To tylko niby proste...
W 28. numerze ANGORY, w artykule „Założył elektrownię słoneczną, podłączył się do systemu i energetycy zaczęli «kraść» prąd”, opisany został jeden z licznych absurdów, jakie istnieją w naszym kraju i do których jesteśmy już chyba przyzwyczajeni, ale ten, opisany w artykule przekracza wszelkie pojęcie.
Dzisiaj cały świat kładzie nacisk na wykorzystywanie alternatywnych źródeł energii. Zaostrza się przepisy dotyczące emisji CO , gdzie to tylko możliwe buduje się nowoczesne elektrownie wiatrowe lub słoneczne. A u nas po staremu... Niby są nowe przepisy i znalazłyby się pieniądze na dotacje na budowę tego typu elektrowni, ale przeciętny Kowalski nie jest w stanie temu sprostać. A gdy jakimś cudem to mu się uda, znajdzie się sto innych przepisów na jego niekorzyść. W Polsce bowiem liczy się tylko interes potężnych molochów energetycznych.
Po przeczytaniu artykułu zacząłem liczyć. W posiadaniu mojej rodziny jest działka o powierzchni około 1 hektara, o lekkim nachyleniu w kierunku wschodnim. Nie znam przepisów dotyczących rozmieszczenia ogniw słonecznych, ale myślę, że na tym terenie mogłoby stanąć od dziesięciu do dwunastu. Przedstawiając konkretny biznesplan, dostałbym kredyt hipoteczny pokrywający wkład własny. Reasumując: rocznie zarobiłbym od 62 000 do 74 400 złotych. Po dziesięciu latach, gdy spłaciłbym kredyt, mógłbym liczyć na czysty zysk. Ale przykłady opisane w artykule szybko sprowadziły mnie (i podobnych mi marzycieli) na ziemię.
W naszym kraju pozornie wolno dużo, ale tylko nieliczni przejdą przez gęste sito polskiej biurokracji. Niby wszystko jest proste, ale z czasem okazuje się, że... prawie nic nie można zrobić.
Polska nazywa siebie pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. To może nasi politycy i urzędnicy zaczną działać tak, jak ci z pozostałych państw Unii? Chciałbym dożyć czasów, gdy będzie tak, że i w naszym kraju wszystko będzie naprawdę proste.
2