Ledwie zniknął, już jest w Polsce Niemcy
19 stycznia br. o godz. 7.36 system alarmowy redakcyjnego volkswagena wysłał sygnał, że uruchomiono go bez użycia kluczyków. Caddy, ciemnoniebieski metalik, zniknął z ulicy Frauenburg 89 w Görlitz, a 20 minut później znalazł się już na ulicy Podwale w Zgorzelcu. 21 stycznia caddy dał ostatni znak życia: „ włączony zapłon uruchomił alarm”. Cztery dni później kokpit auta został przeniesiony 1,3 km dalej na ulicę Orzeszkowej. 29 stycznia drzwi kierowcy nadały sygnał z Lasowa, a fotel kierowcy 11 lutego ze wsi Studniska Dolne.
Caddy wysłał ostatniego esemesa zapewne wtedy, gdy złodzieje wjeżdżali do garażu przy ulicy Podwale. Potem za stalową bramą
zapadła cisza.
Przerwy między kutymi z żelaza prętami ogrodzenia wypełniają płyty uniemożliwiające rzut oka na podwórko. Bronił go pies, a kamery śledziły każdego, kto przechodził przed posesją. Otaczające dom liczne auta, niektóre z rejestracjami, inne bez, mogłyby przecież kogoś zainteresować. Nasz mały dron zrobił im zdjęcia z powietrza. Przez całe dnie nikogo nie było widać. Czasami przyjeżdżała kobieta z jedzeniem, ale elektryczna brama szybko się zamykała. Za to po zmroku twierdza ożywała światłem świetlówek. Widać było cienie noszące części samochodowe.
Złodzieje nie wiedzieli, iż redakcja „Auto Bilda” zakupiła na przynętę 9-letniego VW, a za 5 200 euro ukryła w pięciu różnych miejscach samochodu najnowsze nadajniki GPS. W drzwiach i kokpicie umieściła takie, które przy każdym ruchu wysyłają wiadomość o zmianie ich położenia. Baterie wystarczają na rok. Pozostałe trzy nadajniki to „moduły Spider”. Raz dziennie próbują łączyć się z satelitą i jeśli im się to uda, to wysyłają dane o położeniu. Działają dwa lata.
Taka kradzież, jak ta w niedzielny poranek, nie jest sprawką pojedynczego złodzieja. Tak zwany rezydent (zwiadowca) mieszka w Niemczech i szuka na ulicach przydatnych aut. Gdy coś namierzy, na miejsce przyjeżdża dwóch innych zwiadowców. Jeden wyłamuje zamek w drzwiach za pomocą tzw. „polskiego klucza”. Drugi odjeżdża. Nawet jeśli policja złapie kierowcę, to nie udowodni mu kradzieży. Poza tym „kurierzy” są dla szajek mniej wartościowi niż wyuczeni „ łamacze zapłonów”. Za kierownicą siadają zazwyczaj narkomani, którzy zamiast pieniędzy dostają po robocie heroinę. Często są też pod jej wpływem w czasie akcji, dzięki czemu w ogóle
nie czują strachu.
Tuż po kradzieży sygnały zamilkły. Ktoś je zakłócał? Niemożliwe. Złodzieje nie spodziewają się przecież w 9-letnim aucie najnowszej techniki. Może ukryli auto w garażu i czekają, czy nikt go nie szuka? Ale już w południe dostaliśmy pierwsze sygnały. Zaledwie 6 km w prostej linii od miejsca kradzieży. Zespół dziennikarzy natychmiast udał się w to miejsce i przyczaił się w wozie kempingowym. Ale redakcyjny caddy jakby zapadł się pod ziemię.
21 stycznia o godz. 18.12 dziennikarze otrzymali esemesa, że został uruchomiony zapłon samochodu. Na obserwowanym podwórku stały m.in. czerwony caddy oraz drugi niebieski metalik. Ale jego kolor był wyraźnie jaśniejszy od naszego redakcyjnego. Może go przemalowali? Nie, ma inną maskownicę chłodnicy, to młodszy model.
Sześć dni po kradzieży kokpit nadał sygnał z ulicy Orzeszkowej w Zgorzelcu. Nadajnik ukryty w tablicy rozdzielczej 18 razy przysyłał współrzędne, dzięki temu udało się go dokładnie namierzyć. Na podwórzu leżało pełno części samochodowych, ale w tym regionie to żadna rzadkość. Kokpit volkswagena dawał znaki aż do 10 marca, później został ukryty w jakimś budynku.
29 stycznia pojawił się kolejny dowód, że nasze auto – jako całość – już nie istniało. Z warsztatu samochodowego w Lasowie, 10 km na północ od Zgorzelca,
odebraliśmy sygnał
z nadajnika w drzwiach kierowcy. Weszliśmy tam ze zdjęciem wgniecionego auta i zapytaliśmy o koszty jego naprawy. Gdy mechanik wszedł na chwilę do domu, odkryliśmy… przód naszego auta. Dowo- dem była ramka na tablicę rejestracyjną z nazwą salonu: „Autohaus Weihrauch Ottersberg”. Obok leżały odcięty dach oraz tylne drzwi w kolorze ciemnoniebieskiego metaliku. A drzwi, z których pochodziły sygnały, zawinięto w czarną folię. Do 14 marca potwierdziły swoją lokalizację 37 razy. Szkoda, że w silniku nie było miejsca, które nadawałoby się na kryjówkę dla nadajnika. Zapewne i on jest już w innym aucie.
11 lutego odezwał się fotel kierowcy. Do początku marca odebraliśmy 12 sygnałów ze Studnisk Dolnych, 7 km na południowy zachód od Zgorzelca. Dotarliśmy tam w kwadrans po otrzymaniu pierwszego, ale nic podejrzanego nie dostrzegliśmy. Przed posesją regularnie parkowały za to te same dwa auta co na ulicy Orzeszkowej: Renault Twingo i czarne Audi A3.
Trzy miesiące po kradzieży dziennikarze „Auto Bilda” pokazali właścicielowi warsztatu w Lasowie zdjęcia kradzionych części wykonane na jego podwórzu. – Przy- niósł je klient, który dał nam powypadkowe caddy do naprawy. Użyliśmy tych części – powiedział i wskazał na maskę silnika: – Skąd mam wiedzieć, czy ta też nie jest kradziona?
Fabrycznie numerowane są tylko silniki, skrzynie biegów, urządzenia sterujące, airbagi oraz wbudowane GPS-y. Na przykład VW golf składa się z około 8 tys. części.
Trwałe oznakowanie
każdej z nich ani nie jest wykonalne, ani opłacalne.
Dlatego parę części naszego caddy pomalowaliśmy fluorescencyjną farbą. Jedną z tych świecących plam znaleźliśmy krótko po Wielkanocy we wsi Studniska Dolne. Sobowtór naszego VW miał inne siedzenie kierowcy, za to jego drzwi świeciły w miejscu, które pomalowaliśmy. Właściciel odparł: – Kupiłem je za 100 złotych na giełdzie w Lubinie. Na tylnym zderzaku dostrzegliśmy też takie same zadrapania jak na naszym. Gdy przyjechała policja, fluorescencyjny ślad na drzwiach był jeszcze widoczny, ale ktoś próbował go zetrzeć papierem ściernym. (PKU)