Unia przelała nam półtora biliona
Jak wyglądałaby polska gospodarka, gdybyśmy 10 lat temu nie weszli do Unii Europejskiej? Rząd twierdzi, że bylibyśmy dziś na poziomie PKB sprzed pięciu lat, jednak takie gdybanie obarczone jest dużym ryzykiem błędu. Jest natomiast obszar, w którym bilans zysków i strat członkostwa w UE jest mierzalny, bo odpowiednie organy monitorują go na bieżąco z lupą w ręku. Chodzi o finanse, a dokładnie o przepływy kapitałowe między Polską a resztą UE – w formie handlu zagranicznego, inwestycji czy transferów pieniężnych. W tej dziedzinie dokonania polskiej gospodarki można policzyć niemal co do złotego i wyliczenia te są dla nas bardzo korzystne.
Zachciało się podróży
Od maja 2004 r. z krajów UE napłynęło do Polski łącznie 1158 mld EUR niespekulacyjnego kapitału. W tym samym czasie w drugą stronę – z naszego kraju do Unii – wypłynęło 821,7 mld EUR. Saldo jest więc dodatnie i sięga 336,3 mld EUR, czyli około 1,4 bln zł. To gigantyczna kwota, zbliżona do ubiegłorocznego PKB, która musiała mocno pchnąć gospodarkę do przodu.
– Po wyjściu z komunizmu jednym z głównych problemów gospodarki był niedostatek kapitału – bank centralny miał niewiele rezerw walutowych, a sektorowi prywatnemu brakowało kapitału na rozwój. Po rozpo- częciu transformacji sytuacja zaczęła się stopniowo poprawiać, ale dopiero wstąpienie do UE znacząco przyspieszyło ten proces – mówi Dariusz Filar, profesor Uniwersytetu Gdańskiego.
Skąd ten kapitał napłynął? Najwięcej, bo aż 871 mld EUR, ściągnęli do kraju polscy eksporterzy. W tym czasie kapitał, który z Polski odpłynął w ramach importu, sięgnął 755,9 mld EUR. Odnotowaliśmy więc wyraźnie dodatnie saldo handlu zagranicznego z UE, nadwyżka wyniosła przez dekadę 115,5 mld EUR (około 450 mld zł) i z roku na rok jej wzrost przyspiesza. Tymczasem, kiedy wchodziliśmy do Unii, mieliśmy z jej krajami deficyt.
– Sądzę, że gdyby Polska pozostała poza Unią, nadal miałaby deficyt w obrotach z krajami UE. Dostęp do jednolitego unijnego rynku był ogromnym impulsem dla naszych przedsiębiorstw – przekonuje Rafał Antczak, wiceprezes Deloitte.
Jednolity rynek zniósł nie tylko bariery administracyjne, ale też mentalne.
– Zagraniczne firmy zaczęły doceniać polskie produkty, bo spełniały unijne standardy, a polscy przedsiębiorcy uwierzyli, że są w stanie z powodzeniem wchodzić na unijny rynek i wygrywać z konkurencją – mówi Dariusz Filar.
Magnes na inwestorów
Ogromny kapitał napłynął też do Polski przez bezpośrednie inwestycje zagranicznych firm – w fabryki, magazyny, maszyny czy technologie. Do końca 2012 r. (nowszych danych nie ma) podmioty z UE zainwestowały w naszym kraju 156,3 mld EUR (660 mld zł). Można narzekać, że zagraniczna konkurencja rozepchnęła się przez to na polskim rynku i odbiera klientów naszym wytwórcom, ale nie ulega wątpliwości, że tak silny strumień zagranicznego kapitału pozwolił stworzyć tysiące miejsc pracy oraz znacząco podniósł dynamikę PKB i innowacyjność polskiej gospodarki.
– Wejście do UE sprawiło, że weszliśmy do europejskiej rodziny, a to wymuszało na Polsce przyjmowanie europejskich standardów – prawnych, rachunkowych, technicznych czy praw człowieka. Dzięki temu przez ostatnie 10 lat zagraniczne inwestycje nadal płynęły do naszego kraju, a tego nie można powiedzieć o krajach takich jak Rosja czy Ukraina, które nie są w Unii – mówi Rafał Antczak.
Kroplówką kapitału, która od 10 lat stale płynie do polskiej gospodarki, są również unijne fundusze. Od maja 2004 r. otrzymaliśmy z Unii 94,3 mld EUR, tymczasem w formie składek przesłaliśmy do Brukseli 32,2 mld EUR, czyli na czysto zarobiliśmy 62,1 mld EUR (260 mld zł).
– Wreszcie zbudowaliśmy przyzwoitą sieć transportową w Polsce. Czy bez unijnych funduszy byśmy to zrobili? Wątpię – mówi Rafał Antczak.
Jeśli dodać do tego 36 mld EUR (150 mld zł), które nasi emigranci z UE przesłali do kraju w ostatnich 10 latach, to razem z tytułu samych bezpośrednich transferów pieniężnych nasza gospodarka na członkostwie w Unii zarobiła prawie 100 mld EUR żywej gotówki.