Mały Książę i dziewczyna w glanach
W czasie Świąt Wielkanocy 2010 roku, przy herbacie, Maria Kaczyńska zdjęła obrączkę i podała ją córce. Marta wiedziała, że zakładanie cudzej nie jest dobrą wróżbą, więc oddała ją mamie, ale zerknęła na grawerunek. Niedługo potem ta wiedza pomogła w identyfikacji ciała matki… Każdego człowieka ciekawi, jak żyją sławni ludzie, którzy wypełniają pierwsze strony gazet i których pokazują stacje telewizyjne w pierwszych minutach wiadomości. Są wśród tych najważniejszych celebrytów politycy. Prywatne życie Marii i Lecha Kaczyńskich, Pierwszej Damy i Prezydenta RP, przede wszystkim ze względu na ich tragiczną śmierć w katastrofie pod Smoleńskiem, budzi od kilku już lat uzasadnione zainteresowanie. A któż lepiej mógłby oboje ukazać takimi, jakimi byli naprawdę, jeśli nie ich jedyne dziecko?
Marta Kaczyńska nie poczuła w sobie siły, by samodzielnie napisać książkę wspomnieniową, zbliżoną gatunkiem do utworów Małgorzaty Tusk czy Moniki Jaruzelskiej. Zaufała metodzie Danuty Wałęsowej, która opowiedziała swą historię dziennikarzowi, pozwalając zadawać sobie pytania, na które odpowiadała obszernie, lecz bez dociskania przez uprzejmą rozmówczynię. Być może ta kurtuazyjna technika zaowocowała obrazem w wielu miejscach niezasłużenie – dla rodzinnego portretu – powierzchownym.
Lech Kaczyński
według córki-autorki „jedyny w polskiej polityce taki człowiek”, odegrał w naszym życiu publicznym kilka różnie odbieranych ról. Inaczej odbierała go opinia, gdy był wiceszefem „Solidarności”, a później sekretarzował w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy, a jeszcze inaczej, gdy był szefem NIK-u, ministrem sprawiedliwości w rządzie AWS i wreszcie prezydentem Warszawy. Upatrywany przez hagiografów jako mąż opatrznościowy narodu, przez innych bezlitośnie deprecjonowany. Zwyczajny los wyrazistego polityka. Być może tragiczna śmierć obojga małżonków, solidarna narodowa żałość, królewski pochówek na Wawelu sprawiły, że dziś wielu Polaków czuje niedosyt. Dla jednych zbyt słabo eksponowana jest rola opatrznościowa Kaczyńskiego, zaś dla innych zbyt mocno wybrzmiewa nuta negacji, przez apologetów zwana przemysłem pogardy. Marta Kaczyńska, malując portret rodziców, nie akceptuje tego relatywizmu. Żyje żalem, że ojca nie doceniono za życia, ale jako córka ma do takiej postawy prawo.
Opowieść córki o rodzicach jest zwyczajna, tak jak zwyczajni byli Maria i Lech Kaczyńscy. Ujmująco wypadają wspomnienia z dzieciństwa autorki, rocznik 1980, czasu siermiężnego, ale szczęśliwego. Kaczyńscy dzielili ten sam los, co miliony pol- skich rodzin. „Mieszkanie było niewielkie, nawet z mojej perspektywy (…). Kuchnia na Mickiewicza była ślepa. Sąsiadowała z łazienką. Tam też nie było pralki. Mama w dalszym ciągu jeździła z praniem do przyjaciółki, która mieszkała niedaleko nas. Mieliśmy wielu zaprzyjaźnionych sąsiadów. Państwo Staszewscy zza ściany często wyjeżdżali. Zostawiali rodzicom klucz, by tata mógł popracować w ich mieszkaniu”. Kaczyńscy ledwie wiązali koniec z końcem, Maria zajmowała się domem, Lech pracował na Uniwersytecie Gdańskim za marną asystencką pensję.
W portrecie rodziny
nie może zabraknąć stryja Jarosława, który odegrał i odgrywa w życiu swej bratanicy rolę znaczącą. We wspomnieniu widzimy go między innymi jako narratora. „Ojciec i stryj wymyślali różne historie. Najwięcej jednak było opowieści o wielkim kocurze. Obaj uwielbiali koty, więc i bajki opowiadali o kotach. Perypetie kocura ciągnęły się przez kilka lat. Kocur przeżywał przygody, większe i mniejsze dramaty. Kiedy już podrosłam, a ojcu i stryjowi skończyła się wena twórcza do wymyślania kolejnych opowieści, kot wyjechał do Afryki i został tam na zawsze”.
Marta jako kilkuletnia dziewczynka pamięta, że dom odwiedzali ludzie z opozycji. Na kanapie w salonie sypiał Władysław Frasyniuk, zaś Jacek Merkel imponował znajomym czerwonym trzydrzwiowym golfem. Bywali u Kaczyńskich Adam Michnik, Jan Krzysztof Bielecki, Bogdan Lis. Pytana o Donalda Tuska autorka nie przypomina sobie jego wizyty, ale z rodzinnej opinii wynikało, że uważano go za dwulicowca.
Sporo ciepłych słów
poświęca autorka obu babciom: Lidii i Jadwidze, zwanej Dada. Pierwsza, matka Marii, spędziła z Kaczyńskimi ostatnie swoje lata. Jak pisze Marta, gdy podjęto decyzję o jej przeprowadzce z Rabki, Maria Kaczyńska przeniosła ją razem ze wszystkimi roślinami z rodzinnego domu. Ten wymiar empatii doskonale obrazuje naturę późniejszej Pierwszej Damy, ale doskonale współbrzmi z atmosferą panującą w ich domu w Sopocie, potem w Warszawie. „Tak ich zapamiętałam – wspomina rodziców Marta – czułych, patrzących na siebie z miłością. Nasz dom był wypełniony uczuciem, ciepłem, wzajemnym zrozumieniem i poczuciem humoru”.
Druga babcia, zawodowa badaczka literatury, była drugą po matce inspiratorką lektur młodej Marty. Być może łagodniejszą niż dziadek Rajmund, który potrafił się irytować, gdy okazało się, że Marta nie przeczytała jeszcze „Wojny i pokoju”. Może to również wpływ babci Dady, że córka ujrzała w ojcu Małego Księcia, choć akurat ten bohater baśni Antoine’a de Saint-Exupéry’ego był ulubioną postacią Marii Kaczyńskiej.
Braterskie relacje łączące bliźniaków Lecha i Jarosława długo zajmowały opinię publiczną.