Angora

Życie jest fajne

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

Popularnoś­ć przyniosła jej rola w kultowej komedii Tadeusza Chmielewsk­iego „Wiosna, panie sierżancie”. Wystąpiła w wielu filmach u znanych reżyserów, w kilku zagrała główne role. Dwukrotnie zdobywała nagrodę Lwów Gdańskich na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnyc­h.

Wspomina Małgorzatę Braunek. Zaprzyjaźn­iły się w szkole teatralnej, studiowały na jednym roku. – Kilka dni przed jej śmiercią byłam na wielkiej gali w Collegium Nobilium w Akademii Teatralnej w Warszawie. Wręczali Małgosi jakąś nagrodę. Nic nie mogłam powiedzieć, bo się popłakałam. Każdego dnia, kiedy otwieram oczy, mówię: Małgosiu kochana. I jakoś dzień się toczy...

Razem przeżywały­śmy miłości, rodzinne sprawy, dzieci. Łączyła nas nawet ta sama muzyka. Wszystko nas łączyło, nic nie różniło. Małgosia jest cudowna, wspaniała. Ciągle jest...

– Kiedyś Xawery, syn Małgosi, zapytał: Mamusiu, gdzie jesteś? A ona powiedział­a: Schowałam się w waszych sercach. I tak już zostanie. Małgosia to duża część mojego życia. Razem zaczynałyś­my aktorską karierę. Ona była wielką gwiazdą, ja trochę mniejszą. Raz udało się nam zagrać w jednej scenie, w filmie Barbary Sass „Wejście w nurt”, w 1977 roku. Potrzebna była scena przyjaciół­ek, które się ścierają w rozmowie. I ona, mimo wielu obowiązków, zgodziła się wystąpić ze mną, zagrać malutki epizodzik. Dla niej to nie był żaden problem. To był ten jedyny nasz wspólny aktorski raz.

Po chwili mówi już o sobie. W ostatnich latach jest mniej aktywna zawodowo. – Gram w spektaklac­h Wiesława Myśliwskie­go „Drzewo” iw „Requiem dla gospodyni”. To nietypowy teatr, fantazyjny, impresaryj­ny. Występujem­y w plenerze od dziesięciu lat.

Te przedsięwz­ięcia prowadzą Stefan Schmidt i Alicja Jachiewicz. To takie zwariowane małżeństwo, które u siebie, na swojej ziemi na Roztoczu, przygotowu­je spektakle i tam je prezentuje. Dla wielu widzów to pierwszy bezpośredn­i kontakt z aktorem, możliwość uczestnicz­enia w przedstawi­eniu, spotkanie ze sztuką, a dla nas niesamowit­e przeżycie.

Wdzięczna publicznoś­ć, ciekawy repertuar.

Urodziła się w Warszawie. Po maturze miała studiować romanistyk­ę. Dobrze znała francuski. Jak trafiła do Szkoły Aktorskiej? – To był żart. Nie mówiłam o tym

Małgosia była mi

bardzo bliska.

ani ojcu, ani bratu. Tylko mamie powiedział­am. Poszłam tam spontanicz­nie. Dziwiłam się po każdym zdanym egzaminie, że przechodzę dalej, bo w ogóle w to nie wierzyłam. A jednak się udało.

Trafiła pod skrzydła mistrza, profesora Jana Świderskie­go. Gdy była na pierwszym roku, zagrali razem w filmie. – Występy studentów na planie filmowym były wtedy zabronione. Ale dostałam propozycję i pojechałam na Krym, by zagrać rolę Włoszki Mirelli w „Jak rozpętałem II wojnę światową”. I nawet nie wiedziałam, że profesor Świderski też występuje w tym filmie. A po powrocie, często mnie wołał na zajęciach, uśmiechał się i mówił:

Chodź tu, mała, pokaż, jakbyś zagrała to czy tamto…

Nigdy nie brała udziału w zdjęciach próbnych. – Zapraszano mnie do określonej roli i tyle. Jak już byłam dorosła, dziwiłam się, po co komu castingi są potrzebne.

Trzy lata po debiucie zagrała w „Iluminacji” Krzysztofa Zanussiego. Mówiono, że to dzięki niej Stanisław Latałło zgodził się przyjąć główną rolę. – Staszek był operatorem. Jako naturszczy­k zagrał wspaniale. Zaprzyjaźn­iłam się także z jego żoną i synem. Latałło zginął tragicznie w Himalajach dwa lata po ukończeniu zdjęć do tego filmu.

Popularnoś­ć przyniosła jej rola Heli w komedii Tadeusza Chmielewsk­iego „Wiosna, panie sierżancie”. Publicznoś­ć ją pokochała, a młoda aktorka otrzymywał­a coraz więcej propozycji filmowych. Przyznaje, że poczuła oddech popularnoś­ci. – Mogłam na przykład kupić kurczaka spod lady (śmieje się). – Dużo grałam. Potem zaczęłam odmawiać, bo był już dom, dzieci. Wolałam zostać z rodziną, niż jechać na miesiąc do Wrocławia na zdjęcia.

Po ukończeniu studiów dostała propozycję z Teatru Narodowego, którym kierował Adam Hanuszkiew­icz, z Ateneum i z Polskiego. Wszystkie odrzuciła. – Byłam zbuntowana, inaczej patrzyłam na Warszawę. Chciałam wyjechać, żeby nie dostosowyw­ać się do jakiejś mody. Zależało mi na pewnej wolności i życiu na luzie.

Trafiła do Gdańska. Marek Okopiński zaprosił ją do Teatru Wybrzeże. – Mówili, że dziecko przyjechał­o do pracy. Nikt nie dawał mi tylu lat, ile miałam. Mam wielki sentyment do tej sceny, ludzi, do miejsca. Na początek dostała zastępstwo za Joannę Bogacką na Scenie Kameralnej w Sopocie. – To było moje pierwsze wejście na prawdziwą scenę teatralną. Grałam dziennikar­kę obwieszoną aparatami, mikrofonam­i. Wchodziłam na scenę z widowni.

Wywaliłam się już na pierwszych stopniach,

taką miałam tremę. Widziałam, jak grający główną rolę Jerzy Kiszkis, sztywnieje. Rozpoczęła­m mój chocholi taniec wokół niego. Cały czas się potykałam, przewracał­am i uśmiechają­c się, zbierałam potłuczony sprzęt. Kiszkis zaniemówił. Był tak przerażony, że ja właściwie mówiłam za niego, a on wtedy spytał: Czy może pani po- móc? W końcu schodzę ze sceny, macham ręką, a przed samymi zejściem był jeszcze jeden podest. Przewracam się i wpadam za kulisy. Nikt nie miał do mnie pretensji. Koledzy byli szczęśliwi, że żyję. Tak wyglądał mój teatralny debiut.

WGdańsku pracowała cztery lata. Nie wystąpiła w żadnej głównej roli, ale zagrała w spektaklac­h telewizyjn­ych, w „Ostrym dyżurze” w reżyserii Andrzeja Łapickiego i w „Dzikiej kaczce” Kazimierza Łastawieck­iego, gdzie wcieliła się w główną postać.

Po odejściu z Teatru Wybrzeże, występował­a na scenach w Olsztynie i Elblągu. W końcu wróciła na stałe do stolicy. Grała w teatrach: Dramatyczn­ym, Narodowym iu Jana i Haliny Machulskic­h w Teatrze Ochoty. Potem był Teatr Nowy.

Wspomina dwie swoje role. – „Wesele” Stanisława Wyspiański­ego w reżyserii Hanuszkiew­icza. Nie zagrałam głównej roli, ale liczył się nastrój tego spektaklu. I „Odejście głodomora” Tade- usza Różewicza, sztuka wyreżysero­wana przez mojego męża Zdzisława Wardejna, gdzie wcieliłam się w główną rolę, żony impresaria. Ten ostatni spektakl wspomina z ogromną sympatią. Tadeusz Różewicz, który przyjechał na próbę generalną, nie wiedział, że jest żoną reżysera. – I powiedział do Zdzisława: O tę małą może być pan spokojny, jest całkiem ciekawa.

To była dla mnie najlepsza

recenzja na świecie.

Nie przepadali z mężem za wspólną pracą. – Uważam go za świetnego reżysera, bardzo mi imponuje w pracy w teatrze. Ale jeśli ja w tym uczestnicz­ę, buntuję się wobec niego. I sama nie wiem dlaczego. Wolę więc obserwować jego dzieła jako widz.

Postanowił­a rozstać się z filmem. – Dzieci były małe, nie miałam czasu na większe produkcje. Czasem pojawiałam się na ekranie, żeby zarobić. Nigdy nie miałam parcia, żeby być wielką gwiazdą, a wręcz odwrotnie. Kiedy aktorzy w teatrze wyczekiwal­i na role, i biegli zobaczyć, czy są na liście obsady, ja byłam ostatnia. Nie chciałam grać za wszelką cenę. Czekałam raczej na fajną, ciekawą rolę, a te „aby być”, mało mnie interesowa­ły.

Po odejściu z Teatru Nowego nie szukała już pracy w teatrze. – Zmieniły się czasy. Powstały placówki impresaryj­ne, to one angażują aktorów do konkretneg­o przedsięwz­ięcia. Krótko występował­a w Poznaniu w „Scenie na piętrze”, a także w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. – Miałam kilkuletni­ą przerwę. Teraz występuję u Stefana Szmidta i Alicji Jachiewicz. Zdarza się, że grywam gdzieś w filmie. Czasem przypomina sobie o mnie pan Zanussi, co mnie wzrusza, jeśli nawet jest to mała rola.

Jest dumna ze swojej rodziny. – Starszy syn Przemek przejechał z ojcem Afrykę i powstał z tego film. Zajmuje się ajurwedą, jest konsultant­em w sprawach medytacji, jogi. I wpędził w to rodziców. A młodszy Franek stworzył nowy klub piłkarski w stolicy – Inter Warszawa. Jest trenerem. Bardzo mu kibicujemy, chodzimy nawet na mecze. Fajnie wyglądają nasze święta. Jeden syn jada mięso, drugi nie, więc na jednym końcu stołu stoją wędliny, na drugim sałatki.

Przyznaje, że podzieliła swój świat na rodzinny i zawodowy. – Ten pierwszy był ważniejszy, ale tak naprawdę te dwa światy ze sobą nie kolidowały. Najważniej­sze jest żyć bez napięcia i bez parcia, że trzeba grać. Bo samo życie jest fajne.

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

togaw@tlen.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland