...poczuli, że coś...
69 medalami ZSRR, mężczyznami paradującymi dla uciechy gawiedzi w strojach Myszki Miki albo inaczej – dla potrzeb turystów stylizowanymi na Kozaków z charakterystycznym lokiem na czubku głowy, ubranymi mimo upału w kozackie grube kontusze i czapy, szerokie szarawary, skórzane wysokie buty. Wreszcie wśród mężczyzn podających turystom gołębie – znak pokoju przecież – i żądających po 20 euro za kilka zdjęć z tresowanymi ptakami ułożonymi na rękach, barkach i głowie.
Tu już nie o politykę chodzi. Wśród własnej garkuchni, ochrony, pomocy medycznej, poczty stworzyli namiastkę swego państwa, z własnymi świętymi, relikwiami i obrzędami. Tkwią w centrum europejskiej stolicy, nie zwracając uwagi na zachodzące zmiany, odejście władzy, z którą walczyli, wybory nowego prezydenta czy kijowskiego mera. Nie interesują ich młode dziewczyny w arcykrótkich prześwitujących sukienkach ani całujące się pary nastolatków między namiotami. I oni – poza dziennikarzami i turystami – nie są już obiektem zainteresowania miejscowych. Mają prawo tu być, bo zasłużyli sobie na to. Ale dziesiątki poustawianych na Majdanie i Chreszczatyku skarbonek na datki, niegdyś pełnych, dziś świeci pustkami. Majdan spowszedniał, stał się obok drugim światem, nieprzenikającym się, równoległym do kijowskiej codzienności.
Wojna na wschodzie widziana z Kijowa jest odległa, niczym zamieszki w Syrii. Straszna oczywiście i tragiczna, ale nierealna, jakby działa się w innym kraju. Panowie w wojskowych mundurach nie palą się do wojskowych czynów na dalekim ukraińskim wschodzie. Wygodny, tolerancyjny dla ukraińsko- i rosyjskojęzycznych Kijów daje poczucie bezpieczeństwa. Oni lekcję patriotyzmu już przecież odrobili. Niedowierzają, gdy opowiadam o farsie operacji antyterrorystycznej pod rządami Turczynowa, o młodych chłopakach, którzy wysłani do obrony budynków administracji ani myślą walczyć z kimkolwiek za 150 hrywien miesięcznego żołdu. Pokazuję zdjęcia, a i tak kiwają głowami, tłumacząc, że tak nie postępują Ukraińcy, potomkowie dumnych atamanów…
Wojna na wschodzie opiera się też logice postsowieckiego człowieka, nauczonego widzieć brata i towarzysza w każdym obywatelu imperium. – Urodziłam się za kręgiem polarnym, wśród Czukczów – mówi mi w wyborczą nie- dzielę Tatiana Nikołajewna, wiceszefowa jednej z komisji w rejonie szewczeńskim Kijowa. – Mówię i myślę po rosyjsku, ale przecież nie ma wątpliwości, że jestem Ukrainką. Mam znajomych w Doniecku, na Krymie. Gdy do nich dzwonię, to płaczę, nie mogąc uwierzyć, co się tam dzieje i z kim trzeba walczyć.
Zresztą nawet to z kim – nie jest jasne. W Doniecku, Sławiańsku i innych miastach na wschodzie strzela każdy do każdego. Nocą z ukrycia wychodzą separatyści przepędzeni za dnia przez ukraińską armię. Dla nich każdy napotkany cień to ukraiński żołnierz, bo kto inny chodziłby po nocy. Wychodzą też ukraińscy żołnierze. Dla nich z kolei każdy napotkany człowiek to terrorysta, bo kto inny chodziłby po nocy. Tatiana uważa, że to wcale nie Rosjanie atakują w Donbasie, tylko… sami Ukraińcy. – U nas karty rozdają oligarchowie – tłumaczy. – A bezrobocie jest ogromne. Zatrudniają młodych chłopaków niczym prywatne armie i napuszczają na siebie, walcząc zza biurka o wpływy, strefy interesów, ogromne majątki.
Obrotowy Poroszenko
W wyborczą niedzielę logistyka zawodzi na całej linii. Oddanie głosu to wyzwanie. W blisko 3-milionowym Kijowie jest za mało punktów wyborczych, nieoznakowane, ukryte wśród bloków na ogromnych osiedlach nie ułatwiają zadania wyborcy. Dodatkowo 13-osobowa komisja nie radzi sobie z biurokracją. – Kilka lat temu w każdej komisji były 24 osoby, teraz tę samą robotę musi wykonać o połowę mniej ludzi – tłumaczy Oksana Szturku, sekretarz jednej z dzielnicowych komisji. – Dodatkowo dwie, trzy osoby od rana do wieczora zawalone są papierkową robotą i nie mają czasu obsługiwać wyborców. Przepisy są jednak jedno- znaczne. Do legitymizacji starczy dziewięć osób.
