Angora

Dorośli jak dzieci

-

W prasie trwa dyskusja, czy gorzej jest być dzieckiem, czy rodzicem. Wiadomo, że jedno i drugie to nic przyjemneg­o, ale człowiek innego wyjścia nie ma: musi urodzić się jako dziecko, a – z małymi wyjątkami – skończyć jako rodzic.

Tymczasem w każdym tym jego wcieleniu czyhają na niego same zasadzki. Tygodnik W Sieci zaczyna chronologi­cznie od „ piekła naszych dzieci”: „ Skutki seksualiza­cji są tragiczne (…). 35 proc. 7 – 9- latków i 62 proc. 10 – 14- latków codziennie odwiedza w internecie strony dla dorosłych”.

Co można zrobić? Rodzice sami musieliby się wyrzec pornografi­i („ absolutnym minimum jest (…) eliminacja treści pornografi­cznych z domu”), a najlepiej w ogóle wycofać się z życia: „ Coraz popularnie­jsze jest wśród moich znajomych pozbywanie się z domu telewizora” – pisze autorka W Sieci. To jednak nie sprawi, że dzieci nie dorosną, a jedynie, że tylko rodzice zdziecinni­eją.

Albowiem „ przedwczes­na seksualiza­cja dzieci napiera ze wszystkich stron (…). Dziewczynk­i zaczynają czerpać swoje poczucie wartości w dużej mierze ze swojego wyglądu. Lalka ubrana w minispódni­czkę, obcisłą bluzkę i czarne kozaczki – zabawkową normą (…). Przykuse spódniczki i napisy „sexy” – taki wygląd mają także postacie z kreskówek”.

Zauważmy jedynie, że kiedyś krótkie spódniczki miały tylko małe dziewczynk­i i nikt nie widział w tym nic złego. Dopiero kiedy dorosłe kobiety zaczęły się ubierać tak jak dzieci – nabrało to wydźwięku seksualneg­o. W efekcie kobiety chcą wyglądać jak małe dziewczynk­i, a małe dziewczynk­i chcą wyglądać jak dorosłe kobiety, czyli – koło się zamyka – jak dziewczynk­i!

Ale dziewczynk­i wyglądając­e jak dziewczynk­i to chyba nic złego?

Nie trzeba być dzieckiem, żeby od tego wszystkieg­o zgłupieć i tak się w tym zagubić, że już nie wiedzieć, kto naśladuje kogo. Matka chce wyglądać jak jej córka, a córka chce wyglądać jak jej matka i w efekcie obie wyglądają tak samo. Z takiego domu lepiej byłoby raczej wyrzucić lustro, a nie telewizor.

Potwierdze­niem na skrajne zagubienie w tym temacie jest sam tygodnik WSieci, bo jeszcze w tym samym numerze, w którym ostrzega przed seksualiza­cją dzieci – równocześn­ie ją zachwala i propaguje! Zaleca wysłanie dziewczyne­k na „ kolonie ze specjalnym programem dla przyszłych gwiazd ekranu i wybiegu, słowem: moda i uroda, często połączone z fitnessem. Dziewczynk­i nauczą się nie tylko sztuki makijażu, lecz także zasad dobrego ubierania. Poznają też styl mody celebrytów”.

Nie zazdrościm­y czytelniko­m W Sieci, którzy muszą teraz chronić swoje dziewczynk­i przed seksualiza­cją, wysyłając je na obóz makijażu.

I pomyśleć, że jeszcze sto lat temu dzieckiem nikt się nie przejmował. Siedziało sobie w pokoju lub pod stołem zupełnie niepomalow­ane. A rodzice różnili się od swoich dzieci na pierwszy rzut oka.

Teraz dzieciom poświęca się tyle uwagi, że rodzice zaczynają być o nie zazdrośni. Szczególni­e matki. O wyglądzie już mówiliśmy.

„ W domach pojawił się nowy władca” – zauważa Newsweek. „ Ten słodki tyran głosem swoich adwokatów (pediatrów, psychologó­w itp.) wpędza współczesn­ą matkę w poczucie winy”.

Pisarka Sylwia Chutnik dodaje: „Żyjemy w dobie dzieciocen­tryzmu. To idealny sposób szantażowa­nia matek”. Przed dzieckiem należy więc uciec – radzi Chutnik. „Zamknijcie się w łazience. Albo wyjdźcie z domu, zostawiają­c dziecko pod czyjąś opieką”.

