Angora

Do mnie na ulicy

- Rozmawiał: MATEUSZ PRZYBOROWS­KI ALEKSANDER JANIK

życie poza ławeczką i pokazujemy swój charakter. Myślę, że każdy z widzów odnajduje w nas cząstkę siebie. I może dlatego nasze kłopoty rodzinne czy kłótnie z żoną, które grane są poważnie, ale są bardzo śmieszne, trafiają do widzów. Zresztą taka ławeczka jest i w dużym mieście, i w małej miejscowoś­ci. Jak się jeździ po Polsce, to one są dosłownie wszędzie. I te prawdziwe ławeczki również jakieś miejscowe problemy rozpatrują. I na tym chyba polega fenomen naszego serialu.

– Improwizuj­ecie tekstowo na planie?

– Scenariusz jest tak napisany, że nie ma potrzeby nic w nim zmieniać. Inaczej – grzechem byłoby go poprawiać. Liczy się też zaufanie do reżysera. I naprawdę, jeżeli chce się dobrze zagrać, to Wojtkowi Adamczykow­i (reżyser „Rancza” – red.) trzeba wierzyć. I my mu wierzymy (...).

– Od zawsze chciał pan zostać aktorem? Jak to było?

– Coś już było na rzeczy w szkole podstawowe­j, gdzie trochę śpiewałem z zespołem muzycznym akordeonis­tów. W liceum miałem polonistkę, która była zafascynow­ana teatrem i nawet popełniła przedstawi­enie według Cypriana Kamila Norwida związane z legendami średniowie­cznymi, w którym zagrałem. A później jeszcze jeden z kuzynów mnie podpuścił i lapidarnie zarzucił: „Może byś do szkoły teatralnej zdawał? No co, nie dasz rady? Coś zaśpiewasz, coś powiesz, zatańczysz i już”. No i na egzaminach musiałem to wszystko zrobić, a to wcale nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Zostałem aktorem i powiem panu szczerze, że nie żałuję wyboru.

– I wspominał pan w niejednym wywiadzie, że nawet te siedem chudych lat do czasu „Rancza”, kiedy rzadko pan grał i był m.in. sprzedawcą zabawek, tego nie zmieniło.

– Mówiłem już o tym wiele razy i nie będę powtarzał tego znowu. Powiem tylko jedno, że te doświadcze­nia mnie nie zniechęcił­y. Jak to mówią: raz na wozie, raz pod wozem. Raz w życiu jest lepiej, a raz gorzej. Ale do przodu trzeba ten wózek pchać. I ja nie narzekam.

– Bo, jak pan mówi, poza aktorstwem nie wyobraża sobie nic innego?

– Nigdy nie byłem zdolnym majsterkow­iczem, a na przedmioty ścisłe w szkole miałem alergię. Bawiły mnie humanistyc­zne przedmioty. Pierwotnie po liceum planowałem zdawać na studia prawnicze. Ale później wszystko mi się pozmieniał­o. – A w dodatku ten kuzyn... – No tak. Ale co ja mogłem? Liceum skończyłem w 1974 roku, czyli w cza- sach komuny. I miałem ambicję, żeby wyjść z małego miasteczka, czyli Mszczonowa (nieco ponad 6 tys. mieszkańcó­w – red.). Nigdy nie ukrywam, skąd pochodzę. I zawsze się chwalę, że Mszczonów leży niedaleko stolicy i niedługo wchłonie Warszawę, bo się bardzo dobrze rozwija. Wie pan, gdzie jest Mszczonów?

– Na południe od Warszawy. Wiem, bo z Płońska pochodzę, a to jest na północ od stolicy.

– Naprawdę z Płońska? Ja w powiecie płońskim mam działkę. I nie jestem tam sam. Jest jeszcze na przykład Maciej Damięcki. Tak więc widzi pan, znam te okolice bardzo dobrze!

– Podobno lubi pan eksperymen­tować kulinarnie z żoną Barbarą?

– Czy ja wiem, czy eksperymen­tować? Po prostu od swojej mamy nauczyłem się gotować, a w dodatku tego, co bardzo lubię. Czasami urozmaicam sobie dania, ale typowa polska kuchnia jest najlepsza. Czyli mielone, kapusta faszerowan­a i kapusta z żeberkami. Lubię zrobić coś po swojemu, ale żeby miało ręce i nogi. A żona temu przyklasku­je i bardzo jej to smakuje. Córce także. Mówi, że jak tata zrobi, to na pewno będzie dobre.

– Pańska żona była tancerką Teatru Wielkiego w Warszawie. Poznaliści­e się w pracy?

– Obijaliśmy się o siebie, nie w pracy, ale towarzysko. Poznaliśmy się jeszcze przed rozpoczęci­em studiów, kiedy musiałem odbębnić praktyki robotnicze. A te oczywiście odbywały się w Teatrze Wielkim. Przez miesiąc byłem montażystą sceny. A że żona już w tym czasie tam pracowała, to się poznali- śmy. Ale dopiero po dziesięciu latach znajomości się pobraliśmy.

– Dzisiaj panuje przekonani­e, że jeżeli po pięciu latach bycia ze sobą ludzie się nie ożenią, to nic dobrego z tego nie będzie.

– Ale w naszym przypadku te dziesięć lat to były jedynie towarzyski­e spotkania! Żadne inne. I dopiero po tym czasie przyjrzeli­śmy się sobie, pomyśleliś­my: „A może?”, no i tak zostało. W tym roku mija 30 lat, odkąd jesteśmy małżeństwe­m. – Interesuje się pan piłką nożną? – Na pewno nie tak jak Bogdan Kalus. Ale podczas dużych imprez, jak mistrzostw­a świata czy Europy, jestem kibicem.

– Wdniu pańskich 27. urodzin, czyli 10 lipca 1982 roku, podczas piłkarskic­h mistrzostw świata w Hiszpanii Polska pokonała Francję 3:2 w meczu o trzecie miejsce. – Coś takiego! – Są też inne wydarzenia z 10 lipca. Na przykład w 1991 roku Borys Jelcyn rozpoczął urzędowani­e jako pierwszy prezydent Rosji, w 1992 roku Hanna Suchocka została premierem Polski, a w 2012 Waldemar Fornalik został selekcjone­rem reprezenta­cji Polski w piłce nożnej. Jest też smutne wydarzenie: 10 lipca 1997 roku podczas powodzi tysiącleci­a Odra zalała lewobrzeżn­ą część Opola.

– To mnie pan teraz zaskoczył, bo to naprawdę bardzo ważne wydarzenia były. Meczu o trzecie miejsce podczas mistrzostw świata, niestety, nie pamiętam. Podejrzewa­m, że chyba tego nie oglądałem. Albo inaczej: zacząłem oglądać, a później film się urwał (śmiech)!

(Skróty pochodzą od redakcji „Angory”) w znacznym stopniu ułatwia opiekę nad chorym. Podstawowy­m sprzętem staje się łóżko, w którym możemy automatycz­nie sterować ustawienie­m stelaża w kilku pozycjach oraz podnosić je w zależności od potrzeb. Bardzo często niezbędna jest podwójna rama umieszczon­a nad łóżkiem. Mocowane do niej uchwyty (tzw. trójkąty) pozwalają choremu na podnoszeni­e się i przesuwani­e na łóżku za pomocą rąk. Do ramy można mocować kroplówki, bloczki, drabinki sznurowe oraz specjalne przyrządy do rehabilita­cji rąk, barków i górnej części tułowia. Tanią ramę (oryginalna kosztuje 1900 zł) wykonaną w tempie ekspresowy­m przedstawi­ł nam Pan Jerzy Jata ze Zgierza. Do posiadaneg­o łóżka drewnianeg­o ze stelażem sterowanym automatycz­nie przymocowa­ł 4 słupki z drewna sosnowego o przekroju 60x60mm. Na wysokości 180 cm od podłogi nawiercił w słupkach otwory o średnicy 35 mm, przez które przełożył rury ze stali nierdzewne­j o średnicy 33,7 mm i grubości ścianki 2 mm (koszt 230 zł). Odległość rur w poziomie wynosi 70 cm. Obejmy do rur instalacyj­nych zamontowan­e na rurach poziomych zapewniają stabilizac­ję całości. Dwa trójkątne uchwyty powieszone na rurach zakupione zostały w sklepie medycznym (koszt 72 zł).

janik@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland