Zołuszka i generał
poprosił, abyśmy podeszli przywitać się z Jurijem Grigorowiczem, który stał w towarzystwie Demiczewa i Jaruzelskiego. Dziwnie jakoś nikt nie kwapił się im towarzyszyć.
Zauważyłem, że zapewne ze względu na urodę i szykowność moich towarzyszek Świrgoniowi bardzo na tym zależało. Nieco wcześniej ten dynamicznie wówczas działający funkcjonariusz z własnej inicjatywy nieświadomie uratował mi skórę. Łódzkie kacyki partyjne z poduszczenia zazdrosnego – świeć Panie nad jego duszą – mojego ówczesnego przeciwnika, uważającego się za konkurenta w rządzeniu Teatrem, chciały rozszarpać mnie na kawałki za to tylko, że sprawy Opery szły dobrze, a nawet lepiej niż się spodziewano. Świrgoń przyjechał do Łodzi na premierę Borysa Godunowa, która według wrogich proroctw miała być gwoździem do mojej dyrekcyjnej trumny, i obejrzawszy spektakl, ogłosił publicznie, że Teatr Wielki w Łodzi nie ma sobie równych w Polsce, RWPG i na całym świecie. Jedno słowo członka junty znaczyło bowiem wtedy więcej, niż wrogie knowania miejscowych pezetpeerowskich miernot.
Miałem okazję, aby się teraz Świrgoniowi odwdzięczyć. Objąłem ramionami moje wybitne koleżanki i podeszliśmy do polsko-radzieckiego grona na najwyższym szczeblu. Po prezentacji rozmowa nie bardzo się jednak kleiła. Aby nie zawieść Świrgonia, bez zastanowienia wystąpiłem z trochę księżycowym konceptem. – Panie generale – zacząłem – spróbujmy wspólnie namówić Jurija Grigorowicza, wielkiego choreografa i przyjaciela Polaków, aby wziął na warsztat któryś z wątków naszej wspólnej historii i taką epopeję baletową siłami rosyjskich i polskich tancerzy zrealizował na przemian w Moskwie i Warszawie.
Grigorowicz zaskoczony zaczął się krygować: – U mienia tiepier mnogo raboty! Nie izwiestno, ili minister mienia odpuskajet. – Odpuskaju, odpuskaju i będę gorąco popierał – oświadczył skwapliwie Demiczew. Przysłuchujący się dotąd w milczeniu Wojciech Jaruzelski zagadnął po rosyjsku: – A nad czym pan obecnie pracuje? – Przygotowuję