Po maturze
Wystąpili razem na wielu koncertach i przeglądach, zdobywając liczne nagrody. – Czułam, że się rozwijam. Mieliśmy też swoje autorskie piosenki. Nasza współpraca zaowocowała wydaną 2 kwietnia 2004 roku płytą „Nie czekam na cud”, a dwa tygodnie później odbył się transmitowany na żywo koncert w Studiu S1 im. Henryka Debicha w Polskim Radiu Łódź.
wyjechała na studia. Do Opola, na uniwersytet. Ale dalej śpiewała z Erato. – Nie było łatwo łączyć naukę w występami. Opowiada, iż wcześniej marzyła o innych studiach. – Myślałam o medycynie w AM w Szczecinie, gdyż tam były szanse, aby się dostać, lub filologii angielskiej. Ale kiedy koledzy z zespołu usłyszeli o moich planach, to włos im się zjeżył. Było bowiem sporo planów, zakontraktowanych występów i nagranie wspomnianej już płyty.
Miała dylemat. Ale szybko podjęła decyzję. Uznała, że będzie studiować w Opolu, gdzie pedagogikę studiowała jej siostra. – Miałam też nadzieję, iż dodatkowo zrobię sobie egzamin państwowy z angielskiego i będę mogła uczyć. Taki miałam plan na tamten czas. Co istotne, Opole dawało możliwość łączenia nauki z pracą w zespole. To zaledwie 140 km od Zduńskiej Woli. I tak się stało.
Na weekendy przyjeżdżała do rodzinnego miasta, jeździła na festiwale. Umiejętnie to godziła. Schody zaczęły się, kiedy postanowiła robić drugi fakultet, na II roku z terapii pedagogicznej. – Teraz łączenie stało się trudne, ale wciąż możliwe. Jakoś dawałam radę. Prawdziwy problem był dopiero przede mną, nie wiedziałam, co mnie czeka.
Kiedy była na III roku pedagogiki i na II roku terapii, odwiedził ją w domu, w trakcie przygotowań do uczelnianej sesji, Michał Wiśniewski. – Wsadził mnie do samochodu i zabrał do swojego studia w Łodzi, mówiąc, że jeśli się nie sprawdzę, to zostawi mnie w spokoju. Znaliśmy się z czasów liceum. Śpiewałam wówczas w Erato i trafiłam do zespołu Ich Troje po namowie pana Wawrzynia- ka. Szukali chórzystki do nagrywanej płyty. Potem nie mieliśmy już kontaktu do momentu, kiedy zespół Erato nagrywał swój krążek w studiu Michała. Przychodził w kapciach, słuchał i zachwycał się nami.
Po dwóch latach zadzwonił do niej Jacek Łągwa, którego też już znała, i namawiał, aby została wokalistką ich zespołu. – Nie brałam tego jednak pod uwagę, gdyż miałam mnóstwo nauki. Nie w głowie mi było wtedy śpiewanie. Ale po tygodniu pojawił się Michał, przekonując, że mam zaśpiewać tylko trzy piosenki i mnie odwiezie.
Wiśniewski dotrzymał słowa,
odwiózł ją, ale powiedział, że już nie wypuści. – Tak trafiłam do zespołu Ich Troje. To już było po Magdzie Pokorze.
Wspomina, że była przerażona. Płakała przez tydzień, zastanawiała się, dlaczego się zgodziła. – Jestem jednak honorowa, więc uznałam, iż biorę byka za rogi, że dam radę. No i dałam.
Przyjaciółka na bieżąco wysyłała jej notatki z zajęć na uczelni. Uczyła się na bieżąco i jeździła na egzaminy. – Łatwo nie było, gdyż miałam mnóstwo pracy w zespole. Po nagraniu teledysku do „Powiedz”, graliśmy koncert za koncertem.
Przyznaje, że to się jej podobało. – To były dwa szalone, bardzo pracowite lata. Jeździłam, występowałam, śpiewałam i pisałam pracę magisterską.
Dlaczego zatem odeszła? – Po wydaniu trzeciej płyty uznałam, że powinniśmy odpocząć. Bo i fani byli zmęczeni, i my także. I na pewno byliśmy wypaleni. Ale panowie chcieli odcinać kupony i nie zgodzili się na żadną przerwę. Jedynym sposobem było odejście. Już nie przyjaźniliśmy się, nie miałam sił, nie było atmosfery, miałam dość.
Decyzję o odejściu podjęła w czasie trasy koncertowej w USA. – Obiecałam tylko, że wystąpię jeszcze z zespołem podczas koncertu Eurowizji. I tak zrobiłam. Zaśpiewaliśmy w Rydze „Keine Grenzen”. Panowie próbowali mnie ugłaskać, ale to się nie udało. Jak podejmuję decyzję, to jej nie zmieniam.
Po powrocie do Zduńskiej Woli miała co robić. – Od dwóch lat budowałam dom i należało go wykończyć. Na tym skupiłam uwagę.
Dodaje, że nie potrafiła jednak żyć bez innych zajęć. Poszła więc na próbę do dawnego zespołu Erato. – No i zostałam. Wsiąkłam. Znowu zaczęłam z nimi występować. Zawsze ich kochałam. Cudowni muzycy, fantastyczni ludzie.
Przyznaje, iż to trochę zastąpiło pustkę sceniczną, choć była to inna muzyka. – Ale mnie to wystarczało. Dla mnie ważne było obcowanie z muzyką, a nie ze sceną. No i dobra atmosfera. Nagraliśmy płytę, tę samą, co kiedyś, ale w nowych aranżacjach. Niestety, pojawiły się problemy z wypromowaniem, bo nie mieliśmy menedżera.
I to, jak wyjaśnia, doprowadziło do różnicy zdań. – Nie widziałam sensu dalszej współpracy.
W tym czasie skończyła studia. I rozpoczęła pracę w szkole, w której wcześniej pracowała. Ułożyła sobie życie prywatne. Wyszła za mąż, urodziła syna Ignasia. – Takie uspokojenie życia. Zapragnęłam być kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Czy brakowało jej muzyki?
– Nigdy do końca się z nią nie rozstałam. Bo zawsze chętnie uczestniczyłam w różnych imprezach charytatywnych, i to nie tylko w Zduńskiej Woli, ale i w Polsce. Zawsze lubiłam pomagać innym i dlatego z przyjemnością występowałam i śpiewałam. W tamtym czasie to mi wystarczyło. Byłam tak bardzo zakochana w swoim macierzyństwie, że więcej nie potrzebowałam.
Trzy lata po odejściu z zespołu Ich Troje powtórzyła się historia sprzed lat. Odwiedził ją ponownie Michał Wiśniewski. – Ignacy miał 6 miesięcy. A Michał wymyślił, aby uczcić 10-lecie zespołu i aby Ich Troje wystąpiło w konkursie preselekcji do Eurowizji. Chciał, aby w składzie grupy znalazły się wszystkie dotychczasowe wokalistki z obecną włącznie.
Efekt tej wizyty był taki, że przekonał Justynę. – Zresztą nie tylko on, ale i mój mąż. Uznałam to za odskocznię. Wygraliśmy preselekcję i pojechali- śmy na półfinał do Aten. I polegliśmy. Zresztą słusznie. Wszak był to przerost formy nad treścią.
Potem, również w uczestniczyła
2006
roku,
w trasie koncertowej
Ich Troje + One Dwie. I to był koniec ponownej współpracy. Latem 2010 roku dała szereg koncertów charytatywnych, wspierając chore dzieci z okolic swojej rodzinnej miejscowości. – W tym samym roku zadzwonił do mnie Piotr Remiszewski, mój kolega, producent muzyczny, świetny fachowiec. Spotkaliśmy się, powiedziałam mu, w czym ewentualnie się widzę, w jakim rodzaju muzyki. Dogadaliśmy się.
Trzy miesiące później weszła do studia. Jak mówi, dobrali teksty pod jej osobę. W listopadzie 2011 roku ukazała się jej solowa płyta „Zakochana do jutra”. Na albumie znalazło się 10 premierowych utworów i piosenka z czasów zespołu Ich Troje – „Zawsze pójdę w Twoją stronę” – w zupełnie nowej aranżacji. – Było kilka koncertów, choć cały czas pracowałam w szkole. Niestety, płyta się nie sprzedała, nie była szeroko zauważona.
Nie odbierała tego w kategoriach porażki. – Mnie się podobała. Mam materiał na ewentualną trasę koncertową. To nowe doświadczenie. Zresztą teraz przygotowuję się do nagrania następnego materiału, ale już nie do albumu. Będą to raczej single. Tak się dziś robi. Rynek się zmienił, więc i my też musimy się zmieniać.
Nie spieszy się jednak do nagrywania. – Na nikogo nie naciskam, ale i nie pozwalam naciskać na siebie. Cieszę się tym, co mam w tej chwili. Rodziną, pracą, domem. A nowe wyzwania muzyczne cudownie uzupełniają to życie i nadają mu inny koloryt.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.
togaw@tlen.pl