Gdy kończyły się lata 80.,
„Ojciec i stryj świetnie się rozumieli – opowiada Marta Kaczyńska. – Byli sobie bezwzględnie oddani. W dzieciństwie tata mówił na stryja Jarkacz. Tata był Lechkaczem (…). Tata zawsze mówił, że stryj ma większą wiedzę, a stryj twierdził, że jest dokładnie odwrotnie”. Pokłócili się i nie odzywali do siebie tylko raz. Było to wtedy, gdy PiS wygrało wybory parlamentarne, a Jarosław Kaczyński zdecydował, że nie zostanie premierem, żeby nie stanąć Lechowi na drodze do prezydentury. „Tata był w stanie nawet zaryzykować porażkę w drugiej turze wyborów, byleby stryj stanął na czele rządu” – wspomina autorka i nie odmawia sobie przyjemności, by nie wsadzić szpilki premierowi Marcinkiewiczowi: „Z czasem okazało się, że to człowiek nastawiony przede wszystkim na popularność, a powierzona mu misja go przerosła”.
Wiele miejsca oddaje autorka latom spędzonym w Sopocie. Opowiada o wspólnych spacerach nad morzem, po sopockich lasach, wyjazdach w Bory Tucholskie, wreszcie o zwierzętach, które kochali i zawsze było wokół nich pełno. „W naszym domu nie zabijało się nawet much, a pająki, których strasznie się bałam, były zamykane w szklankach i wynoszone na dwór. Nie było mowy o tym, by nawet najmniejsze i najbardziej uciążliwe stworzenie pozbawić życia”.
czytamy o rosnącym strachu, który dziewięciolatka wyczuwała w emocjach i zachowaniu matki. Zaczął się strajk w stoczni, w jego następstwie inwigilacja rodziny; rodził się podziw dziewczynki dla Lecha Wałęsy, mocno zależny od relacji z nim Lecha Kaczyńskiego. „Moja fascynacja Wałęsą trwała do momentu, gdy w jego otoczeniu pojawił się Mieczysław Wachowski. Tata przyszedł do domu i powiedział: jakbym zobaczył diabła”. Na oczach Lecha Kaczyńskiego, wspomina jego córka, Lech Wałęsa stawał się człowiekiem uwikłanym w sieć powiązań służb dawnego PRL-u, ludzi szkolonych w ZSRR i ludźmi, którzy zaczęli wierzyć w zmianę i budować nową Polskę”. W opiniach politycznych Marta Kaczyńska sięga do nielicznych źródeł, np. do Sławomira Cenckiewicza, autora biografii Lecha Kaczyńskiego.
Bez ostentacji porusza autorka temat swego młodzieńczego buntu, palenia papierosów od 12. roku życia, paradowania w glanach i ówczesnych, typowych relacji z rodzicami. „Nie byli zachwyceni moim wyglądem, ale podchodzili do młodzieńczych fascynacji córki z dużą pobłażliwością. Mama nie miała nic przeciwko, żebym chodziła w wojskowych butach. Kazała mi jedynie wyjąć agrafkę z ucha. Tata przyglądał się z politowaniem, jakby chciał powiedzieć: skoro musisz dziecko tak wyglądać, to trudno”.
Osią wspomnień Marty Kaczyńskiej jest 10 kwietnia 2010 roku, kiedy wydarzyła się tragedia polskiego Tu-154 i jego pasażerów. „Nagle zamknął się pewien rozdział życia, choć w tamtych chwilach nie mogłam w to uwierzyć (…). Tego dnia nikt oficjalnie mnie nie poinformował o śmierci moich rodziców”. A sto stron dalej wyzna: „Choć pewnie nigdy nie pogodzę się z tym, że rodzice tak wcześnie i niespodziewanie odeszli, to jednak czuję odpowiedzialność związaną z pielęgnowaniem dobrej pamięci o nich. Nie chciałabym, żeby idee, którym był wierny mój tata, moi rodzice, odeszły wraz z nimi”. Emocji dodają tym wyznaniom osobiste wzruszenia, które podzielić może tylko ten, kto stracił najbliższych: „Brakuje mi rozmów, zwyczajnego kontaktu. Brakuje troskliwości mamy, jej otwartości wobec ludzi, optymizmu, całej tej życiowej mądrości, którą zdążyła zgromadzić. Brakuje mi jej poczucia humoru, radości życia, ciekawości świata i wielkiej, jakby nadprzyrodzonej siły. Brakuje mi także dobroci, mądrości i odwagi taty. Jego ogromnej wiedzy i empatii. I tej uroczej niezdolności do myślenia o sobie”.
We wspomnieniach Marty Kaczyńskiej nie ma tak cenionych przez Czytelników smakowitych anegdot z wyższych sfer, nie ma barwnych plotek czy nieoficjalnych epizodów z życia pary prezydenckiej. Czyżby ich nie było? Były niewątpliwie, ale autorka nie chce ich przypominać, poza tymi, które przez wielu zostały wykorzystane przeciwko Kaczyńskiemu, jak choćby epizod z przypadkowym dziadem, któremu ówczesny prezydent Warszawy kazał… spieprzać. Niewiele dowiemy się również o kulisach pałacowego życia: o ciągnących się długo w noc, tak lubianych przez Lecha Kaczyńskiego, rozmowach przy winie, nie poznamy towarzyskich sekretów spotkań z głowami państw, nie przeczytamy o tajemnicach zagranicznych wojaży prezydenckiego „dworu”. Nie znajdziemy tu żadnych „przecieków”, w jaki sposób rodzice gasili pałacowe intrygi i reagowali na przykład na sławne histerie pań ministrów z Kancelarii. Brakuje tu także szczegółowych relacji z nieoficjalnych kolacji wydawanych dla przyjaciół, doradców, dyplomatów. Może Marta Kaczyńska w tej sferze życia rodziców nie uczestniczyła? Szkoda, bo ten rodzaj wspomnień z pierwszej ręki jest zawsze chciwie pożądany przez Czytelników i nadaje żywych kolorów każdej postaci. Zresztą, zawsze to ciekawsze, co Maria Kaczyńska kazała obsłudze kupować do pałacowej kuchni i czyje fotografie przyczepiała do lodówki, niż polityczne deklaracje jej córki.
Wspomnieniową książkę
Marty Kaczyńskiej kończy właśnie jej polityczne credo. Zapowiedź walki o pamięć jej ojca, a także o smoleńską prawdę. Zapowiedź zatrutą ugruntowanym podejrzeniem o zamach, pełna nieufności do wszystkiego, co symbolizuje polskie państwo. „Raport Millera to zbiór luźnych hipotez – zarzuca na odlew osierocona córka. – Gdy przyjrzymy się życiorysom osób zaangażowanych w Komisję Millera, zauważymy, że zespół badał głównie sam siebie, a po drugie, były tam osoby bez odpowiedniego przygotowania do badania katastrof lotniczych”. Wiarygodny jest tylko Antoni Macierewicz i jego eksperci. W portrecie jej rodziców, dziś postaci historycznych, to wątki doraźne, partyjne, wprowadzające zbędny dysonans do nostalgicznej opowieści.
Wspomnienia Marty Kaczyńskiej uzupełniają dziesiątki prywatnych zdjęć ukazujących rodzinę w osobistych sytuacjach, ilustrujące zwykłe domowe zajęcia, familijne uroczystości i beztroskie wakacje. Wiele emocji autorki bez wątpienia udzieli się również Czytelnikom. Tym, którzy widzieli w Lechu Kaczyńskim politycznego demiurga i dalekowzrocznego wizjonera, ale i tym, dla których Lech Kaczyński na zawsze pozostanie uroczym, nieco zagubionym wśród tłumu, Małym Księciem.
MARTA KACZYŃSKA. MOI RODZICE. Rozmawiała Dorota Łosiewicz. Wydawnictwo DE FACTO, Warszawa 2014, s. 290. Cena 44,90 zł.