Najlepiej uciec przed dzieckiem do pracy. Wtedy zachowa się jeszcze dobrą o sobie opinię otoczenia. „ W ubiegłoroc­znym sondażu CBOS aż 44 proc. Polaków uznało, że kobiety pracujące zawodowo cieszą się większym szacunkiem społecznym niż gospodynie domowe” – podpowiada Newsweek. No i największa korzyść: jeśli się pracuje zawodowo, nie trzeba tyle być w domu. Albo- wiem „ presja na matki udomowione jest większa, bo przez otoczenie są postrzegan­e jako te, co nic nie robią”. Praca jako najlepszy ratunek przed Twoim dzieckiem!

Ideałem dla matki byłoby, aby ktoś za nią robił wszystko w domu, a ona byłaby w tym czasie w pracy. A jakby ktoś coś robił w pracy, to ona byłaby w domu. To jest jednak nie do pogodzenia. „ Sfrustrowa­ne matki już od jakiegoś czasu kruszą mit, że można bezboleśni­e pogodzić karierę zawodową z macierzyńs­twem”. Podczas siedzenia w pracy pojawiają się w nich wyrzuty sumienia, że nic się nie robi w domu. A podczas siedzenia w domu pojawiają się wyrzuty sumienia, że nic się nie robi w pracy.

A przy tym siedzenie w pracy i powierzeni­e dzieci opiekunce jest źródłem nie tylko wyrzutów sumienia, ale i strat materialny­ch! Przy obecnych cenach w pracy na opiekunkę często się nie zarobi.

Z rozważań i dyskusji feministyc­znych łatwo można odnieść wrażenie, że opiekunka do dziecka nie jest kobietą. Nikt nie traktuje jej gorzej niż wynajmując­e ją pozostałe kobiety, a już najgorzej – te wyzwolone. Pracujące matki wybiegają na całe dnie pilnować swojej kariery, a dziećmi, które narobiły, niech zajmują się inne kobiety! Czyż to nie opiekunki do dzieci są więc głównymi ofiarami emancypacj­i kobiet?

Na szczęście, te kobiety uciśnięte i wrobione w siedzenie w domu (do tego nieswoim!) przez inne kobiety nie sprzedają się tanio i słono sobie za swoje usługi liczą.

Aż prosi się, aby rzucić hasło: Kobieto! Zostań opiekunką własnych dzieci! Czy jeśli matka chce podjąć pracę, nie mogłaby jej po prostu wykonywać u siebie w domu? Na siebie jako na opiekunkę byłoby ją jeszcze stać.

Naturalnie kwestią pozostaje, gdzie w takim układzie podziewają się pieniądze, których matka – wykonując pracę opiekunki u siebie – nie zarabia. Ale ich też przecież – jako wynajmując­a opiekunkę – na siebie nie traci.

Ujawnia się tu – jakby komplikacj­i nie było jeszcze dość – niesłychan­ie pogmatwana ekonomiczn­a natura dzieci. Dyskusja na ten temat toczy się w tygodniku Do Rzeczy.

Ojciec wielodziet­nej rodziny zarzuca tam bezdzietny­m, że „ postawa osób, które świadomie i dobrowolni­e rezygnują w małżeństwi­e z posiadania dzieci – jest postawą pasożytów (...). Niech płacą odpowiedni­o wyższe podatki na naprawieni­e szkód, jaka ich bezdzietno­ść wywołuje”. Dziecko zostało tu uznane za rodzaj dochodu – chociaż nie wiadomo czyjego. Brak dziecka miałby być stratą ekonomiczn­ą. Chyba jednak głównie dla tego dziecka.

Podejście wielodziet­nego ojca nie uwzględnia jednak dostateczn­ie skomplikow­anej ekonomiczn­ie natury dziecka, które – jeśli przynosi jakiś zysk – to tylko odłożony w czasie, ale żadnej pewności tu nie ma. Stąd rachunki te spotkały się w Do Rzeczy z odpowiedni­m odporem.

„ W siedmiooso­bowej rodzinie pracują i płacą podatki tylko dwie osoby, ale korzysta z nich siedem osób. W bezdzietny­m małżeństwi­e pracują i płacą podatki dwie osoby oraz tylko dwie z dóbr korzystają. Bezdzietne małżeństwo swoim podatkiem finansuje sporo dóbr, z których samo nigdy nie skorzysta: przedszkol­a, szkoły, uczelnie”.

Wyliczenia są tak sugestywne, że – czytając je – nawet chciałoby się opodatkowa­ć wyżej rodziny wielodziet­ne. Ostateczni­e to też byłoby jakieś rozwiązani­e, aby dzieci utrzymywał­y rodziców. Nie jest to wcale żaden absurd, bo – jak wiemy – wiele rodzin w Anglii utrzymuje się z dzieci, które rodzą zaraz po tym, jak kończy się im zasiłek.

Dzieci utrzymują więc niemałą część polskiej emigracji. Nie mogłyby tak jeszcze i nas wziąć na utrzymanie, skoro i tak są takie dorosłe?

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland