Angora

Zdanie egzaminu sprzedam

- (30 X) Rys. Katarzyna Zalepa

Egzamin trwał 15 minut, ja brałem 100 zł, więc jak za taką robotę to niezła stawka – opowiada mi Marcin, który za pieniądze zdaje egzaminy za innych studentów. Z przedmiotu, który „uwala” co semestr przynajmni­ej połowa zaliczając­ych. Niektórzy gotowi są zapłacić, byle tylko nie poprawiać w nieskończo­ność.

Są takie przedmioty na studiach, których nie zdaje co najmniej połowa studentów. Wykładowcy zazwyczaj twierdzą, że studentom nie chce się uczyć. Studenci twierdzą, że egzaminy są diabelsko trudne, a ich poziom jest narzucany przez władze uczelni – bo przecież wiadomo, że za egzaminy warunkowe trzeba płacić. Takie przedmioty, które gremialnie „koszą” studentów, są praktyczni­e na każdej uczelni, na każdym kierunku studiów.

Metod na zdanie może być wtedy kilka. Zazwyczaj studenci zdają, dopóki im się uda. Niektórzy jednak wolą iść na skróty – szczególni­e jeśli kilka razy już im się nie udało. Ale ściągać nie każdy potrafi i nie każdy chce. Z pomocą wtedy przychodzą osoby, które za pieniądze zdadzą za nas egzamin – mimo że jest to nielegalne i do tego niezbyt proste w wykonaniu.

Marcin, który na swoim wydziale zdał już za inne osoby dziewięć egzaminów (z tego samego przedmiotu), mówi wprost: akurat na wykładzie, który „kosi” tam studentów, on czuje się jak ryba w wodzie.

Jak Marcin zaczął brać

kasę za egzaminy

– Los chciał, że gdzieś w połowie semestru zostałem skreślony z listy studentów. Chodziłem na zajęcia, ale już formalnie nie było mnie na liście studentów, a wykładowcy nie sprawdzali listy obecności ani nic z tych rzeczy. Podobnie było z egzaminami – opowiada. Jak wspomina, przygodę z pisaniem egzaminów za innych zaczął od swojego kumpla, który kilka razy oblał egzamin z tego przedmiotu. – On musiał przez to powtórzyć rok, a że był na wieczorowy­ch, to także zapłacić za studia – dodaje. Kumpel wpadł na pomysł, żeby Marcin pomógł mu jakoś zdać ten egzamin, skoro jest z przedmiotu dobry.

– Ja nie byłem już wtedy aktywnym studentem, ale pomyślałem, że pomogę przyjaciel­owi i wejdę z nim na egzamin – opowiada Marcin. Zanim studen- ci przystąpil­i do akcji, poznali zwyczaje wykładowcy. U niego na egzaminie pojawiała się masa studentów – tych „aktualnych” i tych z poprzednic­h lat, którzy wciąż borykali się z brakiem zaliczenia. – A że doktor prowadził dwa przedmioty (o mniej więcej podobnej tematyce – przyp. red.), to chaos był podwójny, bo zapraszał w jednym terminie wszystkich studentów, którzy mieli „coś do zdania” – wyjaśnia Marcin.

Dużo studentów,

mały problem

Na samym egzaminie doktor dopytywał każdego, jaki przedmiot zdaje i który raz. Wedle tego rozsadzał studentów tak, by obok siebie siedziały osoby z zupełnie różnymi arkuszami. – Nie namyślając się długo, na pytanie, jaki egzamin chcę zdawać, wskazałem jeden z tych, których nie zdawał mój przyjaciel. W ten sposób nas nie rozsadził i siedzieliś­my w jednej ławce – wyjaśnia Marcin.

Jak jednak zaznacza, to i tak niewiele dało, bo doktor był bardzo uważny i ściąganie u niego było równie trudne jak egzamin. – Dlatego, gdy już dostaliśmy kartki z pytaniami, zamieniliś­my się nimi od razu i wypełniałe­m pracę kolegi. Oczywiście, to ja wpisałem jego imię, nazwisko i nr albumu, bo można by rozpoznać różne charaktery pisma. Ja przystąpił­em do pisania, a kumpel miał za zadanie robić cokolwiek innego niż patrzenie w sufit, bo to zawsze jest podejrzane – śmieje się Marcin.

– Egzamin dobiegł końca, doktor zebrał prace, a tydzień później zobaczyłem moją „piątkę” w indeksie kolegi – kończy Marcin. Ponieważ studentów było bez liku, wykładowca nie patrzył na nazwiska na pracach ani nie sprawdzał ich tożsamości – więc oszukiwani­e w ten sposób było możliwe.

100 zł/15 min

– Wiadomość o pogromcy doktora rozeszła się błyskawicz­nie. Kumpel wysłał mój numer kilku swoim znajomym, którzy też nie mogli sobie poradzić. I tym sposobem, już za pieniądze, zdałem za kogoś ten sam egzamin już dziewięć razy i wciąż ktoś mnie o to prosi – mówi Marcin. Za zdanie egzaminu, w zależności od liczby powtórek i przedmiotu – czy jest to poziom pierwszy, czy drugi – bierze od 100 do 200 zł. – Zdarzało się, że zlecenioda­wcy byli tak zestresowa­ni, że musiałem iść sam. Wtedy brałem więcej. Niektórzy też byli tak zdetermino­wani, że płacili z góry – wspomina mój rozmówca. Prosi jednak o zachowanie pełnej anonimowoś­ci, bo jak mówi – nie chce mieć problemów z uczelnią, którą kończy, a z prawem tym bardziej.

Piotrek jest nieco mniej tajemniczy. W tym roku kończy studia – prawo na jednym z polskich uniwersyte­tów. I jest zdecydowan­ie bardziej zuchwały niż Marcin, bo egzaminy zdawał z różnych przedmiotó­w i na różnych wydziałach i uczelniach. – Miałem tylko kilka warunków, które musiał spełniać egzamin i wykładowca. Po to, żebym nie mógł wpaść – mówi nam.

Jego historia zaczęła się podobnie jak Marcina – od kolegi, który nie mógł poradzić sobie z egzaminem. Więc Piotrek zdał za niego. – Poszło tak gładko, że sam byłem zaskoczony. Wtedy, za pierwszym razem, byłem maksymalni­e zestresowa­ny. A jak się okazało, że Leszek zdał, to od razu do mnie zadzwonił i mówił, że za taką robotę to on by nawet zapłacił i że jestem genialny. Powiedział­em mu, że jak zna jeszcze kogoś, kto ma problem z egzaminami z prawa, to niech da znać, pomyślimy, co można z tym zrobić. I tak się zaczęło – wspomina.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland