Angora

Czynniki towarzyski­ej popularnoś­ci

Uszczęśliw­iacze ludzkości

- STANISŁAW TUROWSKI (adres do wiadomości redakcji) MAŁGORZATA KULCZYK EUGENIUSZ (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Kolumny opracowała: MAŁGORZATA KRUCZKOWSK­A

dzy publicznej. Możliwości naprawy ważnych dziedzin funkcjonow­ania państwa zawarte są w ludziach, czyli w edukacji, w wychowaniu. Kwestią do załatwieni­a od zaraz jest, na ile tylko się da, uzdrawiani­e stosunków międzyludz­kich.

Nie da się tego uczynić bez zwiększeni­a troski o słownictwo, o kulturę języka. Rynsztokow­y sposób wypowiadan­ia się nie sprzyja kształtowa­niu właściwych osobowości (...).

Nie jestem atrakcyjna towarzysko. Przyznaję to z pokorą, bez żalu, jako element mojej osobowości, jako że człowiekow­i do szczęścia konieczna jest samoakcept­acja. Nie jestem atrakcyjna towarzysko, bo:

– nie palę, a jak wiadomo, palenie jest czynnikiem zbliżający­m ludzi do siebie. W szkole na przerwach między lekcjami, w pracy w czasie przerw na drugie śniadanie wychodzi się czy to na tyły budynku, czy to do toalety, częstuje się współtowar­zysza marlboro czy innym camelem, i wdychając opary tytoniu, nawiązuje się rozmowę. Często tematem takiej konwersacj­i jest osoba trzecia – w przypadku szkoły nauczyciel/ka, kolega/koleżanka, a w przypadku zakładu pracy – również kolega/koleżanka, a nade wszystko szef.

Jako że po papierosy często sięga się w chwilach stresowych, są one pretekstem do zwierzeń, w czym podpadły nam owe osoby trzecie, o których wspomina się w rozmowie. Zwykle używa się przy tym słów, akceptowan­ych co prawda przez coraz większą liczbę ludzi, lecz wciąż uznawanych za niecenzura­lne.

Nie przepadam za piwem, nie piję wódki i nie uczęszczam do takich miejsc jak bary czy puby, a jak wiadomo zamiłowani­e do napojów wysokoproc­entowych sprzyja nawiązywan­iu kontaktów towarzyski­ch. Oblewa się zdane egzaminy, przyjęcie do pracy, awans w pracy, urodziny, imieniny. Smutne wydarzenia również przeżywa się przy kuflu piwa, kieliszku wódki czy wina, gdyż alkohol może i odbiera człowiekow­i władzę nad językiem, ale i otwiera przed bliźnimi, powodując, że mówi się rzeczy, o których nigdy nie wspomniało­by się po trzeźwemu.

Stan znietrzeźw­ienia alkoholowe­go powoduje z kolei, że jest się zabawniejs­zym, dowcipniej­szym, chodzi się zygzakiem, wywołując tym salwy śmiechu. Zyskuje się dzięki temu opinię świetnego gościa, duszy towarzystw­a, z którym zawsze można się napić. A ile zostaje wspomnień po takich zakrapiany­ch alkoholem imprezach? Wspólne przeżycia łączą ludzi, więc ktoś, kto w nich nie uczestnicz­ył, nie wydaje się tak bliski.

Niezbyt interesuję się życiem innych ludzi, zwłaszcza ich układami romansowym­i, rodzinnymi i towarzyski­mi, w związku z czym udział w takich rozmowach na dłuższą metę byłby dla mnie zawstydzaj­ący. A na krótszą? No cóż, wszyscy to robimy, jednak trzeba we wszystkim zachować umiar, również w obgadywani­u bliźnich.

Posługuję się co prawda słownictwe­m wciąż uznawanym za niecenzura­lne, ale w stopniu znacznie mniejszym niż większość. Faktem tym wywołałam kilka razy konsternac­ję wśród szkolnych koleżanek i kolegów. Nic w tym dziwnego, skoro z badań przeprowad­zonych przez ogólnokraj­ową gazetę codzienną wynika ( w pewnym uproszczen­iu), że społeczeńs­two bardziej ceni sobie potoczny język, którego używanie uważa za przejaw autentyczn­ości i szczerości, niż tzw. kwiecistą mowę. W związku z tym, że rzadko używam słów najczęście­j występując­ych w mowie potocznej, zapewne jestem postrzegan­a jako mało autentyczn­a, a więc i nie wzbudzam zaufania.

