Miłość do gadżetów
ka, która od ośmiu lat znajduje się na liście produktów tradycyjnych.
Nalewki nie należą do tanich alkoholi. I trudno się dziwić, gdyż ich produkcja wymaga nie mniej czasu i wiedzy niż koniaków czy whisky. W internecie za najmniejszą butelkę (100 ml) trzeba zapłacić 23 złote, większa (200 ml) kosztuje 35 zł, a półlitrowa równe 70 (przy większych ilościach można liczyć na rabat). Koszty produkcji nie należą jednak do największych, dlatego rentowność, jak na manufakturę przystało, jest wysoka i wynosi kilkadziesiąt procent. Wąskim gardłem jest jednak czas. Tu nie można niczego przyśpieszyć.
Poza internetem firma sprzedaje swoje produkty przede wszystkim na targach, jarmarkach wyrobów tradycyjnych, wystawach, turniejach i konkursach nalewek. Prócz klientów indywidualnych coraz więcej zamówień składają spółki, które przeznaczają nalewki na prezenty dla swoich pracowników albo kontrahentów. Przekrój branż jest bardzo duży – od banków, poprzez telekomunikację, po budownictwo, ale to, co je łączy, to duży kapitał, obroty i zyski.
– Prowadziliśmy negocjacje z kilkoma sieciami hipermarketów, ale nie sfinalizowaliśmy żadnej transakcji – mówi szef. – Dla tych handlowych potentatów mamy zbyt małą produkcję. Dla nas zysk na butelce, który nam zaproponowano, był stanowczo zbyt niski. Składaliśmy też oferty hotelom, restauracjom, ale odnoszę wrażenie, że większość zatrudnionych tam ludzi nie bardzo zna się na swojej pracy. Nie tylko nie wiedzieli, czym jest nalewka, ale nawet nie chcieli się dowiedzieć. Myśleli, że to jakiś tani alkohol, owocowe wino, gdy tymczasem to trunek markowy, rzadki i szlachetny. W Polsce nie doczekaliśmy się jeszcze kultury biznesu. Kiedyś przez internet złożyliśmy ofertę 500 hotelom i restauracjom. Dostaliśmy tylko kil- ka odpowiedzi. W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii obowiązuje żelazna zasada, że odpowiada się na każdego e-maila, nawet gdy ta odpowiedź jest negatywna.
Właściciel zapewnia, że moce przerobowe jego firmy pozwalają produkować rocznie ponad 20 tysięcy litrów. Niestety, od kilkunastu miesięcy na rynku nalewek panuje zastój i zamiast zwiększać produkcję, trzeba ją nieznacznie zmniejszać.
– Wbrew temu, co słyszymy w mediach, ludzie mają mniej pieniędzy niż przed rokiem czy dwoma laty, a nalewka nie jest artykułem pierwszej potrzeby – twierdzi pan Stanisław. – Takim niszowym produktom jak nasz wyrósł też ostatnio bardzo poważny konkurent. To whisky. Polacy piją jej coraz więcej, to już coś w rodzaju mody. Dlatego pojawiają się nawet krajowi producenci. Jedna z firm, która wcześniej robiła nalewki (moim zdaniem kiepskiej jakości), teraz przestawiła się na polską whisky i podobno sprzedaje jej całkiem sporo. Dziś w naszej branży pozostało już tylko czterech liczących się producentów: firma pana Karola Majewskiego, który jako pierwszy przecierał szlaki na krajowym rynku, Nalewka Wawelska, my i Longinus. Wszyscy oferujemy produkty najwyższej można powiedzieć światowej jakości. Nie wchodzimy też sobie w drogę, gdyż nasze trunki różnią się nieco smakiem, jedne są bardziej wytrawne, inne bardziej słodkie. Portugalczycy cenią swoje porto, Grecy – ouzo, Brytyjczycy własną whisky, Hiszpanie rodzime wina, Francuzi koniaki, szampany, wina i calvadosy, Włosi wermuty, Finowie i Szwedzi własne wódki. Tylko my wolimy cudze produkty, ale mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni.
Zdjęcia: archiwum firmy
Wiktor Legowicz: – W ubiegłym roku na terenie Unii wypalono ponad 58 miliardów sztuk nielegalnych papierosów. Mam nadzieję, że to nie Polacy się do tego przyczynili.
Andrzej Kublik („Gazeta Wyborcza”): – Niestety, też…
Legowicz: – Ja nie paliłem nigdy lewych papierosów, ale faktem jest, że budżety państw unijnych straciły na tym 11 miliardów euro i palacze nadal szukają możliwości, jak ominąć oficjalne ceny.
Kublik: – I to się nasila właśnie w takich miejscach jak Polska, gdzie rząd podejmuje decyzje o przyspieszonym podnoszeniu stawek podatku akcyzowego, windując przez to ceny.
Legowicz: – Pamiętajmy jednak, że w Wielkiej Brytanii paczka papierosów kosztuje średnio 8 euro 15 centów, we Francji 6.50. U nas zaś – 2 euro 80 centów.
Kublik: – Te ceny brytyjskie i francuskie traktowałbym trochę inaczej, bo to są państwa najdroższe w Europie pod pewnymi względami. U nas problemem jest tempo podwyżek. W związku z tym ludzie wymyślają różne rzeczy. Jednym z takich sposobów jest sprzedaż ultracygar, wielkich czterdziestocentymetrowych: one służą nie tylko do palenia, ale też jako sposób na legalne dostarczenie tytoniu w cenie nieobłożonej wysoką akcyzą. Do tego dochodzi jeszcze przemyt. Na Wschodzie obok nas są papierosy dużo tańsze, i to kusi.
Mieszkaniowy głód
Legowicz: – Żyjemy w przeludnionych mieszkaniach. Dotyczy to prawie połowy Polaków mieszkających w miastach. Gorzej jest tylko w Rumunii i na Węgrzech. To są najnowsze badania Eurostatu. A tyle przecież budujemy.
Adam Cymer (publicysta ekonomiczny): – Dużo budujemy, bo nasze potrzeby są ciągle gigantyczne. Szacuje się, że brakuje ponad półtora miliona mieszkań, żeby wreszcie uporządkować potrzeby mieszkaniowe Polaków. Przez 20 lat w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie powstał żaden program budownictwa mieszkaniowego. Żaden, panie Wiktorze! Oddaliśmy ten rynek deweloperom, a oni komercyjnie będą sobie z tym robić, co im się żywnie podoba. I na pewno nie w interesie mieszkańców.
Kublik: – Ale czy, na przykład, dzieci na przerwach powinny siedzieć pod ścianami i oglądać tablety? Czy nie lepiej, żeby się bawiły? Dochodzimy do różnego rodzaju problemów, które mogą być wykreowane przez takie trochę nonsensowne używanie. Póki co jesteśmy dobrym nabywcą czy też dostawcą pieniędzy dla producentów tego sprzętu.
Legowicz: – Pokochaliśmy tablety. Co trzeci Polak będzie go miał za 5 lat. Zapanuje także wielka moda na smartfony. Telefony komórkowe będą już w odstawce. I co pan zrobi?
Kublik: – Mam nadzieję, że nie będą całkowicie w odstawce, bo jak komuś naprawdę zależy na tym, żeby wydać na telefon komórkowy 3 tysiące złotych...
Legowicz: – …to będzie w nim wszystko.
Kublik: – Mam wrażenie, że większość tych telefonów kupuje się z powodu mody. Nie wierzę bowiem, żeby wszystkim użytkownikom smartfonów były one aż tak bardzo potrzebne. Powiedzmy sobie szczerze, mamy bardzo mało możliwości ich stosowania – takich jak na świecie się stosuje.
Legowicz: – Ale tablety są przydatne.
miał
Dyskontowy wstyd
Legowicz: – Mieszkańcy Warszawy najbardziej wstydzą się robienia zakupów w dyskontach. 4 na 10 obywateli chciałoby robić te zakupy po zmroku.
Cymer: – Z tą „warszawką” to nigdy nie wiadomo. Moim zdaniem najczęściej towarzyszy warszawiakom takie poczucie nieautentyczności. Ja natomiast czasami chodzę do Biedronki i nie wstydzę się wcale. I spotykam tam paru posłów i prawników, którzy niedaleko mieszkają... J.B.
Opracowano na podstawie codziennych audycji Wiktora Legowicza w radiowej Trójce od 21 do 25 lipca 2014 r.