Dialog szaleńców
Zaręczony
George Clooney niebawem stanie na ślubnym kobiercu – donosi amerykański magazyn „US Weekly”. 53-letni aktor zaręczył się w Hollywood z Amal Alamuddin, 37-letnią adwokatką. Jego narzeczona urodziła się w Bejrucie, a studia prawnicze ukończyła w Nowym Jorku. Wiadomość o zbliżającym się ślubie jest zaskakująca, gdyż amerykański gwiazdor wielokrotnie deklarował, że nie zamierza więcej się żenić. Swego czasu Clooney założył się z koleżankami z branży (Nicole Kidman i Michelle Pfeiffer), że po nieudanym pierwszym małżeństwie, nie weźmie drugi raz ślubu. Wszystko wskazuje na to, że aktor przegrał zakład sprzed lat.
Najpiękniejsza
Magazyn „People” zaprezentował najpiękniejszą kobietę świata 2014 roku. Została nią Lupita Nyong, kenijska aktorka filmowa, zdobywczyni Oscara za drugoplanową rolę w filmie „Zniewolony”. Co ciekawe, tegoroczna laureatka jest dopiero trzecią w historii plebiscytu nagrodzoną czarnoskórą pięknością. Wcześniej triumfowały Halle Berry (2003 rok) i Beyoncé (2012). Nie jest to pierwsze wyróżnienie dla 31-letniej aktorki. Nyong została niedawno twarzą kosmetycznej marki Lancome.
Do więzienia?
Duet słynnych włoskich projektantów – Domenico Dolce i Stefano Gabbana – może trafić za kratki za oszustwa podatkowe – poinformował CNN. Mężczyźni skazani zostali na 18 miesięcy pozbawienia wolności z powodu zatajenia przed skarbówką 40 milionów euro, uzyskanych z założonej w Luksemburgu spółki. Oprócz odsiadki D&G grożą kary finansowe – będą musieli zapłacić pół miliona euro grzywny. Armando Simbari, adwokat kreaotorów mody, zapowiedział odwołanie od tego wyroku do Sądu Najwyższego.
Obaj łączyli sztukę z szaleństwem. Jednemu postawiono blisko 20 diagnoz psychiatrycznych: od depresji, paranoi, manii prześladowczej, po zaburzenia autystyczne i schizofrenię. Drugi spędził ponad 9 lat w zamkniętych szpitalach psychiatrycznych. Obaj są bohaterami wystawy w paryskim muzeum Orsay – „ Van Gogh/Artaud. Samobójca społeczny” (do 6 lipca). Pierwszy przyciąga tłumy, drugi – z racji podobnych doświadczeń – jak nikt inny nadaje się, aby być tych tłumów najlepszym przewodnikiem po związkach przeklętego malarza z szaleństwem.
Ekspozycja nawiązuje do historycznej retrospektywy van Gogha w paryskiej Orangerie z 1947 roku, po której Antonin Artaud, poeta, aktor, twórca teatru okrucieństwa, napisał książkę – „Van Gogh, samobójca społeczny”. Była to krytyczna reakcja na tekst psychiatry Beera „O demonie van Gogha”, opublikowany również z okazji tamtej wystawy. Artaud z pasją opisał eksponowane obrazy, penetrując duszę artysty. Opierając się na tej analizie obecna wystawa proponuje trasę przez 46 obrazów i 9 rysunków van Gogha, pogrupowanych według wskazań poety i przez niego skomentowanych. Już od pierwszej sali słychać i widać posmak szaleństwa w odgłosach chaotycznych strzępów zdań i zapiskach Artaud towarzyszących obrazom. Są też jego rysunki niczym talizmany uwalniające siłę magicznego rytuału, pełne znaków, cyfr, symboli, pojedynczych słów, i autoportrety, jakby grymas autoegzorcyzmów.
Bliski surrealistom Artaud patrzy na twórczość van Gogha jak na konwulsyjny pejzaż gorączką trawiony, jak na piekło natury, dramat oświetlony burzowym światłem pełzających kolorów. „Ciemność z drugiej strony grobu” – to wyzwanie van Gogha. Mistyczny sposób traktowania świata jest wyraźnie wyczuwalny. Kolor staje się fenomenem tchnienia, linia – niezniszczalną energią, kompozycja – ośrodkiem uczuć.
O van Goghu napisano prawie wszystko. Że to zamknięty w swym cierpieniu geniusz popadający w urojenia i psychozę. Męczennik awangardy. Na poły malarz, na poły mnich. Społeczny wyrzutek, który nie był w stanie założyć rodziny, zarobić na utrzymanie, porozumieć się z ludźmi. Mrukliwy szaleniec, udręczony, odrzucony. Rudowłosy dziwak z trudnym dla paryżan nazwiskiem, co go skłoniło do sygnowania obrazów tylko imieniem Vincent, noszonym po zmarłym bracie. Do Paryża przyjechał za namową innego brata, Théo, od którego finansowego wsparcia zależny był przez całe życie. U niego zamieszkał przy rue Lepic na Montmartrze. Poznał Toulouse-Lautreca, Gauguina, Pissarra, Moneta, Renoira, Degasa a z Signakiem się przyjaźnił. Miał 33 lata i tylko 4 lata przed sobą.
W Paryżu, w ciągu dwóch lat, namalował ponad 200 obrazów. Malował swoje „miejsca zguby, w których można oszaleć lub popełnić zbrodnię” (słynne Café de nuit). Malował kolejne wersje „Słoneczników” jakby swe życie. Płomieniste żółcienie na suchych, ściętych łodygach, zagrożone śmiercią przez zasuszenie, broniące się przed rozkładem niczym płomienie nieuchronnej katastrofy. Są zapowiedzią ekstatycznych cyprysów, owych „czarnych plam na słonecznym pejzażu” zwiastujących tragedię w Arles.
Słońce Południa zwabiło niejednego artystę. Zwabiło i jego. 1 maja 1888 roku wynajął w Arles „żółty dom”, symbol małego szczęścia. Poprawiał tam zrujnowane absyntem zdrowie. Za życia sprzedał tylko jeden obraz za 400 franków – „Vigne rouge” – malarce Annie Boch. I czekał. Czekał na Gauguina, z którym miał zakładać kolonię artystów, przekonany, że „cała przyszłość nowej sztuki jest na Południu”.
Gauguin przyjechał i zaczęła się owa „tragedia w Arles”, odczytywana przez potomnych jako przyczyna upadku Van Gogha. Malarz zaczął popadać w urojenia i psychozę. 23 grudnia jego stan się zaostrzył. Z brzytwą w ręku pobiegł za Gauguinem, który uciekł do hotelu, a on, dręczony przez halucynację, wrócił do „żółtego domu” i obciął sobie ucho. Zawinął je w chusteczkę i zaniósł do burdelu, gdzie wcisnął w rękę prostytutce. Dobrowolnie udał się do zakładu dla obłąkanych w Saint-Rémy. Zwolniony po roku osamotnienia wrócił na krótko do Paryża, skąd przeniósł się do oddalonego o 30 km Auvers-sur-Oise. Tam zamieszkał w oberży Ravoux. Miał przed sobą 70 dni życia. Malował jak opętany (75 obrazów i 35 rysunków).
27 lipca 1890 roku malarz wyszedł o zmierzchu na przestrzenną równinę i strzelił sobie w pierś. O własnych siłach dowlókł się do gospody, gdzie dwa dni później zmarł. Kulminacją paryskiej wystawy miał być obraz namalowany kilka dni przed jego śmiercią, jedno z najdoskonalszych dzieł van Gogha – „Kruki nad polem zboża”, rodzaj artystycznego testamentu. Lecz ta jego Gioconda nie może opuszczać muzeum w Amsterdamie, dlatego w Orsay ustawiono olbrzymi ekran, na którym obraz zaprezentowano w ruchu z wielką rozdzielczością. Drogi kończą się w polu, zamazuje się horyzont, błękitne niebo i żółte pole oddzielają się od siebie. Już nie ma całości i części, bliskości i oddalenia. Nadciąga nieuchronna katastrofa i stado kruków. Ostatni akord zespalający wszystko w uniwersalną potęgę bytu. Ślady szaleństwa – pełgające, wijące, biegnące, kręte, faliste, krzywe… Ciemność. Żółta ciemność przechodząca w harmonię beznadziei. Znika energia, znika myślenie. Tylko tłum przed muzeum gęstnieje.