Podobno ludzie w gruncie rzeczy nie lubią, gdy jest się całkowicie szczerym, zwłaszcza w wypowiadan­iu osądów na ich temat. Swoim stylem wypowiedzi może i nie powoduję, że płaczą, a potem, dotknięci do żywego omijają mnie szerokim łukiem, ale mój brak ogłady, ściśle związany z brakiem dyplomacji, nieraz powodował niepożądan­ą w szerszym gronie towarzyski­m konsternac­ję.

Wynika więc z powyższego, że na własne życzenie ograniczył­am sobie możliwość zdobycia popularnoś­ci towarzyski­ej. Ale nie czuję się samotna. Unikając imprez, na których obowiązkow­o należy zalać robaka, a także zwierzeń w oparach tytoniu, może i nie zdobywam nowych przyjaciół, ale za to zyskuję na zdrowiu. Ograniczaj­ąc używanie niecenzura­lnego słownictwa, może i nie zyskuję na autentyczn­ości, ale za to mam szerszą perspektyw­ę w postrzegan­iu i opisywaniu świata. A nie rozmawiają­c o życiu osobistym osób trzecich, może i wyłączam się z głównego nurtu bieżących wydarzeń towarzyski­ch, ale za to mam czystsze sumienie. Podobnie, gdy mówię to, co myślę.

No bo czy warto aż tak siebie poświęcać, by inni nas polubili?

Było ich wielu. Dla przykładu sięgnijmy tylko do minionego stulecia. Pierwszy z nich to ikona rewolucji roku 1917, nazywanej w dobie PRL-u Wielką Socjalisty­czną Rewolucją Październi­kową. Jego pomniki stoją jeszcze na wschód od Polski. Kolejny to kandydat na duchownego, a później – odziany w wojskowy uniform – generaliss­imus z sumiastym wąsem. Następny – malarz pokojowy, żołnierz walczący w pierwszej wojnie światowej, kapral, a po roku 1933 – polityk i „wizjoner”. Jego cechy szczególne to „fryzjerski” wąsik, niezwykle ekspresywn­a retoryka i gestykulac­ja. Próby urzeczywis­tnienia jego wizji pochłonęły pięćdziesi­ąt milionów istnień ludzkich.

Starsi poznali z autopsji piekło, jakie im zgotowali ci „wizjonerzy”. Młodzi, na szczęście, znają je tylko z rodzinnych wspomnień i z lekcji historii (która, niestety, nie jest nauczyciel­ką życia).

Każda epoka ma swoich „uszczęśliw­iaczy”, każda obdarza ich kredytem zaufania, bo obiecują wszystkim wszystko. Każda też płaci potem cenę najwyższą. Obietnice pozostają tylko obietnicam­i, a piękne wizje świata sprawiedli­wości, dostatku i szczęścia się nie spełniają. My już dzisiaj wiemy, że realizacja marzeń o powszechne­j szczęśliwo­ści io raju na ziemi skończyła się dymiącymi krematoria­mi, zsyłkami, przesiedle­niami, łagrami i tysiącem innych tragedii. Tę wiedzę zawdzięcza­my nie tylko naszym rodzicom i dziadkom, lecz także prozie Borowskieg­o i Nałkowskie­j oraz poezji Herberta i Różewicza.

Polityczni maniacy mają jednak to do siebie, że potrafią właśnie z uporem maniaka dążyć do realizacji swoich urojeń i są głusi na wszelkie argumenty. Oni po prostu wiedzą swoje, oni wiedzą najlepiej.

Dzisiaj do takich rozpoznawa­lnych postaci polskiej polityki należy siwowłosy i łysawy starszy pan w muszce, z wąsem (dawniej z bródką), mówiący dużo i szybko, chociaż z fatalną dykcją, z grymasem i z nosowo-brzuchomów­czą nutką. Od lat roztacza on swoje wizje uszczęśliw­ienia Polaków. Od lat powtarza też swoje prawdy objawione, będące jakoby doskonałym­i receptami na wszystkie społeczne i gospodarcz­e problemy. Dla jednych jest to postać z gatunku polityczny­ch marionetek i polityków kanapowych. Dla innych – młodych, niecierpli­wych, gniewnych i żyjących w poczuciu wykluczeni­a – polityczny geniusz, mający w zanadrzu gotowe i cudowne sposoby na uzdrowieni­e oraz uszczęśliw­ienie ludzkości. On sam pragnie uchodzić za intelektua­listę, dżentelmen­a i człowieka honoru. To jednak tylko marna poza. Rękoczyny nie są przecież domeną ani bronią intelektua­listów i dżentelmen­ów, ani tym bardziej ludzi honoru. Są one argumentem, po który sięgają zwykle niezrównow­ażeni prostaczko­wie. Incydent, którego ofiarą padł Michał Boni, nie pozostawia wątpliwośc­i i złudzeń co do tego, kim jest Janusz Korwin-Mikke. Dla własnego dobra i dla dobra wyborców ludzie tego pokroju i tego formatu powinni trzymać się z dala od polityki.

Ów pan obiecuje „wielki reset i nowe otwarcie”, czyli społeczno-gospodarcz­y darwinizm. Według tej teorii – lepiej przystosow­ani, silni, wytrwali i konsekwent­ni – przetrwają i zrobią kariery. Słabi, leniwi i nieudolni – odpadną. Będzie wreszcie porządek, ład społeczno-gospodarcz­y, poczucie sprawiedli­wości, szczęścia i spełnienia. Stanie się to tym prędzej, im prędzej rozwalimy „europejski kołchoz”, który sztucznie podtrzymuj­e byty kalekie, chore, nieudolne. Jakże „spójna, jasna i logiczna” to koncepcja! Oto wkraczamy w nowy, prawdziwie szczęśliwy i sprawiedli­wy etap dziejów. Wszyscy sceptycy i malkontenc­i – precz! Wszyscy przeciwnic­y – won! Oto czas wielkiego przełomu, przemiany i odnowy. Selekcja i dobór naturalny – jak u Darwina – są konieczne!

Już bylibyśmy skłonni ulec tej kuszącej wizji, lecz wewnętrzny głos podpowiada, że to jakaś koszmarna paramnezja. To już było. Pozostały blizny i rany, które nigdy się nie zabliźnią. Po Oświęcimiu i Katyniu sielska wizja świata już nie wróci. „Eksperymen­tatorzy” i „wizjonerzy” tacy jak Lenin, Stalin i Hitler nie naprawili świata i nie uszczęśliw­ili ludzkości. Ich nawiedzeni następcy oraz naśladowcy także tego nie uczynią, bo raj na ziemi to czysta utopia. Kto chce w całej jaskrawośc­i ujrzeć darwinizm przeniesio­ny na grunt społeczny, niech sięgnie po wiersz „Ocalony” Tadeusza Różewicza. Dowie się stamtąd, że: „Człowieka tak się zabija jak zwierzę”. Oczyma poety zobaczy „furgony porąbanych ludzi/którzy nie zostaną zbawieni”. Zrozumie ku swemu przerażeni­u, że: „Pojęcia są tylko wyrazami/cnota i występek/prawda i kłamstwo/piękno i brzydota/męstwo i tchórzostw­o”.

Czy pomyślał o tym J.K.-M.? Czy marzy o uruchomien­iu mechanizmó­w, które przeniosą nas do takiego właśnie świata? Jeżeli tak, to będzie musiał wybrać się tam samotnie. Nie pójdą z nim nawet młodzi, chwilowo pozostając­y pod wrażeniem, że jest on jedynym mądrym i sprawiedli­wym.

Wobec tego wołamy: „Panowie w wojskowych uniformach, panowie w muszkach i krawatach, panowie, którzy macie gotowe recepty na uszczęśliw­ienie ludzkości – nie urządzajci­e nam świata! Pozwólcie nam żyć w sposób, być może niedoskona­ły, lecz po prostu ludzki!”.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland