Xięgarnia Polska Austria
– księgarka zgrabnie wspina się raz jeszcze, po cukier. Dorzuca, że ciastem mnie dziś nie poczęstuje, choć lubi piec, ma nawet maszynę do zagniatania ciasta. – Wolę zagniatać ręcznie, a drożdżowe wychodzi mi najlepiej, kiedy jestem dobrze wkurzona. W związku z tym, że bywam rzadko wkurzona, rzadko robię drożdżowe... – dodaje scenicznym szeptem.
Na ladzie, na podłodze wyrastają stosiki książek, na skrętach schodów papiery do pakowania, kwiaty, i książki, książki. Mimo to mam poczucie, że
Skończyły się żarty, zaczęły się schody – przeszło przez myśl Zofii Reinbacher 30 lat temu. Podjęła wtedy decyzję o założeniu polskiej księgarni w Wiedniu.
3 maja 1984 swoje podwoje, a raczej skromne szklane drzwi, otworzyła Xięgarnia Polska. Prócz książek, wypełniających wówczas półki sięgające połowy ścian niewielkiego wnętrza, obrazów wiedeńskiego artysty oraz sporego stołu do pracy były i rzeczone schody. Wiją się na pięterko przy Burggasse nr 22, gdzie ten sam od lat rozpoznawalny szyld „Buecher Książki” przykrył napis „Farben Lacke”.
Dziś książki wypełniają półki pod sufit; mała lada, skryte za nią biurko z komputerem zastąpiły stół, ale dla gości są i stolik, krzesełka, i kawa. Pani Zofia wspina się pewnie po ciut skrzypiących stopniach, wkrótce schodzi z kubkami z kawą. Stanowczo odmawia propozycji „odebrania” kubków w połowie schodów. – Nie wiem, ile liczą stopni. Rozkoszuję się tym, że mi ta wiedza niepotrzebna jest dużo miejsca. – Jest pani pierwsza, która mówi, że tu jest przestrzeń – uśmiecha się księgarka rodem z Warszawy, właściwie z Żoliborza: – Jak byłam dzieckiem, mówiło się u nas: „Jadę do Warszawy”.
Terminatorka i emigracyjne książki
W latach 70. przyjechała do Wiednia jako studentka, na trzy miesiące. Ważne dla Zofii Reinbacher okazało się spotkanie z profesorem Andrzejem Ziębą, matematykiem, astrofizykiem, wykładowcą UJ. Opuścił z żoną Kraków po śmierci studenta Stanisława Pyjasa w 1977 (pochodził zresztą z Żywca, jak Zięba). Zaprzyjaźnili się z Zofią, podobnie Jan Chodakowski z Londynu, wydawca emigracyjny („Polonia” i „Puls”). Zachęcali studentkę translatoryki, która zorganizowała z przyjaciółką półkę z polskimi emigracyjnymi książkami w wiedeńskiej księgarni Heinza Kolischa koło uniwersytetu i stolik z książkami przy polskim kościele, by otworzyła stacjonarną polską księgarnię.
Myśl o księgarni kiełkowała, ale „Wiedeń to nie Londyn z potężną polską emigracją, instytucjami kulturalnymi”, obawiała się Zofia. – Chodziłam „w ciąży” z tą moją księgarnią. Prof. Zięba mówił: „Przestań gadać, weź się do roboty!”. Kiedy kupił lokal po sklepie z farbami – miałam już od kogo wynająć miejsce w świetnym punkcie. I skończyły się żarty... – wspomina pomiędzy telefonami od klientów a kwitowaniem zamówionych książek. Na ścianie czarno-biała fotografia prof. Zięby, zmarł dwa lata po otwarciu Xięgarni. – Bez niego nie byłoby tego miejsca.
Zofię gościli przez miesiąc w Londynie państwo Kulczyccy, księgarze i wydawcy emigracyjni; terminowała w ich słynnej księgarni polskiej Orbis przy wydawnictwie Odnowa, nocami czytała. Tam natknęła się na teksty Józefa Mackiewicza. Wspomina z wdzięcznością, jak Jerzy Kulczycki, zmarły rok temu, przedstawiał ją wydawcom.
Ojciec przyjaciółki pożyczył świeżo upieczonej księgarce na rok pieniądze, Polska Fundacja Kultury udzieliła pożyczki żyrowanej przez organizacje polonijne, a wydawnictwa emigracyjne londyńskie i paryskie wyposażyły ją w „wyprawkę” – pierwsze książki do sprzedaży. Niektórzy znali już Reinbacher z „przemycania” nielegalnych w PRL wydawnictw. Znajomi i nieznajomi przynosili wszystko, co potrzebne w biurze.
– Fakt, że księgarnia przetrwała 30 lat, można nazwać szczęściem, cudem, jak kto chce. Ludzie, mimo panującej na emigracji nieufności, zawierzyli Xięgarni. Od początku doświadczyłam ogromnej życzliwości. Właściwie nie wiem, jak ja się nauczyłam robić to drożdżowe... – przyznaje pani Zofia.
Obok Xięgarni znajduje się sklep z baletowymi strojami, dalej sklepy ze starociami. Burggasse to specyficzna ulica z alternatywnymi sklepikami, małymi knajpkami; studenci, młodzież, artyści. Tu, w 7 Dzielnicy, zwyciężają w wyborach Zieloni. Sąsiadka, była baletnica zagląda, ktoś pozdrawia z ulicy; przez lata nawiązały się przyjaźnie, znajomości. Klienci, którzy tu wjeżdżali jako dzieci w wózkach, dziś przychodzą z latoroślami po lektury, prezenty, zamówione książki. – Jestem świadkiem tych zmian, to przywilej wcześniej urodzonych – uśmiecha się 63-latka.
Reinbacher ma klientów, których nie widzi – np. Wiedeńską Bibliotekę Miejską – obsługuje ich wysyłkowo. Dział polskojęzycznej książki uchodzi tam za najbardziej ruchliwy. W Xięgar-
Osobiście i wysyłkowo
ni dominują książki nowe, ale to nie reguła. Przeglądam londyńskie wydanie z 1947, Łąkę i traktat o poezji Bolesława Leśmiana, książkę z pierwszej „wyprawki” londyńskiej. Wróciła do pani Zofii po latach. Egzemplarz z historią intymną, smutną. W Xięgarni Polskiej są półki z książką niemiecką, niemieckie tłumaczenia polskich autorów, książki o Polsce. – Moim klientem jest też człowiek w dowolnym miejscu, gdzie nie ma księgarni polskiej, w Japonii czy Szwajcarii. I w Polsce, na książki z wyczerpanych nakładów – mówi pani Zofia. Xięgarnia ma księgę gości, współpracownicy podsuwali ją temu czy innemu „wielkiemu”, który tu zaglądał. W Wiedniu mieszkał choćby Stanisław Lem. Księgarka nie przywiązuje do tego wagi: – Ten czy ów z grzeczności wpisał kilka słów, i tyle. Dla niej każdy, kto przestępuje próg Xięgarni, jest tak samo ważny.
Potem księgarni nie będzie
Prof. Zięba przyszedł na narodziny Xięgarni Polskiej z prezentami: samodzielnie zrobionym talizmanem na szczęście (z tłustą świnką i koniczynką) i limerykiem: „Pewien podlotek z Warszawy życia nadmiernie ciekawy otworzył w Wiedniu księgarnię i któż go teraz przygarnie bez pieniędzy i bez sławy?” Pani Zofia się śmieje, że ze swojej „jaskini platońskiej” mało nie przeoczyła postępu technicznego. – W 1988 zobaczyłam na wystawie jakieś dziwne urządzenie – bez klawiatury i z rolką. To był faks. Fascynujące – móc wysyłać zamówienie, wychodzące od razu wstęgą w wydawnictwie! Uparła się, by to mieć. E-mail odkryła w Ameryce, na zjeździe slawistów w Filadelfii w 1993, dokąd poleciała z dwoma kuframi książek i zmianą bielizny. – Zapytałam przyjaciółki, co to jest na wizytówkach, nazwisko z jakimś dziwnym znaczkiem? Usłyszała, że to poczta elektroniczna. Po raz pierwszy zobaczyła tam terminal internetowy. Nie mogła przestać o tym myśleć – Zofia Reinbacher była pewna, że to przyszłość, z komputera korzystała w pracy. Wyprzedziła w Wiedniu epokę, wówczas internet zarezerwowany był dla wielkich firm i uczelni. Szybko przekonała się też do elektronicznego czytnika książek.
Nie obchodzi 30. urodzin Xięgarni. Nie miała na nie „genialnego pomysłu”, a byle jak nie chciała. Księgarka z Wiednia nie ma marzeń, nie ma życzeń. – Chciałabym móc pracować jak najdłużej, póki mi to będzie sprawiało przyjemność. Jak moja mama, która pracowała na pół etatu do 87. roku życia, bo to uwielbiała! Potem księgarni nie będzie.