Sąd nie zgodził się na utajnienie procesu
Kaligraf
W Krośnie Odrzańskim łupem rabusiów padł fotoradar. I to nie byle jaki, a stojący pod samym nosem strażnika miejskiego wyznaczonego do kontroli odcinka miejscowej drogi. Funkcjonariusz twierdzi, że tylko na chwilę opuścił wzrok, by uzupełnić służbowy notatnik i... radaru już nie było. I nie ma do tej pory.
Na podst. „Faktu”
Sprawy wewnętrzne
Obsługa lotniska Heathrow zatrzymała do kontroli świeżo nawróconą na islam muzułmankę. Pogranicznicy mieli nosa, bo podczas przeszukania dziewczynie wypadła z pochwy prezerwatywa wypełniona banknotami. Jak się okazało, było to 20 tys. euro wsparcia dla tureckich dżihadystów.
Na podst. „Super Expressu”
Pociąg do zwierząt
Złodzieje kradną króliki. Nie pierwsze lepsze jednak, a rzadkich ras. I tak w Lubawie z hodowli zniknął kłapouch duży, a w Opolu baran francuski i olbrzym belgijski. W Chełmie z kolei zatrzymano faceta za kradzież klatki z chomikiem. Sprzed restauracji w Wielkiej Brytanii zginął zaś 7-metrowy dinozaur. „Jeżeli ukradłeś naszego Dino, oddaj go. Sam nie umie wrócić” – ogłosili restauratorzy.
Na podst. inform. prasowych
Szczyty naturyzmu
Wczasowiczki, które cierpią na brak doznań, zatrą teraz ręce –w Tatrach grasuje ekshibicjonista! Ostatnie miejsce występowania: Dolina Jaworzynki. Całościowy efekt psują jedynie skarpetki na nogach osobnika noszone do adidasów. Imponować może za to jego odwaga, bo na widok straży parku facet pokazał „faka” i zwiał w góry.
Na podst. „Super Expressu”
Tama dla nierządu
Przed wybranymi wjazdami do lasów wokół Oleśnicy stanęły szlabany. Ustawili je miejscowi leśnicy, by... ukrócić uprawianie prostytucji w tamtejszych borach. W ten sposób straż dba nie tylko o morale kierowców, ale i o środowisko naturalne, bowiem newralgiczne miejsca były ciągle zaśmiecane zużytymi osłonami owoców miłości.
Na podst. www.wroclaw.gazeta.pl
Recykling po dolnośląsku
35-latek z Węglińca włamał się do budynku gospodarczego. Chciał stamtąd gwizdnąć narzędzia, ale na gorącym uczynku złapała go właścicielka obiektu. Zamierzała go zatrzasnąć w środku, ale zdążył wybiec... w foliowym worku na głowie, by nie zostać rozpoznanym. Czapka niewidka nie zadziałała i znalazł się w areszcie.
Na podst. inform. prasowych
Profesor brać wszystko. Czasami butelkę wódki Dębowa i puszkę kawy. Innym razem butelkę Porto, koniak albo czekoladki. Albo dwieście złotych, tysiąc… Albo pięć tysięcy.
To miało być podziękowanie za dobrą opiekę albo zachęta do szybkiego przyjęcia chorego na oddział i zapewnienie mu lepszego leczenia.
U męża Danuty A. zdiagnozowano nowotwór. Podczas wizyty u profesora miała mu wręczyć w kopercie 1 tys. zł, a on schować ją do aktówki. Pacjent zmarł jednak po kilku miesiącach. Edyta K. miała wręczyć lekarzowi 2 tys. zł, żeby zapewnić jak najlepszą opiekę swojemu ojcu i szybkie przyjęcie do Kliniki Onkologii. Zmarł pół roku później. Krzysztof K. dał 2 tys. zł z podziękowaniem za diagnozę i zapewnienie opieki żonie. Kobieta zmarła kilka miesięcy później. Takich przypadków miało być znacznie więcej.
Prokuratura, przedstawiając profesorowi Andrzejowi Sz. korupcyjne zarzuty, opierała się na działalności operacyjnej CBA oraz przesłuchaniu około tysiąca świadków – pacjentów lub członków ich rodzin z Kliniki Nowotworów Górnego Układu Pokarmowego warszawskiego Centrum Onkologii z lat 2007 – 2008. Zeznawali też lekarze podlegli profesorowi. Ci z kolei oskarżyli swojego szefa o mobbing. Tuż po zatrzymaniu profesor przyznał się do brania łapówek, ale później się z tego wycofał.
