a nie ludzi do przepisów” – odpowiedziała koleżanka, z którą przyjechałam. Kierowniczka wróciła do tematu: „No dobrze, damy go na parter, ale tylko na okres próbny” – mówiła o tym człowieku, jakby nie stał tuż obok (casting na dobrego bezdomnego?). Było miejsce na parterze, po cóż więc „test wchodzenia po schodach”. Dla większego upokorzenia? „Niech pan nie siada na łóżku, bo pewnie spodnie ma pan zasikane!”. Nie miał.
Brat Albert pochylał się nad każdym i pewnie się w grobie przewraca. Jeszcze nie zetknęłam się z takim upokarzającym traktowaniem ludzi. Wiele razy zawoziłam ludzi do schronisk, ale w żadnym tak się do nas nie odnoszono.
Mieszkaniec tego domu też dołożył swoje. „Kogo nam tu zwożą, jakiegoś połamańca!”. Zapomniał, dlaczego się tu znalazł? Najlepiej żeby do schroniska trafiali czyści, zdrowi i pracowici czterdziestolatkowie, bo inni szkodzą wizerunkowi.
Na dziedzińcu jest posąg Brata Alberta i Matka Boska w modlitewnej pozie. Ślicznie to wygląda. Pani kierownik nie ma cienia empatii, cienia współczucia, nie mówiąc już o szacunku dla innych. W końcu od miłosiernej samarytanki powinno się wymagać więcej niż od prostego pracownika socjalnego. Wymagać to źle powiedziane, to powinno być tak naturalne jak oddychanie. Nigdy więcej nie chciałabym być świadkiem tak upokarzającego traktowania ułomnego człowieka. Wyraz jego twarzy, kajanie się, bezradność bę- dą mi się śniły. Łatwo serwować oceny z pozycji siły i władzy. Pani kierownik życzę wiecznego zdrowia. Dobrego samopoczucia pewnie nic jej nie mąci. Zadam tylko jedno pytanie – dla kogo jest to schronisko, dla pani kierownik czy dla bezdomnych?
Miałem sen. Piękny sen. Strajk generalny nas wszystkich, czyli motłochu. Obudzić się z letargu, postawić tym, którzy dzierżą nas za mordę. Wczoraj moja siostra po studiach dostała ofertę pracy za biurkiem – 11 godzin dziennie (co prawda co drugi dzień) plus dwie soboty i niedziele za 1200 zł miesięcznie. 25 km od Warszawy, czyli ścisłe centrum Polski. Niedawno czytałem, że kobieta bizneswoman na obrzeżach naszego kraju płaciła pracownikom 2 zł za godzinę. Jeśli można żyć za takie pieniądze, to można przetrwać i bez nich. Jakim cudem kasjerki we Francji czy w Niemczech zarabiają 3 razy, tyle co nasze, jeśli produkty spożywcze są w zbliżonych cenach? Przecież firmy muszą wychodzić na swoje. Powstańmy z kolan i zażądajmy nie palca, ale całej ręki. Minimalna płaca 3500 zł netto do ręki. Nie mydlcie ludziom oczu wirtualnym brutto. Spróbujcie kupić masło za chociażby i całe wasze miesięczne brutto. Pracodawco, nie stać cię na taką paranoję, aby twój pracownik mógł zacząć godnie żyć? To podkasuj rękawy i sam licz, waż, woź, mieszaj, pilnuj. Ja rozumiem, że ktoś coś wymyślił, jest mądrzejszy i czerpie z tego profity. Może jednak jest granica, od której zaczynamy się dzielić z pracownikami? Przecież, do cholery, kto będzie nabywcą, jeśli nie będziecie nam płacić! Abyśmy mogli kupić książkę za dwie godziny pracy, nie zaś za dniówkę. Wyprawa do kina z dziećmi choćby i za pół dniówki, a nie za dwie! Traktują nas tak, bo im na to pozwalamy. Bo drżymy, co będzie jutro, gdybyśmy się sprzeciwili i zrezygnowali z tej jałmużny (...). Umowy śmieciowe? Czemu nie? Tylko po przeliczeniu na roboczogodziny musi wyjść minimalna pensja miesięczna 3500 netto. Zatrudnianie na czarno? Kara 50 tysięcy zł za każdego pracownika, z czego połowa wypłacana nielegalnemu pracownikowi zgłaszającemu to do urzędu pracy lub na najbliższy posterunek policji. Policja? Każdemu minimum dwa tysiące euro, aby odsiać tych, którym można dziś krzyczeć w twarz obraźliwe słowa. Trudno, przestaniemy płacić łapówki za prędkość, ale może będzie warto. I dajmy ludziom pracować! Duży procent społeczeństwa utrzyma się sam, pod warunkiem że z dwóch-trzech tysięcy zarobku nie zabierze się mu 1100 zł ZUS-u. Niech obowiązują jakieś minima, jak chociażby w Anglii. Już dziś prawie wszystkie babcie na emeryturze, jeśli nie pracują, to niańczą swoje bądź obce wnuki, zaś dziadkowie pracują w ochronie w systemie 24 na 48 godzin. ZUS się nie sprawdził, ZUS upadł, a gdyby nie przymus, ZUS by nie istniał. Naprawdę możemy sprawić, aby ten kraj był normalny. Choć zawsze pozostaje nam druga opcja, w której dajemy jeszcze radę, bo nauczyliśmy się tego przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Po prostu olewamy ten kraj dalej, tak jak do tej pory.
Sprawa, która nie daje mi spokoju już od kilku lat, dotyczy postępującej choroby naszych elit politycznych i ludzi tzw. uczonych! Jakieś okrutne wirusy systematycznie drążą ich mózgi, czyniąc z nich gadające głowy w okienkach telewizorów i radioodbiorników. Rozprzestrzenia się „epidemia” strasznych chorób zwanych „rusofobią”, „tytułomanią” oraz niesłychaną amnezją! (...). Gadające głowy w środkach masowego przekazu, a szczególnie tych prezentujących się w okienkach telewizorów nawet przez moment nie zastanawiają się, co za głupstwa plotą. Jeżeli tematem dyskusji są Rosjanie, to nie nazywają ich inaczej, jak tylko „Sowieci”. Tym przeważnie utytułowanym gadaczom ośmielam się przypomnieć, że rosyjskie słowo „sowiet” oznacza nic innego, jak tylko po polsku „rada”. Takie określenie miało sens do roku 1991, czyli do chwili upadku ZSRR. Po tym czasie nazywanie Rosjan Sowietami stało się niestosowne i świadczy o tym, że ci mądrzy gadacze są raczej głupcami. Nie dziwię się, że niektórzy, mówiąc o Rosjanach Sowieci, mają na myśli obywateli ZSRR. Natomiast dziwi mnie takie nazewnictwo w stosunku do obywateli Federacji Rosyjskiej! Nawet, mówiąc o dawnych czasach, kiedy funkcjonował ZSRR, nie widzę potrzeby nazywania Rosjan Sowietami. Po co utrudniać sobie tok wypowiedzi, wtrącając rosyjskie nazewnictwo? Wydaje mi się, że tego rodzaju nazewnictwo podyktowane jest czymś bardzo niejasnym – objawem obrazy narodu rosyjskiego. Takie postępowanie to przejaw niewątpliwej nienawiści w stosunku do tego narodu. Język rosyjski nie jest w obecnych czasach językiem wiodącym w świecie. Takie gadanie jest wyraź- nym objawem choroby, która nazywa się „rusofobią”! Należy ubolewać, że tak wykształceni ludzie z tytułami profesorów, doktorów itp. mają wielki problem z wyartykułowaniem polskiej nazwy „ludzie radzieccy”! Ciekawe, czy znajdzie się skuteczne lekarstwo, aby tę chorobę zlikwidować? Zdaje się, że tu ma zastosowanie metoda starego Hipokratesa, który nie stosował w swojej lekarskiej praktyce leków.
Druga również paskudna choroba wirusowa, która zżera umysły naszych elit politycznych i, niestety, również dziennikarskich, to choroba o nazwie „tytułomania”! Rzeczywiście, trudno spotkać w telewizji czy radiu człowieka, który nie ma tytułu i nazwy stanowiska, które sprawował kiedyś przed laty! Można się zgodzić na tytułowanie kogoś, kto pełnił kiedyś funkcję prezydenta państwa – takich na szczęście nie jest zbyt wielu. Natomiast premierów, wicepremierów, ministrów jest tak wielu, że głowa mała! O wiceministrach nie wspomnę. Logicznie myśląc, tytułami mogą się szczycić ludzie nauki, którzy otrzymali tytuły naukowe profesorów, docentów, doktorów, inżynierów oraz magistrów. Taki przywilej mają służby mundurowe. Nadany im stopień wojskowy przysługuje im do końca życia i na wieczność. Stopień wojskowy może zostać zabrany jedynie prawomocnym wyrokiem sądu. Jedni i drudzy do końca życia mogą publicznie używać posiadanych tytułów. Natomiast wszelkiego rodzaju tytuły z racji pełnionych obowiązków można używać w publikacjach biografii. Krew mnie zalewa, kiedy w jakimkolwiek programie bierze udział kilku byłych premierów, wicepremierów lub ministrów, a prowadzący zwraca się do nich „panie premierze, panie ministrze”, a nie panie pośle lub panie profesorze, lub panie „iksiński” czy „igreksiński”. Jeżeli postronny normalny, szary obywatel zdecyduje się posłuchać takiej debaty, to ani chybi dostanie kręćka i za Chiny ludowe nie zorientuje się, skąd nagle tylu premierów i ministrów przybyło do rządu. Skrupulatnie zbieram następne choróbska, które drążą nasze elity tak spragnione „pieszczot” ze strony mediów.