Mordercy szczególnej troski
Prokuratura ma informacje identyfikujące domniemanych sprawców i zleceniodawcę głośnego zabójstwa z Kobyłki, ale nie postawiła im zarzutów. Czy chodzi o to, aby nie stracić głównego świadka koronnego w śledztwie dotyczącym groźnej grupy przestępczej?
Ta zbrodnia została zaplanowana i zrealizowana z zimną krwią i wstrząsnęła opinią publiczną bardziej niż jakiekolwiek zabójstwo w ramach mafijnych porachunków. Po raz pierwszy bowiem w wyniku gangsterskiej wojny zginął nie członek mafii, a jego najbliższa osoba – w żaden sposób niezwiązana z przestępczym podziemiem. Po raz pierwszy również zdarzyło się, aby policjanci i prokuratorzy wpadli na trop „kilerów” i zgromadzili dowody, ale nie mogli i nie chcieli postawić im zarzutów.
Poranna egzekucja
Przed świtem 10 stycznia 2008 roku podwarszawska Kobyłka tonęła jeszcze w ciemnościach. Na opustoszałej ulicy nie było prawie nikogo. Po ulicy Zagańczyka kręcił się tajemniczy mężczyzna. Około godziny szóstej z domu przy tej ulicy wyszła 35-letnia Anna M. – matka dwójki dzieci. Pracowała w pobliskim sklepie. Tego dnia, gdy wyszła i zamknęła za sobą furtkę, tajemniczy mężczyzna zauważył ją i dał znak dwóm kolegom. Chwilę później, gdy Anna M. znalazła się przy budynku z numerem 9, podbiegli do niej dwaj mężczyźni. Zaczęli strzelać w jej kierunku. – Padło łącznie siedem strzałów. Anna M. zginęła na miejscu od pięciu kul, które trafiły ją w głowę i w klatkę piersiową – mówi oficer CBŚ. Strzały zostały oddane z tak bliskiej odległości, że na głowie Anny M. zachowały się ślady osmoliny, a na kurtce zabezpieczono ślady prochu.
Po nitce do kłębka
Morderstwo zaskoczyło policjantów zwalczających zorganizowaną przestępczość. Dotychczas bowiem gangsterzy nie zabijali krewnych swoich konkurentów. Nawet wtedy, gdy toczyli między sobą krwawe wojny. Policjanci i prokurator pojawili się na miejscu niemal natychmiast. Świadkowie (głównie mieszkańcy okolicznych domów) słyszeli strzały, ale nie widzieli, kto strzelał. Jedynie dwie osoby zeznały, że widziały dwóch mężczyzn kręcących się wokół domu, z którego wyszła Anna M. Nikt nie był w stanie podać szczegółów identyfikujących tych mężczyzn.
Prokuratorzy zlecili badanie pocisków odnalezionych w zwłokach Anny M. Badania balistyczne wykazały, że wystrzelono je z tej samej broni, która została użyta do napadu na sklep w Michałowicach w 2007 roku. Jednak śledztwo w tamtej sprawie zostało umorzone, bo sprawców nie wykryto.
Spotkanie za kratkami
Kilkanaście dni przed śmiercią Anna M. udała się do Aresztu Śledczego przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie i odwiedziła tam męża – Krzysztofa. Krzysztof M. od 22 miesięcy był aresztowany za działalność w grupie przestępczej wywodzącej się z Mokotowa. Policjanci z CBŚ i prokuratorzy z Warszawy obiecywali M. nadzwyczajne złagodzenie kary, jeśli zgodzi się na współpracę. M. początkowo nie chciał się zgodzić, ale potem obciążał tych bandytów, którzy byli z nim skonfliktowani i byli jego rywalami. Gdy wyszło na jaw, że współpracuje z prokuraturą, bandyci najpierw otruli dwa psy małżeństwa M. – Zwróciłem na to uwagę prokuratorowi, który mnie oskarżał, ale on nie potraktował tego poważnie – mówi „Angorze” Krzysztof M. Prokurator Mariusz Pieczek z Prokuratury Apelacyjnej wWarszawie napisał nam, że ani Krzysztof, ani Anna nie występowali o przyznanie im ochrony. Gdy 10 stycznia 2008 r. Anna M. została zamordowana, wydawało się jasne, że motywem było zastraszenie Krzysztofa M. Pozostało jednak pytanie, kto zlecił zabójstwo i kto je wykonał.
13 listopada 2007 policyjni antyterroryści zatrzymali Mariusza S., ps. „Marcel” – członka grupy mokotowskiej. „Marcel” podejrzany był o napady, wymuszenia, rozboje i handel narkotykami. Aby uniknąć długiej odsiadki, zgodził się na współpracę z prokuraturą. Sąd przyznał mu status świadka koronnego. „Marcel” opowiedział prokuratorom z Ostrołęki, że w lutym 2007 roku, na polecenie „Daxa” (takiego pseudonim używał Zbigniew C. – wiceszef gangu mokotowskiego) podjęto próbę „uciszenia” Krzysztofa M. Sposobem na to miało być zastraszenie jego rodziny i zabójstwo żony. Co ciekawe: o tym ostatnim fakcie Mariusz S. opowiedział już w listopadzie 2007, gdy kobieta jeszcze żyła. Wprotokole jego przesłuchania czytamy: Głównym pomysłodawcą (zabójstwa Anny M. – przyp. L.Sz.) był Zbigniew C., ps. „Dax”. Prokurator z Ostrołęki, który przesłuchiwał „Marcela”, poinformował o tym Centralne Biuro Śledcze (to CBŚ rozpracowywało grupę przestępczą z Mokotowa),
„Koronny” sypie
jednak jego oficer zamknął pismo w szafie i… zapomniał o nim. Prokurator referent nie zapoznawał się z protokołem przesłuchania Mariusza S., z którego wynikałoby, że planowane jest zabójstwo Anny M., ani nie miał wiedzy, że taki protokół istnieje – napisał nam prokurator Mariusz Pieczek z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie (tam ostatecznie trafiło śledztwo w sprawie morderstwa w Kobyłce). Dopiero po zabójstwie, gdy zeznania „Marcela” stawały się coraz ważniejsze dla śledztwa w sprawie gangu mokotowskiego, odnaleziono spisaną wcześniej w Ostrołęce relację bandyty o planowanej zbrodni.
Kluczowi świadkowie
„Marcel” opowiedział prokuratorom, że od lutego 2007 członkowie gangu mokotowskiego planowali zabójstwo Anny M. „Dax” – według tej relacji główny inicjator zbrodni – szukał „kilera”. Oferował 10 tysięcy euro. Pierwszym, który dostał propozycję zabójstwa, był gangster z Łodzi. Okazało się jednak, że był znajomym Krzysztofa M. i kiedyś razem działali. Łódzki gangster (wywodzący się ze starych struktur przestępczych, gdzie obowiązywał niepisany „kodeks” i „honor”) odmówił, bo – jak tłumaczył – nie chciał skrzywdzić rodziny dawnego kolegi. Po spotkaniu z „Daxem” zaczął unikać kontaktów z mokotowskimi bandytami. Prokuratorzy przesłuchali łódzkiego gangstera, a ten potwierdził wersję „Marcela”. Świadek koronny wskazał drugiego człowieka, który dostał propozycję zabójstwa w Kobyłce. Był to Andrzej W., ps. „Dony”. Ale także on odmówił przez wzgląd na znajomość z Krzysztofem. „Dony”, przesłuchiwany przez prokuraturę, potwierdził wersję „Marcela”. Dalsze przesłuchania doprowadziły do dwóch gangsterów, którzy podjęli się „mokrej roboty”. Byli to Wojciech S., ps. „Wojtas” – członek gangu „obcinaczy palców” – i Norbert D., ps. „Norbi”. Prokuratorzy zdobyli zeznanie jeszcze jednej osoby, która wskazała na D. jako na mordercę Anny. Był to przestępca, który siedział w areszcie i walczył o jak najniższy wyrok. Podczas spaceru usłyszał od D. relację o przebiegu zbrodni w Kobyłce, a potem opowiedział o tym prokuraturze. Świadek ten zeznał, że D. – po wykonaniu zlecenia – osobiście się tym chwalił, przy czym podał dwa szczegóły, które mógł znać tylko faktyczny sprawca zbrodni. O tym, że „Dax” szukał zabójcy, który zastrzeliłby Annę M., opowiedział jeszcze trzeci bandyta. Dlaczego więc kryminaliści nie usłyszeli zarzutów? Zebrany w sprawie materiał dowodowy ani nie pozwolił na przedstawienie zarzutów zabójstwa Anny M. Wojciechowi S. i Norbertowi D., ani nie potwierdził, aby za zleceniem zabójstwa stał „Dax” – napisał nam prokurator Mariusz Pieczek.
Trudny problem
Skąd „Marcel” znał te szczegóły? Jak wynika z jego zeznań, sam nie podjął się dokonania zabójstwa, ale na prośbę „Daxa” pojechał do Kobyłki i rozpoczął obserwację. Najpierw obserwował dom Anny M., potem ją samą. I wówczas ustalił, że codziennie, wczesnym rankiem, wychodzi do pracy. Potem informacje te przekazał swoim dwóm kolegom, którzy mieli dokonać zabójstwa. Z akt sprawy wynika, że „Marcel” miał pełną świadomość, że jego dwaj koledzy jadą do Kobyłki, aby zamordować kobietę. To oznacza, że powinien w prokuraturze usłyszeć zarzut współudziału w przygotowaniach do zabójstwa. Mniejsza z tym, że za taki czyn można na wiele lat trafić do więzienia. Ważniejsze jest to, że polskie prawo stanowi, że ani zabójca, ani jego pomocnik nie mogą być świadkami koronnymi (tak samo nie może zostać „koronnym” przywódca zorganizowanej grupy przestępczej). Gdyby więc prokuratorzy postawili „Marcelowi” zarzut współudziału w przygotowaniach do zabójstwa, bandyta musiałby stracić status świadka koronnego. Problem jednak w tym, że jego zeznania są głównym dowodem procesowym w ważnym śledztwie przeciwko gangowi mokotowskiemu. Gdyby „Marcel” stracił status świadka koronnego, bardzo utrudniłoby to jedno z najważniejszych śledztw w sprawie gangu mokotowskiego. Czy to jest właśnie przyczyna, dla której warszawska prokuratura nie chce stawiać zarzutów w związku z zabójstwem Anny M.? Śledczy dysponują zeznaniami trzech osób wskazujących na zabójców i na zleceniodawcę. Ten ostatni miał dodatkowo motyw. Dotychczas zdarzało się, że prokuratorzy pisali akty oskarżenia o zabójstwo w oparciu o jednego świadka lub o łańcuch poszlak (tak było choćby w procesie związanym z zabójstwem Marka Papały). Czy sprawa zabójstwa Anny M. doczeka swojego sądowego finału?