Akt oskarżenia wpłynął do sądu już pod koniec 2011 roku, ale proces zaczął się dopiero pod koniec kwietnia tego roku. Obrona natychmiast wniosła o wyłączenie jawności z uwagi na ważny interes społeczny.
– Upowszechnienie pewnych kwestii mogłoby stanowić śmierć cywilną mojego klienta, bowiem taki los spotkał już jego kolegów po fachu. Równie ważny, o ile nie najważniejszy jest interes pacjentów, dla których powzięcie informacji o toczącym się procesie mogłoby wpływać na ich stan zdrowia i kondycję psychiczną przed i po operacji – uzasadniał swój wnio- sek mecenas Piotr Jezierski.
Zgoła odmienne zdanie miał w tej kwestii sąd.
– Oskarżony pełnił i pełni zawód zaufania społecznego, a obecni i potencjalni pacjenci mają prawo do posiadania wiedzy na temat toczącego się postępowania – uzasadniała swoją decyzję sędzia Magdalena Baran.
Sam oskarżony nie przyznał się przed sądem do stawianych mu zarzutów i odmówił odpowiedzi na pytania sądu i stron. Złożył natomiast oświadczenie.
W sprawie zarzutu przyjmowania korzyści majątkowych od pacjentów:
– Po prostu nie przyznaję się do winy. Owszem, przyznałem się podczas pierwszego przesłuchania w prokuraturze w Radomiu. Kiedy bowiem zostałem zatrzymany przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego, byłem świadomy, co się ze mną stanie, bo miałem wiedzę, jak postąpiono z doktorem G. i profesorem P. Świadomie przyznałem się więc do winy, bo nie mogłem pozwolić sobie na tymczasowe aresztowanie. Moja sytuacja była więc prosta: przyznaję się i idę do domu, nie przyznaję się – prokurator występuje z wnioskiem o areszt. Dano mi to w sposób bardzo wyraźny do zrozumienia. W końcu tak się stało z moimi kolegami po fachu. Z perspektywy czasu wiem jednak, że zrobiłem słusznie. Chciano mnie upokorzyć przed kamerami, mając jedynie przypuszczenia oparte na niezidentyfikowanych pomówieniach.
W sprawie zarzutu mobbingu wobec podwładnych:
– Chcę wyraźnie oświadczyć, że nigdy nie znęcałem się psychicznie nad podległymi mi lekarzami. Mam nadzieję, że osoby, które mnie oskarżają, same się zreflektują i wyjaśnią przed sądem, że tak nie było.
Bardzo przykre
porównania
Świadkowie pogrążają jednak oskarżonego, ich zeznania są jednoznaczne.
Marek Sz. nie ma wątpliwości – oskarżony znęcał się nad nim psychicznie.
– Czy używał wobec pana słów wulgarnych? – chce ustalić sędzia Magdalena Baran.
– Raczej nie, czasami używał tylko przykrych porównań. – Na przykład jakich? – Że jestem mniej wart niż powietrze, którym oddycham. Krzysztof J.: – Pan profesor miał bardzo złe relacje z personelem. Przejawiało się to w różnych sferach pracy zawodowej, naukowej i na gruncie ogólnoludzkim. Te relacje miały na celu upokarzanie pracowników i traktowanie ich w sposób instrumentalny. Blokowany był na przykład rozwój naukowy. – Jak to rozumieć? – pyta sąd. – Polegało to na tym, że nikt z kolegów nie mógł otworzyć przewodu doktorskiego. Moja habilitacja przeleżała prawie dziesięć lat w szufladzie biurka oskarżonego. – Dlaczego? – Nie wiem. Domyślam się, że chodziło o to, żeby nie było samodzielnych pracowników naukowych w klinice. Oskarżony zezwalał tylko na specjalizację z chirurgii onkologicznej, a ogólnej już nie. To powodowało utrudnienia w rozwoju zawodowym i możliwości ewentualnej zmiany pracy.
– Czy był pan obrażany przez swojego przełożonego?
– Wielokrotnie. Działo się to co prawda bez świadków w gabinecie, ale profesor używał podniesionego głosu i słyszeli to ci, którzy byli wówczas w sekretariacie. – A co mówił do pana oskarżony? – Że jestem śmieciem, że jestem zerem...
– Według świadka było to znęcanie się psychiczne?
– Uważam, że to najłagodniejsze określenie dla tych relacji. Chciałbym to jak najszybciej wymazać z pamięci.
– Dlaczego pan się na to godził?