Everybody Loves Somebody
Gdzie tak wczesną wiosną 1964 roku piosenkę tę usłyszało jednocześnie kilka milionów Polaków, a już na pewno prawie wszyscy posiadacze telewizorów. Nadawano właśnie transmitowany z Teatru STS program rozrywkowy „Poznajmy się”. To był pierwszy z prawdziwego zdarzenia telewizyjny show wymyślony przez Jerzego Gruzę. Ktoś właśnie przywiózł prosto z Ameryki jeszcze ciepłą płytę, którą zaprezentowano widzom. To był szok.
Ależ to jest wykombinowane. Już sam wstęp wart jest miliony dolarów. I przyniósł te miliony. I przynosi. I będzie przynosił. Na początku burza smyczków, potem spowolnienie, zawieszenie, oczekiwanie na dalszy ciąg i wreszcie...
A przecież można było tak od razu. Kiedy było to od razu? W 1949 roku kompozytor Ken Lane mieszkał w pensjonacie w południowej Kalifornii. Współpracował z autorem tekstów Irvingiem Taylorem. Pewnego popołudnia w dwadzieścia minut machnęli miłą pioseneczkę o miłości. Lane był wtedy dostawcą repertuaru dla Franka Sinatry. To był czas rozkwitu kariery piosenkarza. Mimo że Frankie Boy nagrał tę piosenkę, przeszła ona bez echa. Potem usiłowały Everybody Loves Somebody nagrać gwiazdy tej miary co Peggy Lee, Dinah Washington i jeszcze parę mniej znanych. W dalszym ciągu bez powodzenia, choć wszyscy uważali, że to świetna piosenka.
W 1962 roku tenże Frank Sinatra założył własną wytwórnię płytową Reprise. Zaproponował współpracę przede wszystkim swoim przyjaciołom ze słynnej Rat Pack-Szczurzej Czeredki. Byli wśród nich Sammy Davis jr. i Dean Martin. To miał być nowy okres w artystycznym życiu Martina. Zanim jednak nastąpił, chciał się Dino pożegnać z okresem przeszłym. Wymógł na dyrekcji, że nagra album zatytułowany Dream With Me, a na nim będą piosenki, od których zaczynał karierę, jako piosenkarz występując w barze hotelu „Sands” w Las Vegas. Zebrał jedenaście utworów, a że przyjęte było na ówczesnych albumach umieszczanie dwunastu piosenek, rozpoczęły się dyskusje nad uzupełnieniem repertuaru. Tymczasem zgromadzono już zespół akompaniujący i chórek i przystąpiono do pracy. Kłopot był tylko z tą dwunastą brakującą piosenką. Trzeba trafu, szefem zespołu i jednocześnie pianistą był Ken Lane. Podczas jakiejś dyskusji ośmielił się i zaproponował Everybody Loves Somebody. Sinatra był zaskoczony i trochę zazdrosny, ale też nie spodziewał się niczego wielkiego. – Mnie się nie udało – miał powiedzieć. – Ale jeśli chcesz, spróbuj. Panowie wzięli na ambicję i przystąpili do pracy. – Niełatwo było odnaleźć piosenkę sprzed piętnastu lat wspominał producent Jimmy Bowen. Wreszcie wyszperaliśmy kilka starych płyt włącznie z wersją Dinah Washington, i z aranżerem Ernie Freemanem przystąpiliśmy do pracy. Chcieliśmy nadać piosence bardziej współczesne brzmienie. Po kilku dniach Dean nagrał to za drugim podejściem.
Piosenkarz czuł potencjał tego utworu, co spowodowało poważny domowy konflikt. Otóż jego czternastoletni syn Dean Paul Martin, jak większość nastolatków, był zagorzałym fanem Beatlesów i jawnie wyśmiewał to, co robi ojciec. Zdenerwowany Dino miał powiedzieć – wykopię twoich kumpli z list przebojów.
Wyszło, jak wyszło, czyli świetnie. Plotka mówi, że Sinatra wpadł w furię. Uważał, że to JEGO piosenka, że skoro JEMU nie udało się jej wylansować, to nikomu się to nie uda. Wieloletnia przyjaźń została wystawiona na próbę. Singla wydano, ale zablokowano wszelkie pienią- dze na jego promocję. Nie pomogło. Everybody Loves Somebody znalazła się na pierwszym miejscu amerykańskiej listy, spychając z niego, co entuzjastycznie komentowała prasa, A Hard Day’s Night Beatlesów. A to było wydarzenie, które zaprzeczało wszelkim regułom szołbiznesowego rynku. W samym oku cyklonu, jakim była „brytyjska inwazja”, jak określano gigantyczne zainteresowanie angielskimi gitarowymi zespołami, a więc w samym oku cyklonu, pojawił się utwór staromodny, melodyjny, zaśpiewany przez lekko już zapominanego croonera. No, ale tak jest z cyklonami, choć wokół szaleje wichura, w centrum jest cicho i spokojnie. Dean Martin nie krył dumy, dokonał tego, co nie udało się nawet Elvisowi, wysłał więc do Presleya telegram następującej treści: Jeśli nie wiesz, jak poradzić sobie z Beatlesami, zrobię to dla ciebie. Koleżko.
Na zakończenie o znaczeniu wstępu. Dean Martin nagrał pierwotnie kameralną, kawiarnianą wersję swego największego przeboju. Taką w stylu wczesnego Sinatry. Wystarczyło jej posłuchać i było już jasne, dlaczego w takiej postaci piosenka nie zwróciła niczyjej uwagi.
halber@onet.eu Felietony do słuchania w soboty na antenie Programu Pierwszego Polskiego Radia SA
około godz. 19.15
Muzyczny świat oszalał na punkcie Szkota o włoskich korzeniach. Zwłaszcza po tym, kiedy w sylwestrową noc 2006 roku, bełkocząc, pijany spadł ze sceny. Publika lubi takie ekscesy, ale nie tylko za nie kocha Nutiniego. Jego trzeci w dorobku album zawiera całą gamę różnorodnych dźwięków. Od pogodnych, wręcz radosnych, po pełne dramatyzmu i emocji. Niby od niechcenia, tak „po dylanowsku” buduje bluesowe klimaty. Czasem brzmią one surowo, kiedy indziej, ku zaskoczeniu słuchacza, Paolo eksperymentuje, bawi się. W większości utworów śpiewa sam, lecz kiedy do głosu dochodzą chórki, wtedy płyta staje się jeszcze pełniejsza. Dziwak w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Warner. Cena ok. 50 zł.
W Ameryce jest wiele ikon muzyki country, ale królowa może być tylko jedna. Choć kobietom wieku się nie liczy, to od wielu lat jest nią Parton. Czasem porusza się w lżejszej odmianie gatunku, zahaczając o pogodne brzmienia pop. Taki też jest jej najnowszy krążek, na którym rzecz jasna nie rezygnuje z klasycznych skrzypeczek, banjo czy hawajskiej gitary. W dwu kawałkach partnerują jej książęta country: Willie Nelson i Kenny Rogers. Mają pełnić rolę wisienki na torcie i z zadania wywiązują się śpiewająco. Nie skupiając się na wypukłych atrybutach Dolly, o których marzy każdy zdrowy facet i, być może, dzięki którym jej głos wciąż brzmi świeżo, to nie do zdarcia, superbabka!
Sony. Cena ok. 50 zł.
Maj i czerwiec buchnęły przedsmakiem gorącego lata, czyli okresem leniuchowania i wieczornych zabaw. Przy grillu, na świeżym powietrzu, wśród przyjaciół. Czego wtedy jednym uchem słuchamy? Oczywiście zebranych, w tym przypadku na dwu krążkach, najnowszych tanecznych przebojów! A są to: latynoskie Toca Toca w wykonaniu Fly Project, energetyczne On Top Of The World Imagine Dragons, Kids Global Deejays, na rosyjską Wasted Margaret i arabską nutę One Day Arasha z Heleną, patetyczne Something I Need OneRepublic, po polsku Do diabła z miłością Adriana Adi Kowalskiego... Oj, będzie „bujało”...
Magic. Cena ok. 40 zł.