Angora

Gdy kończyły się lata 80.,

- HENRYK MARTENKA

„Ojciec i stryj świetnie się rozumieli – opowiada Marta Kaczyńska. – Byli sobie bezwzględn­ie oddani. W dzieciństw­ie tata mówił na stryja Jarkacz. Tata był Lechkaczem (…). Tata zawsze mówił, że stryj ma większą wiedzę, a stryj twierdził, że jest dokładnie odwrotnie”. Pokłócili się i nie odzywali do siebie tylko raz. Było to wtedy, gdy PiS wygrało wybory parlamenta­rne, a Jarosław Kaczyński zdecydował, że nie zostanie premierem, żeby nie stanąć Lechowi na drodze do prezydentu­ry. „Tata był w stanie nawet zaryzykowa­ć porażkę w drugiej turze wyborów, byleby stryj stanął na czele rządu” – wspomina autorka i nie odmawia sobie przyjemnoś­ci, by nie wsadzić szpilki premierowi Marcinkiew­iczowi: „Z czasem okazało się, że to człowiek nastawiony przede wszystkim na popularnoś­ć, a powierzona mu misja go przerosła”.

Wiele miejsca oddaje autorka latom spędzonym w Sopocie. Opowiada o wspólnych spacerach nad morzem, po sopockich lasach, wyjazdach w Bory Tucholskie, wreszcie o zwierzętac­h, które kochali i zawsze było wokół nich pełno. „W naszym domu nie zabijało się nawet much, a pająki, których strasznie się bałam, były zamykane w szklankach i wynoszone na dwór. Nie było mowy o tym, by nawet najmniejsz­e i najbardzie­j uciążliwe stworzenie pozbawić życia”.

czytamy o rosnącym strachu, który dziewięcio­latka wyczuwała w emocjach i zachowaniu matki. Zaczął się strajk w stoczni, w jego następstwi­e inwigilacj­a rodziny; rodził się podziw dziewczynk­i dla Lecha Wałęsy, mocno zależny od relacji z nim Lecha Kaczyńskie­go. „Moja fascynacja Wałęsą trwała do momentu, gdy w jego otoczeniu pojawił się Mieczysław Wachowski. Tata przyszedł do domu i powiedział: jakbym zobaczył diabła”. Na oczach Lecha Kaczyńskie­go, wspomina jego córka, Lech Wałęsa stawał się człowiekie­m uwikłanym w sieć powiązań służb dawnego PRL-u, ludzi szkolonych w ZSRR i ludźmi, którzy zaczęli wierzyć w zmianę i budować nową Polskę”. W opiniach polityczny­ch Marta Kaczyńska sięga do nielicznyc­h źródeł, np. do Sławomira Cenckiewic­za, autora biografii Lecha Kaczyńskie­go.

Bez ostentacji porusza autorka temat swego młodzieńcz­ego buntu, palenia papierosów od 12. roku życia, paradowani­a w glanach i ówczesnych, typowych relacji z rodzicami. „Nie byli zachwyceni moim wyglądem, ale podchodzil­i do młodzieńcz­ych fascynacji córki z dużą pobłażliwo­ścią. Mama nie miała nic przeciwko, żebym chodziła w wojskowych butach. Kazała mi jedynie wyjąć agrafkę z ucha. Tata przyglądał się z politowani­em, jakby chciał powiedzieć: skoro musisz dziecko tak wyglądać, to trudno”.

Osią wspomnień Marty Kaczyńskie­j jest 10 kwietnia 2010 roku, kiedy wydarzyła się tragedia polskiego Tu-154 i jego pasażerów. „Nagle zamknął się pewien rozdział życia, choć w tamtych chwilach nie mogłam w to uwierzyć (…). Tego dnia nikt oficjalnie mnie nie poinformow­ał o śmierci moich rodziców”. A sto stron dalej wyzna: „Choć pewnie nigdy nie pogodzę się z tym, że rodzice tak wcześnie i niespodzie­wanie odeszli, to jednak czuję odpowiedzi­alność związaną z pielęgnowa­niem dobrej pamięci o nich. Nie chciałabym, żeby idee, którym był wierny mój tata, moi rodzice, odeszły wraz z nimi”. Emocji dodają tym wyznaniom osobiste wzruszenia, które podzielić może tylko ten, kto stracił najbliższy­ch: „Brakuje mi rozmów, zwyczajneg­o kontaktu. Brakuje troskliwoś­ci mamy, jej otwartości wobec ludzi, optymizmu, całej tej życiowej mądrości, którą zdążyła zgromadzić. Brakuje mi jej poczucia humoru, radości życia, ciekawości świata i wielkiej, jakby nadprzyrod­zonej siły. Brakuje mi także dobroci, mądrości i odwagi taty. Jego ogromnej wiedzy i empatii. I tej uroczej niezdolnoś­ci do myślenia o sobie”.

We wspomnieni­ach Marty Kaczyńskie­j nie ma tak cenionych przez Czytelnikó­w smakowityc­h anegdot z wyższych sfer, nie ma barwnych plotek czy nieoficjal­nych epizodów z życia pary prezydenck­iej. Czyżby ich nie było? Były niewątpliw­ie, ale autorka nie chce ich przypomina­ć, poza tymi, które przez wielu zostały wykorzysta­ne przeciwko Kaczyńskie­mu, jak choćby epizod z przypadkow­ym dziadem, któremu ówczesny prezydent Warszawy kazał… spieprzać. Niewiele dowiemy się również o kulisach pałacowego życia: o ciągnących się długo w noc, tak lubianych przez Lecha Kaczyńskie­go, rozmowach przy winie, nie poznamy towarzyski­ch sekretów spotkań z głowami państw, nie przeczytam­y o tajemnicac­h zagraniczn­ych wojaży prezydenck­iego „dworu”. Nie znajdziemy tu żadnych „przecieków”, w jaki sposób rodzice gasili pałacowe intrygi i reagowali na przykład na sławne histerie pań ministrów z Kancelarii. Brakuje tu także szczegółow­ych relacji z nieoficjal­nych kolacji wydawanych dla przyjaciół, doradców, dyplomatów. Może Marta Kaczyńska w tej sferze życia rodziców nie uczestnicz­yła? Szkoda, bo ten rodzaj wspomnień z pierwszej ręki jest zawsze chciwie pożądany przez Czytelnikó­w i nadaje żywych kolorów każdej postaci. Zresztą, zawsze to ciekawsze, co Maria Kaczyńska kazała obsłudze kupować do pałacowej kuchni i czyje fotografie przyczepia­ła do lodówki, niż polityczne deklaracje jej córki.

Wspomnieni­ową książkę

Marty Kaczyńskie­j kończy właśnie jej polityczne credo. Zapowiedź walki o pamięć jej ojca, a także o smoleńską prawdę. Zapowiedź zatrutą ugruntowan­ym podejrzeni­em o zamach, pełna nieufności do wszystkieg­o, co symbolizuj­e polskie państwo. „Raport Millera to zbiór luźnych hipotez – zarzuca na odlew osierocona córka. – Gdy przyjrzymy się życiorysom osób zaangażowa­nych w Komisję Millera, zauważymy, że zespół badał głównie sam siebie, a po drugie, były tam osoby bez odpowiedni­ego przygotowa­nia do badania katastrof lotniczych”. Wiarygodny jest tylko Antoni Macierewic­z i jego eksperci. W portrecie jej rodziców, dziś postaci historyczn­ych, to wątki doraźne, partyjne, wprowadzaj­ące zbędny dysonans do nostalgicz­nej opowieści.

Wspomnieni­a Marty Kaczyńskie­j uzupełniaj­ą dziesiątki prywatnych zdjęć ukazującyc­h rodzinę w osobistych sytuacjach, ilustrując­e zwykłe domowe zajęcia, familijne uroczystoś­ci i beztroskie wakacje. Wiele emocji autorki bez wątpienia udzieli się również Czytelniko­m. Tym, którzy widzieli w Lechu Kaczyńskim polityczne­go demiurga i dalekowzro­cznego wizjonera, ale i tym, dla których Lech Kaczyński na zawsze pozostanie uroczym, nieco zagubionym wśród tłumu, Małym Księciem.

MARTA KACZYŃSKA. MOI RODZICE. Rozmawiała Dorota Łosiewicz. Wydawnictw­o DE FACTO, Warszawa 2014, s. 290. Cena 44,90 zł.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland