Przypadki...
„[...] odebrali urnę, a ponieważ do odjazdu pociągu było sporo czasu, udali się wwiadomym kierunku, by zmarłemu oddać należyty hołd. Po paru godzinach konieczna już była interwencja milicji w ich sprawie i cudem tylko uniknęli skutków zastosowania wobec nich przymusu bezpośredniego, kiedy upierali się pijacko, że w tym tajemniczym naczyniu jest ich przyjaciel”.
Iredyńskiego pochowano w katakumbach na Starych Powązkach, a jego pogrzeb wyglądał tak, jakby zmarły osobiście go reżyserował. Nie obyło się bez poufałego poklepywania urny przez żałobników, następnie zaś na samej górze katakumb (wchodzono po drabinie) zaklinował się niejaki „Bombowiec” (przezwisko zawdzięczał temu, że w każdej kieszeni płaszcza nosił butelkę żytniówki). Nieszczęśnik chciał pożegnać przyjaciela w miejscu jego spoczynku, ale utknął tam, nie mógł się uwolnić, toteż zaskoczeni żałobnicy przez dłuższy czas słuchali tylko zduszonych jęków „Bombowca” i oglądali podeszwy jego butów. Gdy wreszcie z powrotem pojawił się na drabinie, mniej odporni psychicznie żałobnicy odsunęli się ze zgrozą, gdyż był cały „utytłany w kurzu i wapnie” i „wyglądał jak człowiek, który naprawdę w ostatniej chwili umknął spod łopaty”.
„Wtedy do dzieła przystąpił fachowiec – opowiadał Anderman – który otwór na górze powinien zamurować. W jednej ręce trzymał kielnię, w drugiej kubeł z zaprawą; dla niego wspinaczka bez trzymanki nie była żadnym problemem, bo widać było gołym okiem, że jest bliski osiągnięcia wyniku słynnego grabarza z Krakowa, który podczas pracy miał we krwi osiem promili. Po chwili był na ostatnim szczeblu i teraz właśnie brał zamach pełną kielnią. Ci na dole, którzy właśnie mieli okulary, byli wygrani, ale tylko na początku; fachowiec ani razu nie trafił kielnią we właściwe miejsce.
Pierwsi rzucili się do panicznej ucieczki najmniej odporni psychicznie lirycy, za nimi czmychnęły tłumaczki. Ja chciałem zostać do końca, ale widząc, że stoję w betonie, który już zaczyna się wiązać, zrozumiałem, że jeżeli nie oddalę się natychmiast, zostanę na Powązkach na zawsze.
Pogrzeb Ireneusza Iredyńskiego doskonale wpisał się w jego biografię – w życiorys jednego z „poetów przeklętych”, którzy swój wielki talent utopili w alkoholu. Z drugiej strony na zawsze pozostanie tajemnicą to, czy będąc abstynentami, stworzyliby coś bardziej wartościowego. Czy w ogóle można sobie wyobrazić Grochowiaka albo Stachurę bez alkoholu? Takie były czasy i takie były losy literatów tego pokolenia – ludzi, którzy świadomie dążyli do samozagłady...
SŁAWOMIR KOPER „ALKOHOL I MUZY. Wydawnictwo CZERWONE I CZARNE, Warszawa 2013 r. Cena 39,90 zł.