Piosenka spod welonu
W 1978 roku kompozytor Antoni Kopff zamknął, jak powiada, wszystkie swoje interesy muzyczne. To byli następcy Partity zespół Familia (późniejszy Gang Marcela), zakończył opiekę artystyczną nad Anną Pietrzak i Andrzejem Frajndtem. A że jest człowiekiem bardzo rzutkim i (przynajmniej wtedy) nie znosił nicnierobienia, rozglądał się za jakimś zajęciem. W tym czasie Irena Jarocka rozglądała się za kierownikiem muzycznym, który zgromadzi muzyków i ruszą razem na koncerty. Była ciągle jedną z najpopularniejszych polskich piosenkarek i mimo że od nagrania Odpływających kawiarenek minęły już trzy lata, kalendarz miała wypełniony. Jak się Państwo domyślili, doszło do przecięcia się dróg kompozytora i gwiazdy i Kopff został nie tylko tak zwanym bandliderem, ale także (uwaga!) konferansjerem, w czym jest naprawdę biegły.
Na trasie, jak to na trasie – nie tylko próby i występy, także wspólne podróże autobusem i oczywiście pogaduchy. Nieuchronnie musiało dojść do momentu, w którym usłyszał propozycję: A może byś dla mnie coś napisał? Oczywiście, że mógł, i w czasie kilkudniowej przerwy w domu w Warszawie skomponował melodyjkę. Jak to u niego – wpadającą w ucho, posiadającą wszelkie cechy przeboju, tyle że to miał być… charleston. Minęły już dawno czasy nagłego come backu tego rytmu, kiedy to Bohdan Łazuka śpiewał swoje Dzisiaj, jutro zawsze i Bohdan, Bohdan trzymaj się. Nie bardzo więc wierzył twórca w to, że publiczność to „kupi”, zaś radio już wtedy spoglądało w stronę Budki Suflera i zespołów spod znaku Muzyki Młodej Generacji. Lubię muzykę dixielandową – wspomina artysta. Niesie jakąś taką radość, ma w sobie lekkość, zresztą mam z nią pewne doświadczenia, grałem bowiem przez jakiś czas na puzonie w zespole jazzu tradycyjnego.
Pani Irena przyjęła propozycję bez zastrzeżeń, ba, zgodziła się nawet wykonać wokalizę w końcowej części utworu, co miało pokazać i pokazało bogactwo jej warsztatu.
Teraz potrzebny był tekst. Antek nie miał jeszcze pomysłu na to, komu powierzy to zadanie, ale – jak to bywa – pomógł przypadek, który o mało co nie doprowadził do tragedii.
Otóż pewnego dnia w małym mieszkanku wynajmowanym przez kompozytora na ulicy Krochmalnej pojawił się poeta i krytyk muzyczny Bogdan Olewicz (ten od Autobiografii i Nie płacz Ewka). Nie był sam, przyprowadził kolegę. Okazało się też poetę. Panowie byli znacznie rozweseleni i szukali towarzysza z lodówką zaopatrzoną w podstawowy produkt. Po wypiciu butelki rozpoczął się między nieznanym gościem a gospodarzem spór o wyższość rocka, a właściwie o beznadziejność dziedziny uprawianej przez Kopffa. Spór zamienił się w kłótnię, a ta w regularną bójkę. Do pierwszej krwi. Kiedy ta się polała, panowie znów sięgnęli do lodówki, a potem udali się do klubu Stodoła, aby dokonać ostatecznej egzekucji na swoich wątrobach, trzustkach i nerkach. Następnego dnia się spotkali i już w absolutnej harmonii napisali dla zespołu Bajm piosenkę Przepis na świat. Owym nieznajomym był Andrzej Mogielnicki, który przygodę tę wspomina tak: Prawdziwa przyczyna, dla której napisałem „Piosenkę spod welonu”, ma imię i nazwisko – Antoni Kopff. W owych latach byłem, delikatnie ujmując, „zjeżony” na tego typu muzykę i wykonawców, a Antoś w końcu jak mało kto był z nią kojarzony, począwszy od dręczącego nas przez lata 70. przeboju „Do zakochania jeden krok”. To nie był przebój, to był rozbój... A do tego jeszcze Partita... Trzeba go było dopiero poznać osobiście, to i owo przekąsić i wypić, żeby zrozumieć, skąd w jego kompozycjach brała się ta beztroska, pogodna nuta. On po prostu taki był (i wierzę, że jest). Nieczęsto spotyka się artystę, którego osobowość i twórczość są tak doskonale zharmonizowane... Ale co innego osobista sympatia, a co innego, kiedy gość siada do fortepianu i zaczyna ci brzdąkać utwór w tonacji dur plus, w którym za cholerę nie ma miejsca na solówkę przesterowanej gitary! A w dodatku linię melodyczną odśpiewuje głosem górskiego kozła po tracheotomii... I na końcu oświadcza, że patrząc na niego i słuchając, trzeba sobie wyobrazić Irenę Jarocką, a wtedy wszystko będzie OK. Wyobraźnia w tej branży czasem nie zna granic... Sam nie wiem, kiedy iw jakich okolicznościach powiedziałem, że spróbuję. Spróbowałem. I napisałem. A kiedy skończyłem, patrząc na ten tekst, z przerażeniem odkryłem, że mogę napisać wszystko. Ma wszakże Mogiel jeszcze inny wkład w tę piosenkę. Otóż znany jest z tego, że uczestniczy w nagraniach. Dlaczego? Mówi, że musi dopilnować właściwej interpretacji swoich tekstów. Tyle że tu posunął się dalej i... zaingerował w aranżację. Tu mi czegoś brakuje – stwierdził. Dobrze byłoby dać takie coś – podszedł do mikrofonu i w odpowiednim momencie zamruczał: ummma, umma, uma.
I tak zostało.
halber@onet.eu Felietony do słuchania w niedziele na antenie Programu Pierwszego Polskiego Radia SA
około godz. 14.40
Grupę grającą alternatywnego rocka tworzą czterej bracia. Pochodzą z Grecji, komponowali w RPA, a teraz w Arizonie. O rodzeństwie Kongos świat usłyszał za sprawą pojawienia się w 2012 roku ich piosenki Come With Me Now w filmie Holy Motors. Od tego czasu trwa istna kongosmania. Spodobały się ciężko brzmiące gitary i wyrazista sekcja rytmiczna okraszone… akordeonem. Zespół zdecydował się na ponowne wydanie krążka Lunatic. I bardzo dobrze, bo jest na niej jeszcze więcej żywiołowych kawałków. Moimi faworytami, oprócz Chodź do mnie teraz, są Hey I Don’t Know i It’s A Good Life. Tak skoczne, że nogi same rwą się do tańca! Warto sprawdzić.
Sony. Cena ok. 40 zł.
Proszę nie dać się zmylić angielskojęzycznej nazwie tria. To nasze swojskie chłopaki udzielające się do niedawna w Boogie Chilli i Wielkiej Łodzi. Za namową Roberta Kordylewskiego, Leszek Paech i Janusz Siemienas już w nowej formacji grają uwielbianego bluesa. Mówią o nim w ten sposób: Charakterystyczne brzmienie gitary slide, mocne dźwięki harmonijki, osobiste teksty, wszystko scalone gitarą fingerstyle i wystukiwanym nogą rytmem – to nasza muzyka. Dodam, że utrzymana w klimacie country, chicagowskiego bluesa. Ich dewizą jest rymowanka: Polski czy angielski – tekst znaczenie jedno ma i muzyka też jest jedna. Posłuchajmy, kiedy gra. No to posłuchajcie.
Universal. Cena ok. 40 zł.
Amerykański serial fantasy cieszy się na świecie ogromną popularnością. Także u nas ma wielu fanów, którzy mogą śledzić jego czwartą odsłonę. Muzykę do niej (tak jak i do pierwszej części) napisał niemiecki kompozytor irańskiego pochodzenia Ramin Djawadi. Ma on w swoim CV listę skomponowanych melodii także do innych filmów, jak Starcie tytanów, Pacific Rim, czy Nienarodzony. Jego dźwiękowe wizje w Game Of Thrones, do akcji toczącej się na fikcyjnych kontynentach, świetnie oddają mroczny charakter sagi. Są na tyle wyraziste, że można ich słuchać bez „obrazków”. I też się bać!
Sony. Cena ok. 40 zł.