Miasta bez samochodów!
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że drogówka wyposażyłaby radiowozy w leżaki plażowe, gdyby policjanci zamiast wypadkami z udziałem samochodów lub pijanymi wariatami za kierownicą mieli zajmować się wyłącznie kolizjami pieszych z rowerzystami. W niektórych miastach, w każdy ostatni piątek miesiąca odbywają się rowerowe manifestacje pt. „Masa Krytyczna”. Pozwalają one dostrzec rowerzystów jako uczestników ruchu. Zwłaszcza gdy jest ich kilkutysięczna chmara. Bynajmniej nie sprawiają one, że cykliści czują się wśród kierowców bezpieczniej. Choć zwolenników dwóch kółek z roku na rok w Polsce przybywa, paradoksalnie konflikt między nimi a zmotoryzowanymi narasta. Co ciekawe – ostatnio w internecie, gdzie po ostatnim wypadku, jaki zdarzył się podczas łódzkiej „Masy”, zmotoryzowani internauci domagają się wprowadzenia zakazu tej imprezy, ujadając, jak to niebezpieczne dla pieszych są rowery. Idąc tym tokiem rozumowania, można domagać się wprowadzenia zakazu ruchu samochodów w mieście, bo te, jak podają statystyki policyjne, są o wiele większym zagrożeniem nie tylko dla pieszych. Warto rozważyć, czy zamiast wprowadzania zakazów, nie lepiej po prostu spojrzeć na siebie życzliwiej i czasami z wygodnego fotela samochodu, przesiąść się na siodełko, które całkowicie zmienia punkt widzenia.
Wszystko zaczęło się w 2000 roku, kiedy Zygmunt Łaskarzewski zameldował w swoim domu w Wereszczach Dużych (województwo lubelskie) Ukrainkę polskiego pochodzenia. Kobieta potrzebowała stałego meldunku w Polsce, by móc starać się o odszkodowanie z Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. W zamian za meldunek miała się opiekować starszym mężczyzną oraz pomagać mu w domu i gospodarstwie.
Kiedy kobieta otrzymała odszkodowanie, wbrew wcześniejszym zapewnieniom nie wyniosła się od Łaskarzewskiego. Do jego domu sprowadziła za to dwie córki i wnuka. Gdy w 2005 roku gospodarz zmarł, dom
– Brak lokali socjalnych na terenie gminy jest totalny. Szczególnie tutaj, na terenach wschodnich. Nie ma gminy, która mogłaby rozwiązać problemy wszystkich. Mogę temu człowiekowi współczuć, ale to jest taka patowa sytuacja – mówi Tadeusz Górski, wójt gminy Rejowiec.
Ryszard Łaskarzewski skarży się na opieszałość Urzędu Gminy, który od dawna nie potrafi wskazać lokalu, do którego ukraińska rodzina mogłaby zostać eksmitowana. – Gdyby urzędnicy znaleźli dla nich jakiś lokal, moje utrapienie już dawno by się skończyło. A tak od kilku lat szarpię się i nie mogę dostać tego, co mi się należy. Nie chcę tego domu dla siebie.