Rancho Parkerów
dynastia wodzów, podział na kasty, bogato rozwinięty system religijny pełen bogów, wierzeń, zakazów i nakazów regulujących życie społeczeństwa. Biali zaczęli się panoszyć na wyspie od XVIII wieku, po odkryciu tych ziem przez Jamesa Cooka. Mimo że Cook zginął z rąk tubylców, jego następcy i tak wkrótce nadeszli, przywlekając tutaj choroby weneryczne, komary i karaluchy, swój język i swoją religię. Aby zaznaczyć, że teraz oni tu rządzą, najpierw wycięli w pień niemal całą tutejszą faunę i florę, a następnie około miliona autochtonów. Potem była długa droga rugowania tego co tutejsze. Obecnie Hawaje są jednym ze stanów USA (rodowitych Hawajczyków mieszka tu tylko 1 proc.). Liczba ludności Hawajów to ok. 1,2 mln, w tym 40 proc. rasy białej; Japończycy stanowią 24 proc., Filipińczycy 11 proc., Polinezyjczycy 9 proc., Chińczycy 6 proc., Murzyni 2 proc.
Dawno, dawno temu 19-letni John Palmer Parker na zlecenie króla w pięknym stylu wyłapał zdziczałe bydło, które dawało się we znaki miejscowym. W podzięce dostał najlepsze pojmane sztuki, a że nie był w ciemię bity, poszedł za ciosem i ożenił się z Hawajką. Dawało mu to prawo posiadania ziemi na Hawajach (było to gdzieś na początku XIX w.), kupił tę ziemię, zatrudnił paniolo, czyli pastuchów, i dał początek Ranchu Parkerów. Temu samemu, które teraz można bezkarnie eksplorować, wypożyczając konia i wykupując przewodnika. 90 tys. hektarów ziemi i 55 tysięcy krów. Gdziekolwiek spojrzeć – pole, kaktusy i bydło.
Dziś 80 proc. dochodu wyspa ma dzięki Parkerom, a ich monopol jest bezdyskusyjny. Tutejsze miasto Waimea jest ich własnością. Jest tu centrum handlowe Parkerów, restauracje Parkerów, kino, kościoły, targ, pomniki, parki rozrywki i boiska sportowe, obiekty prywatne (Parkerów), choć udostępniane maluczkim. Dawno, dawno temu 19-letni John Palmer Parker wiedział, co robi, inwestując w rancho.
– Potencjalny Hawajczyk musi przeliczyć, za ile da się tu osiedlić, za ile utrzymać siebie i rodzinę i jak na to zarobić – mówi mieszkający tu od dziecka Hawajczyk Tim. – Żeby wyjść na swoje, musimy wszystko poświęcić temu zajęciu, a każdy członek rodziny musi mieć swój udział w zarobkowaniu.
Izolacja archipelagu podraża koszty życia. 90 proc. żywności pochodzi z importu. W ogóle większość produktów jest importowana, a to kosztuje. Czteroosobowa rodzina, aby utrzymać się na Hawajach na podobnym poziomie, jak na przykład w Nowym Jorku, potrzebuje około 55 proc. dochodu wyższego niż na kontynencie. Równocześnie dochód rodziny hawajskiej, wynosząc niewiele więcej niż średnia krajowa, wciąż jest sporo niższy niż dochód analogicznej rodziny w jakimkolwiek innym miejscu USA. Hawaje plasują się na dole listy stanów, w których życie jest ekonomicznie proste (47. miejsce). Dlatego nie jest łatwo zapracować na bajkowy widok za oknem.
Gospodarka Hawajów to przede wszystkim turystyka i wojsko. Poza tym spore znaczenie ma uprawa kwiatów, orzechów makadamia, owoców i warzyw. Jeśli ktoś nie jest urodzonym plantatorem, znajdzie pracę w turystyce. Ale to jest zwykle praca sezonowa. I najniżej opłacana. W dodatku miejscowości turystyczne, gdzie o pracę najłatwiej, są najdroższe... Kółko się zamyka. Jednak miejscowi jakoś sobie radzą.
– Ciepły klimat trochę pomaga – mówi Tim. – Powoduje, że nie muszę się martwić o opał na zimne dni, a fakt, że jestem instruktorem nurkowania sprawia, że nie potrzebuję eleganckiej odzieży czy choćby codziennego samochodowego transportu do pracy. Ale i tak nie jest to finansowy raj.
Sporo tu więc miejscowych „niebieskich ptaków” – jak Hanu. Hanu nurkuje niemal od dziecka, ale nie jest zawodowcem. Dlatego brak mu stałego źródła utrzymania. Ale nie narzeka.
– Klimat pozwala mi obyć się bez murowanych ścian – Hanu mieszka na plaży – owoce i ryby są na wycią- gnięcie ręki, nikt się nie czepia i zawsze można dostać kilka dolarów, na przykład pomagając turystom...
Wyspa urzeka urodą i niezwykłym klimatem tworzonym przez dziesiątki detali. Są maleńkie, ukryte przed turystami plaże pełne tubylców (przeważnie nudystów) uprawiających jogę i poranne kąpiele. Są dziesiątki ogródków miejscowych wiosek, których właściciele chętnie witają gości, udostępniają owoce prosto z drzewa oraz częstują owocowymi szejkami i godzinnymi pogaduchami – bo nigdzie się nie spieszą. Jest beztroska, spokój i wszechobecny uśmiech. Mimo ekonomicznych niedoskonałości.
Lokalnych przysmaków jest sporo: prosię pieczone w ziemnym piecu imu, gęsta masa otrzymywana z gotowanego taro zwana poi, zawijane w liść pieczone taro, ryba, wieprzowina lub kurczak – laulau. Jest też ryba mahi-mahi – oceaniczny przysmak. Wszystko to można zjeść w dziesiątkach knajpek lub większych restauracji. Warto jednak także skorzystać z gościnności miejscowych, którzy za niewielką opłatę przyjmą w swoim domostwie i zaoferują poczęstunek ze swoich plantacji. Będzie to albo kawa i orzeszki makadamia, albo soki owocowe, albo cytrusy zrywane prosto z drzew. Do tego zawsze przemiłe towarzystwo gospodarza i niezobowiązująca sympatyczna rozmowa.
Miłość za miłość
Mottem krainy jest zdanie, brzmiące w wolnym tłumaczeniu: „Miłość powinna odwzajemniać miłość. Z nienawiści nie rodzi się życie”. I niewątpliwie taka filozofia również umila egzystencję. Język: angielski Waluta: dolar amerykański Hostel: od 25 dolarów Woda (butelka): 3 dolary Piwo (butelka): 4 dolary Posiłek: od 10 dolarów Dostęp do bankomatów: w mieście bez problemu, ale wioski i małe miejscowości są ich pozbawione