Bierzcie wszystko...
69 jakby spał. Szczątki ludzkie rozsypały się w promieniu 25 kilometrów. Część wylądowała koło wsi Grodno. – Kiedy spadali – opowiada Natalia – wiatr ściągał z nich ubrania. Wśród trupów siedział martwy dziesięcioletni chłopiec przypięty pasem do pogiętego fotela. Obok tlącego się ogona samolotu leżały poparzone ludzkie kawałki podobne do części plastikowych manekinów. Ręka, noga, tułów. Wkoło stali rebelianci. Byli w szoku. – To nie katastrofa – pokręcił głową dowódca. – To piekło.
Tego tragicznego dnia na lotnisku w Holandii stewardesa Renuka Birbal stała przy bramce G03, przez którą wchodzili pasażerowie boeinga 777. Wśród nich była sześcioosobowa rodzina. Mieli uśmiechnięte, szczęśliwe twarze i dziesięć sztuk bagażu. – Wreszcie wracamy do domu – mówili. Dzieci pomachały stewardesie na pożegnanie. Były podekscytowane. Wypytywały matkę: – Kiedy znowu zobaczymy swoje walizki? Babcia robiła zdjęcia wnukom. Jakiś mężczyzna wyznał, że leci na pogrzeb matki. Inny krzyknął do Renuki wesoło: – Do zobaczenia wkrótce! Dwóch młodych chłopaków próbowało ją podrywać: – Pomożesz nam sprawdzić się w miłości? Tak to zapamiętała i opisała na Facebooku. – Ostatni raz widziałam ich, rozmawiałam z nimi i życzyłam przyjemnego lotu. Na pokładzie było 80 dzieci. Malezyjska aktorka i jej holenderski mąż zabrali w podróż niespełna dwuletnią córkę, by pochwalić się nią przed rodziną. Nauczycielka angielskiego z uniwersytetu w Sabah leciała do domu z rocznym synkiem. 12-letni Mo, 10-letnia Evie i 8-letni Otis z Australii wracali z dziadkiem z wakacji w Europie. Dwaj synowie Samiry Calehr jechali na wyspę Bali w odwiedziny do babci. Młodszy, 10-letni Miguel, był niespokojny. – Podszedł do odprawy i zawrócił – opowiada matka. – Przybiegł do mnie: – Mamo, kocham cię. Jestem szczęśliwy, że zobaczę babcię, ale będę tęsknił. A co jeśli samolot się rozbije? – Daj spokój, nie bądź głupi – ofuknęła go Samira. – Podróżowałeś już tyle razy. Wszystko będzie OK. Samira wciąż płacze: – Nie słuchałam go. Gdybym tylko mogła cofnąć czas...
Do zobaczenia wkrótce!
Musiałam patrzeć
Zwłoki leżały w upale kilka dni zanim zostały wrzucone do pociągu, chłodni, który zawiózł je do Charkowa. Rodziny ofiar były wściekłe. Tę złość podsycały fotografie i filmy w internecie i telewizji – Ukrainiec w mundurze oglądający obrączkę jednej z ofiar. Wiejskie chłopaki szwendające się po miejscu katastrofy. Korespondent CNN grzebiący w waliz- kach. I jeszcze makabryczne zdjęcia ciał, poranionych, okaleczonych, gnijących w słońcu. Silene Fredriksz oglądała je na Facebooku. – Musiałam na to patrzeć. Tam mógł być mój syn. Sama kupiła bilety i wysłała go na wakacje z dziewczyną. Chce ich pochować obok siebie. – Zginęli razem. Kochali się. Muszą być razem na zawsze. Putin, zadbaj o to, żeby wrócili do domu. Później prasa zaczęła pisać, że bagaże ofiar są rozkradane. Gdy jakiś Holender zadzwonił na komórkę zmarłego, by usłyszeć jego głos nagrany na pocztę, ktoś odebrał telefon. Mówił po rosyjsku, albo po ukraińsku. Holender nie znał żadnego z tych języków, ale tak to kę z napisem: Kochamy cię, Fatima, z jej zdjęciem zawieszonym na szyi, kupił bilety na lot na Ukrainę. – Wiemy, że to niebezpieczne, ale musimy jechać. Tam jest nasza córka. Holenderskie władze próbowały odwieść go od tego pomysłu. Nie ustąpił. W czwartek, 24 lipca, oznajmił: – Dziś lecimy, aby ją znaleźć. Jedziemy na własną rękę. 25 lipca Dyczyńscy dotarli do Kijowa. Z lotniska odebrali ich ukraińscy urzędnicy ministerstwa spraw zagranicznych i dwóch psychologów. – Pojedziemy do miejsca, gdzie samolot został zaatakowany – upierał się ojciec. – Z jakiegoś powodu nikt nie mówi o ocalonych. Istnieją pewne dowody, że niektórzy nie zginęli. W Australii, kiedy ktoś zaginie, setki ludzi idą do buszu i szukają dopóty, dopóki nie znajdą. Chcemy zrobić to samo. Chcemy sprawdzić, czy są brzmiało. Żona zabitego Brita Dalziela z RPA poinformowała, że próbowano płacić na Ukrainie kartą kredytową męża. Młoda kobieta z miasta Torez opublikowała na Facebooku zdjęcia tuszu do rzęs z podpisem: Z Amsterdamu, a właściwie z pola. Kumacie w czym rzecz? Silene Fredriksz widziała i te fotografie: – Weźcie iphone’y, weźcie pieniądze, bierzcie wszystko – płakała. – Tylko ciała mają do nas wrócić!
Nasza córka żyje
Mieszkający w Australii polski kardiolog Jerzy Dyczyński i jego niemiecka żona Angela pojechali na lotnisko po córkę. Fatima skończyła studia w Holandii, została inżynierem lotnictwa i wracała do rodziny, do Perth. Czekał na nią staż w IBM i wspaniały prezent od rodziców – kabriolet BMW. Przed startem rozmawiali na Skypie. Matka życzyła jej dobrego lotu. Kiedy Jerzy i Angela usłyszeli, że samolot zestrzelono, łudzili się, że Fatima do niego nie wsiadła. Później zaczęli dzwonić na jej komórkę. Sygnał był. Telefon działał. Pomyśleli, że ich dziecko ocalało. – Wierzymy, że ona... Nie wiem, w co wierzymy. Jesteśmy zagubieni – mówi Angela. – Wierzymy, że żyje i musimy się nią zaopiekować – oświadcza kategorycznie Dyczyński. Już w dzień po katastrofie znaleźli się w Amsterdamie. Ojciec ubrany w koszul- ocaleni. Zorganizowano im prywatny lot do Dniepropietrowska, miasta oddalonego o kilka godzin jazdy od rejonu katastrofy. Jeśli będą chcieli jechać dalej, ukraiński rząd już im nie pomoże. Tam rozciąga się rejon kontrolowany przez rebeliantów.
Identyfikacja ciał pasażerów lotu MH17 będzie przeprowadzana w Holandii przez międzynarodowy zespół ekspertów. Już w dzień po katastrofie w domach rodzin ofiar pojawili się funkcjonariusze policji. Oprócz podstawowych danych takich jak wiek, wzrost, cechy szczególne, tatuaże, pobierali DNA zabitych z ich osobistych rzeczy, szczoteczek do zębów, grzebieni, gromadzili dokumentację dentystyczną. Arie de Bruijn, szef Narodowego Biura Śledczego, mówi, że jego zespół działa pod niewiarygodną presją. Ludzie chcą, by zwłoki wróciły do nich natychmiast. Wiele osób uważa, że identyfikacja jest kwestią godzin. Tymczasem, jak twierdzi de Bruijn, ustalanie tożsamości może trwać tygodnie, a nawet miesiące. Wicepremier Ukrainy poinformował, że ratownicy odnaleźli 282 ciała i 87 fragmentów należących prawdopodobnie do 16 osób. (EW)