Zaczął Adam Dołżycki
którym obecnie powierzono bodaj największy skarb poznańskiej kultury. Im było i jest wszystko jedno. Byle trwać w niezdrowych ambicjach, mylić daty, fakty, porządki, uprawiać nihilizm repertuarowy i dyletantyzm w zarządzaniu oraz niszczyć dorobek przeszłości. Jakże trudno było pomylić rocznicę budowy murów nasiąkniętych Hakatą i pruską arogancją z jubileuszem 100-lecia operowej polskości i narodowej muzyki, który wszakże przypadnie dopiero za pięć lat. Im się to wszakże udało!
Pionierem dziejów poznańskiego Teatru Wielkiego był 35-letni wówczas dyrygent Adam Dołżycki. Po czterech sezonach zdymisjonowany wyjechał do Warszawy. Tam dyrygował repertuarem wagnerowskim, polską prapremierą Don Carlosa, oraz wielce nowoczesnym ujęciem Fausta. Pisałem o tym obszernie przed 45 laty, kiedy zebrały się w Poznaniu przedwojenne gwiazdy, aby świętować półwiecze swego arcypolskiego Teatru.
Wspomnienie o Dołżyckim nie zostało, niestety, dobrze przyjęte. Po kilku dniach wezwano mnie do redakcji, abym odpowiedział na kłopotliwe pytania. Czy wiem, ile protestów wpłynęło do naczelnego, jak przebiegała działalność Dołżyckiego w okupowanej Warszawie, dlaczego został folksdojczem i wraz z Niemcami musiał uciekać w ostatnich dniach wojny. Wreszcie, gdzie ukrył się na Zachodzie, zrywając wszelkie kontakty z krajem. Tego wszystkiego nie wiedziałem.
Mijały lata. Ciągle dręczyła mnie ta sprawa. Wszak przez kilkanaście lat siedziałem w tym samym gabinecie, w którym on jako pierwszy urzędował. W międzyczasie gromadziłem wszelkie informacje, jakie udawało się uzyskać od ostatnich żyjących z tamtych lat. Opowiadano, że był kapelmistrzem niemającym sobie równych, że często reżyserował dyrygowane spektakle, że był trudny, apodyktyczny, a nawet bezwzględny. Ale prowadząc w czasie okupacji kawiarnianą orkiestrę, wspierał wielu muzyków, dawał pracę, pomagał przeżyć, często narażając się, ratował artystów żydowskich. Nikt natomiast nie wiedział, czy żyje i gdzie się obraca.
Przed kilkoma miesiącami wykryłem, że ślady po Adamie Dołżyckim prowadzą do bawarskiego miasteczka Marktrewitz, nieopodal Baryeuth. Właśnie stamtąd wróci-