Szpieg, który ukradł nazwisko
Heinzowi Arnoldowi PRL-owski wywiad odebrał biografię i tożsamość. Mężczyzna żyjący w Polsce i jego matka w Niemczech przypłacili tę operację życiem. Agent uszedł cało. I ma się dobrze do dziś.
Historię Heinza poznajemy dzięki Rosalii Romaniec, krewnej, dziennikarce i autorce filmu o nim „W imię syna. Historia zza żelaznej kurtyny”.
Opowieść zaczyna się na Pomorzu w 1945 roku już po zakończeniu drugiej wojny światowej. Mieszka tam z córką 25-letnia Niemka Hildegard (mąż nie wrócił jeszcze do domu z wojny). Ma romans z sowieckim oficerem. Heinz jest owocem tego związku. Rodzi się ponad rok po wojnie. Matka nadaje chłopcu pierwsze imię po swym zmarłym bracie, drugie – po ojcu dziecka, który w pewnym momencie zniknął z jej życia.
W 1947 roku, kiedy chłopczyk ma niespełna rok, matka ucieka na Zachód, zabierając starszą córkę „z prawego łoża”. Chłopiec trafia do miejscowego sierocińca. W domu dziecka zmieniają mu niemieckie imię Heinz na polskie Janusz. Dwuletni Jasiu zostaje adoptowany przez bezdzietne polskie małżeństwo. Historia Heinza Piotra Arnolda zdaje się być zakończona Zostaje po nim tylko szczegółowy zapis w dokumentacji sierocińca. Po latach powróci do życia.
Dlaczego mnie zostawiła
Na razie Janusz rośnie, a potem dojrzewa do dorosłości. W pamięci bliskich pozostał jako wysoki przystojny mężczyzna i bardzo rodzinny człowiek. Żona wspomina, że był pedantycznie przywiązany do porządku. Składał rzeczy w kostkę i z pasją codziennie po powrocie z pracy wycierał w domu kurze.
Już jako dorosły człowiek odnalazł dokument, z którego wynikało, że ma korzenie niemieckie i jest adoptowany. Przeżywa to mocno. Pyta przybraną mamę o szczegóły. Bardzo dotyka go informacja o tym, że matka go porzuciła. Odtąd każde święta będzie przeżywał, płacząc i zadając sobie pytanie: Dlaczego mnie zostawiła? W wieku niespełna 25 lat przechodzi pierwszy zawał serca.
Co jakiś czas był wzywany do wojska i wypytywany o krewnych za granicą. Konsekwentnie w czasie tych rozmów zaprzeczał ich istnieniu.
W latach 70. chce pojechać – jak wiele osób z jego środowiska – na wycieczkę do Turcji. Władze tylko jemu odmawiają paszportu. Nie podając przy tym żadnego uzasadnienia. Kiedy pyta o przyczyny znajomego milicjanta, ten radzi mu przestać się tym interesować. To jest paskudna sprawa – dodaje.
Latem 1985 roku Janusz nagle umiera. Ma zaledwie 38 lat. Zostawia żonę i dwoje dzieci. Prokuratura nie podejmuje śledztwa. Krewni otrzymują informację, że zmarł „prawdopodobnie na zawał serca”. W rodzinie mówiono wówczas – starając się ukryć to przed dziećmi – że zabrał do grobu jakąś tajemnicę.
– Po raz pierwszy usłyszałam wtedy słowo wywiad – wspomina Rosalia Romaniec.
– Kilka miesięcy po pogrzebie wujka Janusza mój tato zbierał wycinki z gazet. O wujku nie było w nich wzmianki. Pisano natomiast o agentach. Rzekomo miało to związek z naszą rodzinną tajemnicą. Ćwierć wieku później postanowiłam ją poznać.
Jerzy K., czyli Arnold
Informacje o dalszych losach Heinza kryły tajne peerelowskie akta.
Biografię Heinza Arnolda wywiad Polski Ludowej przypisał Jerzemu K. z Poznania.
Zwerbowano go do współpracy, gdy był studentem germanistyki w Lipsku. Stał się kimś w rodzaju Hansa Klossa, agentem ukrytym pod cudzą tożsamością. Ale to, niestety, nie była przygodowa filmowa fabuła, tylko życie.
W 1977 roku, po trzech latach przygotowań, szpieg zaczyna za granicą poszukiwania matki Janusza. W założeniach wywiadu miała być jego przepustką w drodze na Zachód. Najpierw znajduje jej krewnych w NRD i prosi ich o kontakt.
Krewni powiadamiają ją listownie, że syn, którego uważała za zmarłego, odnalazł się. Była szczęśliwa, czytając o nim. Według świadectwa córki spotkali się jeden raz w NRD. Matka ani przez chwilę nie przypuszczała, że ma do czynienia z kimś podstawionym.
W lutym 1978 roku domniemany syn przyjeżdża do niej po raz pierwszy do Niemiec Zachodnich. Spędzają ze sobą cały dzień. Po kolacji on został u jej córki, a kobieta wróciła taksówką do domu, do męża. Wysiadając, zasłabła i upadła. Zmarła, zanim jeszcze udało się jej wejść do domu. Lekarz stwierdził zawał serca.
Jerzy K. jako Heinz Arnold pozostaje w Niemczech. Tamtejsi „krewni” pomagają mu załatwić pracę. On, korzystając z licznych kontaktów w Niemczech, prowadzi działalność agenturalną. Jest bardzo cennym szpiegiem.
Tej wiedzy bardzo długo nie miał najbardziej zainteresowany, czyli Janusz. W 1984 roku zaczął szukać śladów matki. Było to o tyle łatwiejsze niż dawniej, że do Gdańska i okolic przyjeżdżało coraz więcej gości z Niemiec, zwłaszcza z partnerskiego miasta Brema.
Poznanym przypadkowo turystom mężczyzna przekazuje informacje o swoim pochodzeniu. Obiecują mu pomóc odnaleźć rodziców przez Niemiecki Czerwony Krzyż. – O tym, że w Niemczech żyje jakiś Heinz Arnold mający tę samą datę i miejsce urodzenia, te same imiona rodziców i inne dane osobowe, a matka umarła kilka lat przedtem, zanim zdążył trafić na jej ślad, Janusz dowiedział się dopiero na trzy dni przed śmiercią.
Niemiecki Czerwony Krzyż powiadomił o pojawieniu się drugiego Heinza Arnolda także krewnych w Niemczech. Sugerował, by we własnym za-