W efekcie dziesiątki ludzi tłoczą się na schodach i wokół budynku. W upale i duchocie czekają, by oddać głos. Ich determinacja jest niezwykła, stoją po dwie, trzy godziny, spoceni, stłoczeni, czekają cierpliwie, wierząc, że po raz pierwszy od uzyskania niepodległości w 1991 roku ich wybór ma znaczenie. Ostatecznie w Kijowie frekwencja wyniosła 68 proc., we Lwowie 78, w Tarnopolu 76. – Głosuję za Poroszenką, bo wierzę, że on dogada się z Rosją – mówi mi jedna z kobiet. – A ja za Tymoszenko; za to, co wycierpiała, prezydentura jej się należy – twierdzi inna.
Inni kandydaci, a startuje ich aż 21, w ogóle się nie liczą. Kredyt zaufania dla Petra Poroszenki, biznesmena i byłego ministra spraw zagranicznych, jest ogromny. Ale czy słuszny? Zgodnie z tym, co powiedział Aleksander Kwaśniewski, na Ukrainie polityk może być mniej lub bardziej uczciwy. Poroszenko jest uczciwy bardziej. A kto wie, może i najbardziej ze wszystkich, którym w ostatnich latach przyszło rządzić Ukrainą. Sympatię i zaufanie ludzi zdo-
komisji wy- był tym, że do majątku doszedł nie drogą korupcji, mętnej prywatyzacji i fałszywych transakcji, ale krok po kroku legalnie wykupując pakiety akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw, w latach 90. w zasadzie bezwartościowych i mających jedynie teoretyczną wartość, po latach zaś dających prawo legalnej, popartej oryginalnymi dokumentami własności. Tak stworzył cukiernicze imperium – firmę Roshen. To dziś perła w koronie, ale jest też stocznia na Krymie i popularna telewizja. Całość wyceniana przez „Forbesa” na 1,5 mld dolarów.
Dla dzisiejszej prezydentury Poroszenko najwięcej zrobił w 2004 roku, gdy został jednym z liderów pomarańczowej rewolucji i jej głównym sponsorem. Przepadł w wyborach na przewodniczącego Rady Najwyższej, odnalazł się jako minister spraw zagranicznych. Złośliwi mówią, że jako szef dyplomacji najchętniej promował swoje cukierki. W 2012 roku w rządzie Mykoły Azarowa został ministrem rozwoju gospodarczego i handlu. Po wyborach w 2013 zdecydowanie poparł Euromajdan i znów, jak w 2004 roku, stał się jego jednym z najważniejszych sponsorów.
Od 12 lat w polityce pracował już z prezydentami Juszczenką i Janukowyczem, premierami Azarowem i Tymoszenko. „Obrotowy”, zawsze blisko władzy, może rozmawiać (i pracować) dla każdego. Zaleta to czy wada w dzisiejszej Ukrainie? To, co jest siłą Poroszenki, może stać się również jego słabością. Czy biznesmen, który ma zakłady w Rosji i na anektowanym przez Rosję Krymie, będzie chciał narażać na szwank swoje interesy? Czy nie będzie konfliktu interesów pomiędzy lojalnością wobec państwa, którego został przywódcą, a ustępstwami i uległością wobec państwa, w którym prowadzi swoje biznesy? Czy dla finansowego sukcesu Poroszenko polityk nie odpuści Poroszence biznesmenowi?
Zaczął od wysokiej stawki. Zaraz po wyborze potwierdził proeuropejski kurs Ukrainy i sprzeciw wobec aneksji Krymu. Zapowiedział też, że oficjalnie prezydenturę zainauguruje w Doniecku. To ważny propagandowo krok, ale i megawyzwanie dla służb specjalnych. Dla jego ochrony w Donbasie zjawi się połowa ukraińskiej armii – oczywiście zachodnioukraińskiej. Kilka dni temu miejscowe MSW podało, że aż 17 tys. milicjantów w Donbasie przeszło na stronę separatystów.
Najważniejsza politycznie wiadomość pojawiła się jednak w ostatni wtorek. Jak zapowiedział Andriej Parubij, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, Kijów postanowił zamknąć przedstawicielstwo przy WNP i opuścić Wspólnotę. Jeśliby wiadomość okazała się prawdziwa, oznaczałoby to faktyczny koniec ZSRR. I ogromny mentalny przełom. To również byłaby klęska polityki Wła-