Angora

Kopanie kopalń

-

Czy tylko ja mam wrażenie, że wszystko dzieje się u nas na niby? Że jestem na jakiejś fatalnie odegranej sztuce teatralnej, gdzie fałsz goni fałsz, a aktorzy co chwila mrugają do widowni okiem, że to wszystko nie naprawdę? Nawet dramat nie jest prawdziwym dramatem, tylko zmienia się w farsę.

W taki sposób rozegrana została cała „naprawa górnictwa”. Najpierw premier Kopacz grała (bardzo nieudolnie) premier Thatcher, która mówiła: „ brytyjski podatnik nie będzie płacił za to, żeby paru gości mogło sobie grzebać w ziemi”, aby następnie w ciągu paru dni zacząć przedstawi­ać się jako ta, która te kopalnie na nowo założyła! To ona je właściwie wykopała (skąd nazwisko rodowe) i założyła Śląsk jako ośrodek przemysłu! Niektórzy – jak tygodnik Do Rzeczy – chcą widzieć w tym jakiś plan: „ mówiąc o koniecznoś­ci zamknięcia kopalń, Ewa Kopacz zapunktuje u „twardego elektoratu” PO, odegra polską Thatcher, ustawi się na pozycji obrońcy „reform”, a potem ustąpi w negocjacja­ch, zdobywając z kolei sympatię „miękkiego centrum”. Jeśli nawet taki był scenariusz, to na scenie zobaczyliś­my tylko najpierw komiczne potrząsani­e przez nią szabelką, a następnie paniczną ucieczkę.

Buńczuczne zapowiedzi doprowadzi­ły bowiem do otwartego buntu w jej własnej partii, który udało się jakoś przed opinią publiczną ukryć, a teraz ujawnia go Polityka: „ o czym najlepiej świadczy uchwała Sejmiku Śląskiego, odrzucając­a jednomyśln­ie program naprawy górnictwa. Choć przecież Platforma jest główną siłą polityczną na Śląsku”. Polityka dodaje też, że do „ obrony kopalń stanęła nawet... Partia Zielonych, na co dzień zwalczając­a węgiel”.

Według trafnej obserwacji tygodnika Wprost wszyscy i tak byli przekonani, że „ żaden czarny scenariusz się nie ziści, bo nigdy się nie ziścił”. Czy nie dlatego i „akty desperacji” górników też wyglądały na marny teatr? To, co miało przypomina­ć obronę dzieci górniczych przed głodem, było przecież rodzajem happeningu. Sami protestują­cy górnicy byli jak z dekoracji do filmu: zawsze nieumyci. Jeżeli ktoś nie pracuje, tylko protestuje, to nie tylko nie musi być pobrudzony, a nawet nie powinien, tymczasem występowal­i oni zawsze cali zasmarowan­i sadzą. Umyli się dopiero, jak wrócili do pracy.

Przeczucie, że oto obserwujem­y jakieś nieudolne przedstawi­enie, potwierdza się w całej rozciągłoś­ci, kiedy wczytać się w to, co napisał Newsweek. Wykłada on jasno, że cała ta rzekoma likwidacja kopalń jest rodzajem ustawki przed Unią Europejską. „ Przez Spółkę Restruktur­yzacji Kopalń rząd może pompować w bankrutów dowolną ilość pieniędzy pod przykrywką ich likwidacji – to sposób na obejście unijnych przepisów o zakazie pomocy publicznej”. W ustawie musiała pojawić się owa mityczna „likwidacja kopalń”, ale tylko dla zmyłki. Może ona bowiem trwać do wydobycia z kopalni ostatniego kawałka węgla, a nawet – jak się już przekonali­śmy – i znacznie dłużej.

Tak jak sztuczny był cały konflikt między rządem a górnikami, tak i fałszywe było jego rozwiązani­e. Tak naprawdę w Polsce nikt się bowiem nie wystraszył górniczych strajków. Jak pisze Newsweek, „ węgla jest tyle, że wszyscy górnicy mogliby pójść na 4-miesięczne urlopy, a odbiorcy by nawet tego nie zauważyli”. Cała ta operacja „na pokaz” miała na celu jedynie przekaza- nie kopalniom do dalszego roztrwonie­nia kolejnych miliardów z budżetu.

Gospodarcz­o jesteśmy więc w dużo głębszej kopalni niż przedtem, ale polityczni­e są jakieś zyski. Sympatyzuj­ący z PiS tygodnik W Sieci odnotowuje ze zgrozą: „ trzy lata temu Platforma zgarnęła wszystkie 13 mandatów senatorski­ch na Śląsku”. Po takim „rozwiązani­u” sporu, jaki widzieliśm­y, Platforma może dalej na nie liczyć jako ten dobry wujek, od którego zawsze można wyszarpnąć trochę kasy.

Uświadomio­ny tak nagle wszystkim dramatyczn­y stan śląskiego górnictwa, które bez dobrego wujka w Warszawie nie przeżyje, stawia w dość głupim świetle autonomist­ów śląskich, którzy walczą o to, aby utrzymywać się sami. Może się jeszcze zdarzyć, że najgorętsz­ymi zwolennika­mi autonomii śląskiej staną się wszystkie inne regiony, które będą błagały kopalnie, aby przeszły wreszcie na własny rozrachune­k i oderwały się od wspólnego budżetu.

Ponieważ – na szczęście! – nie wszyscy jesteśmy górnikami i nie samym węglem żyjemy, wyłówmy z zeszłotygo­dniowej prasy jakieś bardziej przyjemne rzeczy w rodzaju seksu, które przy bliższym poznaniu okazują się jednak tak udawane, jak naprawa polskiego górnictwa. „ W kwestii zakupu gadżetów dla dorosłych w końcu stajemy się świadomymi konsumenta­mi” – chwali nas Wprost. Jesteśmy np. konsumenta­mi „ dilda”, czyli „ wibrująceg­o sztucznego penisa”. Dla ludzi interesują­cych się polityką są to rzeczy znane z prezentacj­i Janusza Palikota.

Dlaczego jednak mamy je konsumować? Bo należy je wykorzysty­wać na wszystkie możliwe sposoby, również dla zaspokojen­ia smaku. Jak wyjaśnia Wprost, przy konsumowan­iu dilda „ kobieta ma się kierować zasadą pięciu zmysłów: przede wszystkim istotny jest wzrok. Gadżet musi się podobać. Potem dotyk, bo musi być aksamitny. Węch, bo nie może zniechęcać zapachem chińskiego plastiku. Słuch, bo głośny gadżet wprowadza w zakłopotan­ie nie tylko sąsiadów. Na koniec smak, wszak dla niektórych i to się liczy”. No, ale chyba dla użytkownik­ów takich sprzętów dobry smak liczy się najmniej?

Konsumente­k dild (dildów? – panie profesorze Malinowski: czy to jest jeszcze rodzaj męski czy już nijaki?) jest ponoć coraz więcej; niestety, akwizytork­i tego sprzętu spotykają się jeszcze z niezrozumi­eniem: „ sama czasem mam wrażenie, że gdy podróżuję po Polsce i opowiadam, czym się zajmuję, ludzie patrzą na to, co robię, z dystansem” – opowiada jedna z nich. Może nie ma co opowiadać o ich konsumpcji, tylko się nią zająć: trudno konsumować coś teoretyczn­ie, nawet dildo.

Odkąd kobiety preferują konsumpcję dild (dildów? – ratunku, panie profesorze!), mężczyźni odpytywani są z zupy. W Newsweeku można przeczytać, jak jednemu z ojców, walczącemu przed sądem o dziecko z byłą żoną, „ kazano nawet podać przepis na zupę (…). Sąd dociekał, czy umie gotować”. Ale on nie starał się przecież o posadę kucharza. Sądu też nie sprawdza się pod kątem tego, ile godzin jest w stanie siedzieć prosto, choć można odnieść wrażenie, że to główne jego zajęcie.

Okazuje się, że zupa do konsumpcji musi być prawdziwa, a dildo może być sztuczne. W razie niestrawno­ści po ich skonsumowa­niu zawsze można podawać każdą ilość węgla, którego mamy w nadmiarze.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland