Nasz bratanek Waldek
Nieszczęście w szczęściu
O dziwnym rodzaju pecha może mówić 20-latek z Pasłęka, który zgubił portfel. Znalazł go bowiem uczciwy człowiek i odniósł na pobliską komendę policji. A ta, oprócz klasycznej zawartości geldpakiety, znalazła w środku woreczek z amfetaminą. Dotarcie do jej właściciela nie było problemem, bo był tam jego dowód... Szczęściarz-pechowiec dostał zawiasy i dozór kuratora.
Na podst. www.dziennikelblaski.pl
„Człowiek z żelaza”
Tylko kobieta mogła nie zauważyć człowieka leżącego w biały dzień w poprzek drogi i przejechać mu samochodem po klatce piersiowej. Fakt jednak, że odpoczywać tak mógł tylko facet. Przeżyć zaś zdołałby jedynie pijany. Bo ma szczęście. I faktycznie, cudem ocalony wydmuchał w szpitalu 1,62 promila.
Na podst. „Kroniki Beskidzkiej”
Krwiożerczy wegetarianin
Z działki w Żabnie zaczęły znikać warzywa. Nie pomagały nawet patrole policji. Dopiero syn właścicieli nakrył faceta objuczonego torbami z ich ziemniakami i ogórkami. Wtedy złodziej zaatakował go nożem i drewnianym kołkiem! Na szczęście nieskutecznie. Skutecznie za to trafił do aresztu.
Na podst. „Sztafety”
Last minute
Rodzina promilem silna
Para zdrowo łykniętych małżonków pojechała na zakupy do Kadzidła. Autem. Z dwiema córkami. Za kółko zasiadła pani, ponieważ miała mniej promili we krwi. Ugodziło to dumę pana (2,7 promila), więc zabrał jej kluczyki, twierdząc, że nie jest w stanie prowadzić. W odpowiedzi na te kalumnie kobieta zadzwoniła na policję, żeby się poskarżyć. W rezultacie ma szanse na dwa lata.
Na podst. „Super Expressu”
Mają rozmach skurczybyki
Nie certolą się złodzieje w Rumunii. 40-latkowi z Bukaresztu rąbnęli np. cały dwupiętrowy dom! Cegła za cegłą rozebrali posiadłość, zdemontowali zabudowania i ogrodzenie. Zabrali nawet drut kolczasty, który miał przed nimi chronić. Tak że po domostwie nie pozostał nawet ślad. Sąsiedzi obsiali więc puste pole kukurydzą...
Na podst. „Faktu”
53-letni Tadeusz S. z Białegostoku meldował się w hotelach, jadł, pił i na minutę przed zapłaceniem rachunku rozpływał się w powietrzu. W ten sposób naciągnął hotele m.in. w Sopocie, Szczecinie, Starachowicach, Wrocławiu... W sumie ma 16 zarzutów i 23 tys. zł do oddania. Obecnie odsiaduje inny wyrok.
Na podst. „Gazety Współczesnej”
Przestępczy proceder wyłudzania pieniędzy „na wnuczka” jest znany od lat. Mimo to oszuści nadal nie mają kłopotów z wyszukiwaniem nowych ofiar. Grupa, którą ostatnio rozpracowali wrocławscy śledczy, ma na koncie kilkaset pokrzywdzonych osób. Pieniądze, jakie zdołali wyłudzić, są trudne do policzenia.
Na przestrzeni kilku miesięcy do wrocławskiego sądu okręgowego wpłynęło kilka aktów oskarżenia. Wszystkie dotyczyły oszustw z wykorzystaniem mechanizmu na tzw. wnuczka. Grupa, a raczej grupy przestępcze działały przez dwa lata od 2008 do 2009 roku między innymi we Wrocławiu, Łodzi i Krakowie. Część oskarżonych dobrowolnie poddała się karze i już usłyszała wyroki, inni czekają na procesy. Zmienia się tylko lista pokrzywdzonych. Co jakiś czas do sądu wpływają zawiadomienia o śmierci kolejnych ofiar oszustów. Jedno w tym procederze od lat się bowiem nie zmienia – przeważnie to ludzie starsi brani są przez przestępców na celownik.
Pan Henryk I. (89 l.) był jednym z pierwszych poszkodowanych, którzy zgłosili się na policję w marcu 2008 roku. Zrobił to niemal natychmiast po tym, gdy zorientował się, że padł ofiarą oszustwa.
– To moja żona Genowefa dziś rano odebrała telefon – tłumaczył późnym wieczorem funkcjonariuszom. Cała operacja od złowienia ofiary aż do uzyskania pieniędzy w tym przypadku przebiegła wyjątkowo sprawnie. Trwała zaledwie kilka godzin.
– Od razu w słuchawce usłyszała na powitanie „dzień dobry, ciociu” – opowiadał pan Henryk. – Te słowa zasugerowały żonie, że to dzwoni nasz bratanek Waldek. Gdy ów głos powiedział, że chce pożyczyć pieniądze, żona natychmiast mnie oddała słuchawkę.
Oszuści już wtedy mieli nad ofiarą przewagę, bo gdy starszy pan podchodził do telefonu, był przekonany, że będzie rozmawiał ze swoim bratankiem. Potem przeszli do drugiej fazy. „Bratanek Waldek” zarzucił Henryka I. informacjami na temat niezręcznej sytuacji, w jakiej się znalazł. Mówił bardzo dużo, ale przede wszystkim powtarzał, że potrzebuje pieniędzy.
– Przerwałem mu, bo to mnie nie interesowało – zeznawał dalej mężczyzna. – Od razu powiedziałem, że mu pożyczę te pieniądze. Chciał 20 tysięcy złotych. Ja miałem w banku tylko 17 tysięcy. Przekonywał mnie, abym postarał się o więcej, ale tym razem stanowczo odmówiłem. Stwierdziłem, że ma sobie sam poradzić, kazałem mu też przyjść do banku, bo sam z takimi pieniędzmi nie chciałem chodzić po ulicach.
Gdy pan Henryk zjawił się w banku, zaproponowano mu wypłatę w banknotach po 20 złotych.
– Stwierdziłem, że Waldek nie będzie chciał takiej drobnicy. Jego mieszkanie było blisko, więc żona poszła do niego zapytać, czy weźmie jednak w tych banknotach.
Choć bratanek mimo umowy nie pojawił się w banku, a żona nie dawała znaku, starszy pan i tak postanowił działać. Pojechał po prostu do innego oddziału banku i tam wypłacił już w żądanych nominałach oszczędności. Z gotówką udał się do domu.
– Zaraz zadzwoniłem do matki Waldka. Była zaskoczona, gdy opowiedziałem jej całą historię. Obiecała, że skontaktuje się z synem – opowiada dalej Henryk I. – Jak tylko odłożyłem słuchawkę, telefon zadzwonił. To był ten Waldek.
Oczywiście starszy pan usłyszał, że bratanek nie mógł do banku przyjechać. Co więcej, nie może też przyjść po pieniądze do niego, ale wyśle tam kolegę. Podał jego imię i nazwisko. Nie minęło 10 minut, gdy telefon zadzwonił ponownie. To był już kolega „Waldka”. Czekał pod bramą kamienicy, w której mieszka pan Henryk. Przedstawił się. Przy uchu trzymał telefon komórkowy, choć niewyraźnie, ale – jak utrzymuje w swoich zeznaniach – ofiara usłyszała wtedy głos swojego bratanka. To miała być gwarancja, że oddaje pieniądze właściwej osobie.
– Pół godziny potem przyszedł do mnie mój bratanek Waldek – kończy swoje zeznania Henryk I. – Już wiem, że zostałem oszukany.