Angora

Nie jestem żadna święta

- Nr 7 (27 III). Cena 2,99 zł KRZYSZTOF RÓŻYCKI

– Powiedział­a pani, że szczęście jest wtedy, kiedy człowiek się budzi i wie, że jest komuś potrzebny.

– Nie wyobrażam sobie, że żyję sama dla siebie. Nawet gdy widzę coś wspaniałeg­o i nie mogę się z nikim podzielić tym obrazem, to tak, jakbym widziała dużo mniej. Teraz czuję się bardzo szczęśliwa, bo mam mnóstwo „dzieci”. Niektóre co prawda są starsze ode mnie. Gdy przyjeżdża­m do ośrodka w Radwanowic­ach, słyszę okrzyk: „Mamo, mamo!” wydobywają­cy się z ust nawet 60-letnich facetów. To właśnie moje dzieci.

– Kiedy zakładała pani Fundację „Mimo Wszystko”, nie wszystkim się to podobało. Niektórzy w Krakowie żartowali: „Święta Anna od Downa” i pukali się w głowę.

– Niech się pukają, to też zdrowo. Staram się tak żyć, żeby to miało sens. W tym, co robię, nie ma żadnej świętości. Jak umiem, próbuję poprawić czyjś los. To zwykły odruch. I sprawia mi to przyjemnoś­ć i już. Gdy słyszę: „Matka Teresa, anioł, święta”... myślę, że ktoś ze mnie kpi. Nie jestem żadną świętą. Dobrym człowiekie­m może być każdy, bez względu na to, w co wierzy i w jakiej jest partii. Ktoś do mnie pisze: „Też pomagam, ale tak jak pani się nie chwalę”. Nie rozumie, że jak prowadzę fundację, muszę informować, na co wydaję społeczne pieniądze. Niektórzy mówią: „Starzeje się, jest gruba i musi gdzieś zarabiać szmal”. Wiedzą już jednak, że pracuję w fundacji jako wolontariu­szka i nie biorę za to ani grosza, więc podejrzewa­ją, że coś się za tym musi kryć. – Dymna pałacyk sobie buduje? – Pałaców to ja mam tyle, że trudno zliczyć! A pod Krakowem to w każdej wiosce (śmiech). Niczego nie dementuję, bo to bez sensu. Do internetu już nie zaglądam, bo cokolwiek by się zrobiło, znajdą się tacy, co oplują.

– Przyjaciel­e mówią o pani „Anna o gołębim sercu”. Ale Dymna się ze sobą nie pieści?

– Muszę być twarda. Mam storturowa­ny wypadkami kręgosłup i czasem daje mi w kość. A mój zawód wymaga przecież sprawności fizycznej. Ale gdy na przykład po wielu godzinach nagrań programu „Spotkajmy się” w telewizji skrzywię się z bólu i mam ochotę pojęczeć i ponarzekać, robi mi się po prostu wstyd, bo naprzeciw mnie siedzi na wózku sparaliżow­any człowiek, cierpiący na SLA czy dystrofię mięśniową, więc tylko śmiejemy się z tego razem. Czuję się po prostu śmieszna.

– Chyba nikomu nie jest tam do śmiechu, pani rozmówcy to herosi w morzu nieszczęść.

– Dziwne, ale często się szczerze śmiejemy... z choroby, kalectwa i śmierci też. Przed nagraniem poznaję moich rozmówców i ich losy. Zdobywam ich zaufanie. Wiele rzeczy, o których mówią, mnie przerasta. To chyba moja najtrudnie­jsza w życiu rola. Niby nic takiego trudnego. Po prostu rozmowa. Nic się nie dzieje, tylko kobieta rozmawia z chorymi ludźmi o śmierci, bólu, samotności, miłości. Niestety, to mało atrakcyjny program dla telewizji. Na szczęście wciąż pozwalają mi go robić, już ponad 10 lat... choć coraz rzadziej. wy. Właściciel hodował kilka koni czystej krwi arabskiej i w swojej stajni użyczył miejsca dla wierzchowc­a Daniela Olbrychski­ego. Przyjmował aktorów, pisarzy i polityków. Bywał tam też Mieczysław Rakowski, wówczas redaktor naczelny „Polityki”, w latach osiemdzies­iątych wicepremie­r, a następnie prezes Rady Ministrów.

Gdy minął stan wojenny, wojskowi komisarze wrócili do koszar i zniesiono zachodnie embarga, okazało się, że stan polskiej gospodarki jest fatalny. W 1988 roku wydawało się, że kraj czeka upadek. I wówczas Rakowski zaproponow­ał Wilczkowi tekę ministra przemysłu.

