Permanentna tolerancja
usłyszeć. Całość oczywiście podlana napojami wyskokowymi, mimo iż jeden z pierwszych punktów regulaminu wyraźnie zakazuje ich spożywania. Skoro jednak sponsorem imprezy jest potężny polski browar... Sam Jurek Owsiak pokazał zresztą publicznie, że jedno piwko to nie grzech, wychylając na głównej scenie toast za zdrowie 25-latków Acid Drinkers.
Demonizowanych narkotyków za to nie widać, z wyjątkiem słodkawego dymu palonej trawki, unoszącego się tu i ówdzie nad kolorowym tłumem.
Duchowej czystości uczestników pilnują księża przechadzający się między woodstockowiczami. – Tłumaczymy młodzieży, jak odnajdywać w sobie dobro i omijać zło – tłumaczy swą posługę jeden z kapłanów. Przystanek Jezus towarzyszy imprezie od 1999 r. Nieopodal zaś prężnie działa Pokojowa Wioska Kryszny zapewniająca liczne atrakcje, ciekawe występy i smaczne, tanie, wegetariańskie jedzenie za parę złotych. Co jakiś czas wyznawcy Kryszny przechodzą przez teren festiwalu w kolorowym, tanecznym korowodzie, skupionym wokół wielkiej, jeżdżącej platformy. W taki sposób Jurek Owsiak wprowadził na swej imprezie atmosferę tolerancji i zgody, którą faktycznie można tam spotkać w praktyce.
Muzyczny tort urodzinowy
Dwudziesta, jubileuszowa odsłona Przystanku Woodstock była jednak przede wszystkim gigantyczną dawką znakomitej muzyki w wykonaniu kapel światowego formatu. Wymienić należałoby w zasadzie wszystkie, ale na szczególne wyróżnienie zasługuje potężny koncert obchodzącej w tym roku 25 lat istnienia legendarnej już polskiej grupy heavymetalowej Acid Drinkers, która w rewelacyjny sposób wykonała szereg zaskakujących aranżacyjnie coverów. – Pasuje Wam?! To zróbcie cholerny wrzask! – grzmiał ze sceny Titus do publiki. Dokładnie z takim skutkiem. Wyszczególnić też trzeba występ Budki Suflera kończącej w ten sposób 40 lat i całą karierę. Był to jeden z ostatnich koncertów dinozaurów polskiego rocka. Do wrzenia zaś doprowadziła publikę walijska kapela Skindred, perfekcyjnie łącząca w swych brzmieniach ciężkiego rocka, energetyczne reggae, dynamiczny rap i popularny dziś dubstep. Do dzikich podrygów publiczność namówili ognistym występem Hiszpanie ze Ska-P. – Z butów można wyskoczyć! – stwierdziła roztańczona hipiska Monika. Poetyczny, poruszający koncert Ky-Mani Marleya, oddającego hołd swemu ojcu, przywodził zaś miejscami wrażenie, jakby sam Bob Marley gościł na Woodstocku. – Prawdziwe misterium reggae – wyrokował poważny Konrad z dredami na głowie. Wielkie wrażenie pozostawił po sobie prawdziwy ogień, jaki wznieciła na scenie łódzka Coma, czego publika żywiołowo dowodziła w dzikim pogo. – Mooooc! – wydarło się z kilkudziesięciu gardeł naraz. Nie sposób tu nie wspomnieć o gwieździe numer jeden, czyli sympatycznym muzycznym buntowniku Manu Chao, który zebrał pod sceną niemal 800 tysięcy osób. Podobnie jak trudna do słuchania, acz oryginalna Kapela ze Wsi Warszawa z galicyjską pieśniarką Mercedes Peón. A poza tym: T.Love & Goście, Shata Qs, The Bill, Hatebreed, Skid Row, Dr. Misio, Chilli Crew (!), Jelonek, Volbeat, Bednarek, Carrantuohill, Lao Che, Marika i jej Spokoarmia oraz berlińscy kowboje z The BossHoss. – To bez wątpienia najlepszy festiwal w Europie, a może i na świecie – to najczęściej powtarzająca się opinia.
Na dokładkę
Koncertom towarzyszyła niezliczona ilość wydarzeń, warsztatów, spotkań i debat ze znanymi ludźmi, których rozmówcy wcale nie oszczędzają. Jak choćby głośna już rozmowa z kontrowersyjnym księdzem Wojciechem Lemańskim, czy wykład laureata Pokojowej Nagrody Nobla Muhammada Yunusa z Bangladeszu. Wśród osób zaproszonych do Akademii Sztuk Przepięknych był także Bogusław Linda, aktorzy Teatru 6. piętro, Maria Czubaszek, Agnieszka Holland czy Magdalena Środa. – Sam już spis harmonogramu wszystkich tych wydarzeń budzi szacunek dla sprawności organizatorów – słusznie zauważył barczysty hip-hopowiec Michał. Na uwagę zasługuje uruchomiona w tym roku aplikacja na smartfony, która nie tylko przypominała o poszczególnych atrakcjach i pomagała do nich dotrzeć, ale też wskazywała np., gdzie znaleźć swój namiot wśród tysiąca innych.
Podczas tegorocznego Przystanku Woodstock padł rekord Guinnessa w body paintingu. W strefie sponsora imprezy 398 osób pomalowało się farbami od stóp do głów, nie pozostawiając najmniejszych prześwitów. Gdy ludzie tańczyli pod sceną, obsychając, wyglądali jak rozskakane plemię Avatarów. Nad przebiegiem akcji czuwał wysłannik Guinnessa z Wielkiej Brytanii, który w kluczowym momencie obwieścił z głównej sceny, iż rekord został pobity!
Częste mycie skraca życie!
Uciążliwe są natomiast kłopoty z higieną osobistą. Pod publicznymi prysznicami i przy kranach panuje niebywały tłok, co wielu zniechęca. To zaś nie wpływa dobrze na całą atmosferę. Swoje dodają wyziewy z zawsze przepełnionych, choć co dzień opróżnianych toalet. Jednak z roku na rok jest ich coraz więcej i sytuacja nieco się polepsza. – Mimo to ochoczo skorzystałem z karnetu na „Jedno sranie w lesie”, który dostałem na polu – zdradza z ironicznym uśmiechem Paweł z Gorzowa.
Największą popularnością cieszą się wśród woodstockowiczów radosne prysznice w wodzie lanej na rozpalony tłum przez strażaków (dziękujemy!). A także słynne kąpiele błotne w specjalnie do tego przygotowanym bajorku.
Dużą cierpliwością musiały za to wykazać się osoby chcące wypłacić pieniądze z bankomatu lub kupić coś w festiwalowym markecie. Gigantyczne kolejki uformowane przy budkach z kuponami, za które kupuje się piwo, także nie sprzyjały pragnieniu. – To fatalne rozwiązanie. Mam szczerą nadzieję, że za rok będzie inaczej – zżymał się na głos ktoś w ogonku. Ale i to nie psuło dobrej zabawy. To jednak, co po niej pozostało, trudno objąć wyobraźnią. Jak choćby w przypadku błotnego jeziorka, którego brzegi bywają szczelnie opatulone zgniecionymi puszkami. Dość powiedzieć, że woodstockowe śmieci są sprzątane jeszcze przez trzy tygodnie po festiwalu. Tyle też potrafią zostać tam ostatni imprezowicze.
Ciąg dalszy nastąpi
Ci zaś, którzy decydują się na wyjazd dzień po, muszą przygotować się na kilkugodzinne korki. Wyjazd z miasta jest bowiem „zorganizowany” tak, że do wyboru ma się tylko... jedną drogę. Wielu ludziom to jednak pasuje, bo wcale nie chcą wracać do domu i realiów życia.
– Mógłbym tu zostać do końca świata i o jeden dzień dłużej – mówi malowniczy punk z kolorowym irokezem. – Całą wieczność – przebija go facet w kapeluszu splecionym z puszek. Ci na pewno wrócą tu za rok. I mogą być spokojni o najbliższą przyszłość swego festiwalu, bo Jurek Owsiak dogadał się z marszałek woj. lubuskiego Elżbietą Polak i współpraca Woodstocku z Kostrzynem została przedłużona co najmniej do 2018 r. Do zobaczenia więc!