Papieska doba
Na obrzeżach miasta nic nie zapowiadało historycznej niedzieli czterech papieży. W porze śniadania przed kościołami i supermarketami samochodów było tyle co zwykle. Mało przy świątyniach, sporo na sklepowych parkingach. Kto nie modlił się w parafii, ten lokował w bagażniku zgrzewki z wodą.
Wydawało się, że ranek rozgrywa się w weekendowym leniwym rytmie. W parkowych alejkach uprawiano jogging, a na via Salaria podstawiano samochody pod szczotki automatycznej myjni. Nie było korków ani demonstracji. Piękny dzień, chociaż bez słońca.
Rzym zgęstniał od turystów dopiero bliżej Watykanu. Tam stał się doraźną stolicą świata. Na uczęszczanych ulicach włoskie autokary pozajmowały większość wolnych zatok postojowych. Niby na chwilę, na czas „rozładunku” pasażerów. W rzeczywistości jeszcze przez wiele godzin wozy nigdzie nie odjecha- ły. Z zatkniętych za przednią szybę kartonowych tablic można było wyczytać, kim są pasażerowie. Członkowie Akcji Katolickiej z Reggio Calabria, Sycylijczycy z archidiecezji Agrigento, wierni z Umbrii i Toskanii.
Autem, od strony Tybru – przy odrobinie uporu – dało się podjechać prawie pod monumentalny Trybunał Kasacyjny. Na schodkach i wystających elementach gmachu zainstalowało się wielu pielgrzymów. Jedni kimali, mimo że inni po sąsiedzku na całe gardło wyśpiewywali Barkę. Ksiądz smarował chleb nutellą i rozdawał dorosłym. Przed budynkiem, wśród tłumu, siedząc na deskorolce, krążyła młoda kobieta. Miała zdeformowane, skierowane do wewnątrz stopy. Odpychała się od asfaltu ręką, a właściwie trzymanym w dłoni adidasem. Prosiła o jałmużnę. Nikt nie zwracał na nią uwagi. W końcu, zrezygnowana, wjechała na most Humberta I. Był szczelnie wypełniony cudzoziemcami. Niektórzy, żeby lepiej słyszeć transmisję mszy, przechylali się przez marmurowe barierki. Powiewały flagi. Biało- -czerwona z napisem „Oława – Li`ege”, czerwono-biało-niebieska Paragwaju, żółto-biała Watykanu.
Nieopodal, na bulwarze Lungotevere Vaticano, na wysokości placu z karuzelą retro, grupa z Hiszpanii ułożyła stos z plecaków i śpiworów. Byli jak w transie. Śpiewali, tańczyli, wciągali do kręgu kolejne osoby, padali sobie w ramiona. Srebrnowłose kobiety w chustach i egzotyczny młodzieniec w dredach przyglądali się zdumieni, jak młode parafianki i zacny duszpasterz suną ku nim w lansadach. Kilka metrów dalej miejsce znaleźli Ruch Apostolstwa Młodzieży z Krakowa i mieszkańcy Pisarzowic.
Panował tłok. Pielgrzymki zmierzające w kierunku bazyliki, aby nikogo nie zgubić, pilnowały swoich metodą „na przedszkolaka”. Dwadzieścia – trzydzieści osób maszerowało gęsiego, ręce obowiązkowo na plecach kompana. W ten sposób nikt spoza grupy nie mógł się przedrzeć na drugą stronę ulicy, nie powodując rozcięcia łańcucha. To się sprawdziło. Na innym moście, św. Anioła, francuskiej rodzinie z Rennes zapodziała się 5-letnia córeczka. Kilka sekund nieuwagi i po dziecku ślad zaginął. Sytuacja wyjaśniła się dzięki zaangażowaniu pielgrzymów. Zdezorientowana natęże- niem ruchu mała ruszyła za obcą kobietą, którą pomyliła z mamą.
Zaalarmowani karabinierzy stwierdzili, że właśnie tego typu zgłoszeń mają najwięcej. Od sobotniej nocy ten jeden patrol pomógł 18 osobom, które zapomniały o dziecku lub straciły je z oczu. Zdarzyło się nawet, że małżeństwo skrupulatnych Niemców pomyliło wózki i zabrało ze sobą cudzą pociechę. Poza tym 70 osób przewieziono do szpitala, a kilkuset niedysponowanym udzielono pomocy w namiocie sanitarnym.
Na via di Porta Angelica gwardziści szwajcarscy, po zmianie niebieskich uniformów na galowe trójkolorowe, wyglądali jakby zeszli z obrazów Michała Anioła. Plac św. Piotra pstrzył się kolorami skóry, piór, tekstyliów, nakryć głowy, bandier, sztandarów, balonów i parasoli. Przed bazyliką ułożono kwiaty. Róże, nawłocie, alstremerie. Watykański ogrodnik sub rosa zapewniał, że z bliska obłędnie pachną miodem, różanymi płatkami i Ekwadorem (stamtąd pochodziła część roślin). Dekorację ułożyło 52 florystów z miejscowości Terlizzi.
Chociaż w piątek i sobotę plac był wieżą Babel, to już w niedzielę dominował język polski. To Polacy byli
12