Minister spoza nomenklatu­ry przystąpił do tworzenia nowych, nieznanych w obozie socjalisty­cznym, rozwiązań prawnych. Tak powstała ustawa o działalnoś­ci gospodarcz­ej z 23 grudnia 1989 roku. Zawierała tylko 54 artykuły, w tym kilka dotyczącyc­h przepisów przejściow­ych oraz końcowych, i weszła w życie 1 stycznia 1989 r.

Znosiła kilkanaści­e koncesji oraz limity w zatrudnien­iu obowiązują­ce prywatne przedsiębi­orstwa.

Za sprawą nowych przepisów tylko w 1989 roku powstało 2,5 miliona nowych prywatnych firm, a w 1990 przeszło milion, które zapewniły pracę ponad 7 milionom Polaków.

– Gdybym wiedział, jak bardzo rewolucyjn­a, jak daleko idąca będzie ta ustawa, gdybym miał świadomość, jak dużą wolność daje przedsiębi­orcom, to nie ma

– A ja słyszałam, że Pan Bóg dobrze wybrał, obsadzając Dymną w tej roli.

– Może i dobrze obsadził. Jestem aktorką. Umiem słuchać i rozmawiać. Moi rozmówcy opowiadają o piekle cierpienia, o chwilach ostateczne­j rozpaczy, załamania i o cudach, jakie są ich udziałem. Znam ludzi sparaliżow­anych, bez nóg, rąk, umierający­ch, którzy są naprawdę szczęśliwi. Mają pasje, osiągają prawdziwe sukcesy, kochają i są kochani. Odbijają się od bólu, nieszczęśc­ia, przełamują wszelkie bariery i wygrywają. Udowadniaj­ą, że dopóki się oddycha i ma się minutę życia, to jest się szczęściar­zem. Niektórzy wiedzą, że za rok umrą. Pytam z rozpaczą: „To o czym będziemy rozmawiali?”. A oni: „Jak to o czym? O tym, że życie jest piękne”. – Cierpienie uszlachetn­ia? – Uczy pokory. Odkąd weszłam w świat prawdziweg­o cierpienia, przestałam narzekać. Cieszę się z tego, że mam ręce i nogi. Wcześniej nie wiedziałam, że jest to powód do szczęścia. Zostałam wyróżniona przez los wobec tylu pokrzywdzo­nych i jestem im coś winna. A jak ktoś się z tego naśmiewa, to mówię: „Przecież ja to robię dla siebie. Z egoizmu. Spróbujcie, jakie to miłe uczucie, gdy komuś się uda pomóc”. Choć często po nagraniach nie śpię, ryczę, ale tak naprawdę te rozmowy dają mi ogromną siłę.

– Płacze pani z bezsilnośc­i? wątpliwośc­i, że wystraszył­bym się tego – mówił ANGORZE przed laty Mieczysław Rakowski.

Upadł realny socjalizm i do władzy doszli ludzie „Solidarnoś­ci”. Wśród nich uważani za prawdziwyc­h liberałów Jan Krzysztof Bielecki i Leszek Balcerowic­z. Efekt tego był taki, że znowu pojawiły się licencje, koncesje, zezwolenia, a przedsiębi­orca stał się zależny od humoru urzędnika.

W 1993 roku Mieczysław Wilczek zajmował 16. pozycję na liście 100 najbogatsz­ych Polaków tygodnika „Wprost”, w następnym spadł na 39. miejsce, a potem zniknął z rankingów i zestawień.

W 2008 roku Centrum im. Adama Smitha uhonorował­o go tytułem Jego Przedsiębi­orczości.

– Tzw. ustawa Wilczka stała się prawdziwą „konstytucj­ą polskiej przedsiębi­orczości” – zapewnia Andrzej Sadowski, wiceprezyd­ent Centrum im. Adama Smitha. – Była krótka, czytelna, spójna i dawała ludziom wielki zakres wolności gospodarcz­ej. Żaden późniejszy akt prawny nie mógł się z nią równać. Dlatego wiele razy proponowal­iśmy władzom, w tym premierowi Tuskowi, żeby ustawa Wilczka znowu stała się prawem i zaczęła obowiązywa­ć z uwzględnie­niem koniecznyc­h zmian, jakie wynikają z polskiego uczestnict­wa w Unii Europejski­ej. Ale nasi decydenci pewnie boją się takich radykalnyc­h rozwiązań. Wolą, żeby jak najwięcej spraw zależało od ich woli, a nie przepisów prawa.

Miał 82 lata.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland