Siedemset kilometrów plus jeden
Kiedy starter dmuchnie w gwizdek, najważniejszym przedmiotem Michała stanie się wręczone przez organizatorów pudełko z dwoma przyciskami. Wciśnięcie zielonego oznacza wycofanie się z biegu; czerwonego – komunikat: „Umieram, pomóżcie natychmiast”. Michał Kiełbasiński będzie pierwszym Polakiem, który wystartuje w Yucon Arctic Ultra – najdłuższym i najtrudniejszym wyścigu na świecie.
– Wchodź, porozmawiamy, chociaż z góry uprzedzam, że mój telefon dzwoni bez przerwy – na środku dużego pokoju w domu Michała w otoczeniu sterty mniejszych i większych pakunków stoją duże, pomarańczowe sanki ze sztucznego tworzywa. W ich przedniej części zamocowano listwę, na której z kolei opiera się aluminiowa minikuchenka. – To mój własny patent, bo pić będę musiał cały czas, a czasu nie mogę tracić – tłumaczy Michał. W upale organizm wysyła mnóstwo sygnałów, że potrzebuje wody: biegaczowi zasycha w gardle, poci się jak zwariowany, oddech jest coraz trudniejszy. Przy minus pięćdziesięciu stopniach – choć pić trzeba tyle samo – ostrzeżeń organizmu brak. Michał: – Widziałem gości, których ścinało w ciągu kilku sekund, gdy było już za późno. By tak nie skończyć, musisz co dwie godziny pić minimum litr, a zrobienie garnka ciepłej wody ze śniegu to w tych warunkach 12 minut postoju. W ciągu doby – dwie godziny, w całym wyścigu blisko doba. Nie stać mnie na taką stratę, więc będę grzał wodę… podczas biegu. – Jak rozpalisz płomień? – Zapalniczka leci właśnie z Chin: specjalna z wewnętrznym, cienkim płomieniem o temperaturze 1300 stopni, niezawodna. Paliwo? Na takim mrozie tylko benzyna. Całe przygotowanie to właśnie suma takich najważniejszych drobiazgów.
Złotym szlakiem na północ
8 lutego na starcie w kanadyjskim miasteczku Whitehorse stanie 120 osób. W siarczystym mrozie (od -55 do -30 stopni Celsjusza) pobiegną legendarnym, dość górzystym szlakiem poszukiwaczy złota na północ, wzdłuż Alaski i Jukonu – największej rzeki północno-zachodniej Ameryki. Trasa jest wspólna, ale większość zawodni- ków będzie startować na jednym z trzech dystansów: maratońskim, stu lub trzystu mil. Tylko 32 śmiałków w tym roku spróbuje dotrzeć do najdalej położonej mety w mieście Dawson City – to dystans 430 mil, czyli 701 kilometrów. Limit czasu – 13 dób, najlepsi są na mecie po około siedmiu, czyli 170 godzinach biegu. Choć wśród startujących nie ma ludzi przypadkowych, ukończeniem wyścigu cieszy się statystycznie tylko jeden na siedmiu.
Michał Kiełbasiński, pierwszy Polak w 10-letniej historii wyścigu, ma 46 lat. Od sześciu lat biega na długich dystansach; długich – czyli powyżej dwustu kilometrów. Wcześniej – przez dziewięć lat – jego pasją były adventure racing, czyli „rajdy przygodowe”. To organizowane na całym świecie co najmniej kilkudniowe wyścigi non stop czteroosobowych zespołów, które walczą w ekstremalnych warunkach, m.in. biegnąc, wspinając się, jadąc na rowerze i płynąc kajakiem.
Półtora roku temu Michał wygrał najtrudniejszy ultrawyścig w Polsce – górski Bieg Siedmiu Szczytów w Kotlinie Kłodzkiej. Dystans 240 kilometrów przebiegł w 35 godzin, startował wieczorem, metę minął rankiem po dwóch dniach. Znany jest wśród ultrabiegaczy z tego, że „odpuszcza” rzadko: w zeszłym roku, po operacji kolana, bronił na Śląsku mistrzowskiego tytułu, choć lekarze mówili, że zejdzie z trasy najdalej po 20 kilometrach. Przebiegł… 170 km, a gdy schodził z trasy, był drugi.
Michał: – Mijając dwusetny kilometr, biegniesz nie nogami, ale głową, liczy się przede wszystkim psychika. Jak na biegacza, jestem dość stary i szybkość mi już spada, ale mam mocną głowę i moje szanse rosną z dystansem, z każdą setką kolejnych kilometrów.
Rozmowę przerywa dzwonek: – Kurier! Oby to były buty! – Michał biegnie otworzyć drzwi.
Większe buty, gdy spuchną stopy
Specjalne buty biegowe przyjechały z Belgii. Są dość lekkie, a wyglądem przypominają twarde onuce. Z pagórkowatej podeszwy wystaje kilkanaście metalowych kolców: – Za mało, muszę dorobić więcej – analizuje Michał. Zamówił dwie pary: jedną o dwa numery większą od jego stopy, drugą o trzy.
Najpierw założy na nogę po kolei trzy specjalne skarpety i onuce ze sportowej folii. Potem but, który musi pozostać luźny, bo brak powietrznego bufora zwiększa ucisk i osłabia krążenie. W drugiej części biegu, gdy noga spuchnie, Michał zmieni buty na większe. – Sportowy hazard, który na ten bieg podjąłem, to lekki strój. Pozwoli mi dość swobodnie biec, ale nie jest bezpieczny, jeśli zwolnię lub zatrzymam się na kilka minut. Ubieram się na cebulkę, do czterech par spodni, to samo z bielizną na korpus i kurtką. Alternatywą stosowaną przez część zawodników Yukon Arctic są ciężkie wyprawowe kurtki i buty. Dzięki filcowo-aluminiowej wkładce bezpieczne do minus pięćdziesięciu stopni, ale zobacz sam – Michał podaje mi wysokie kozaki z wierzchu przypominające do złudzenia rosyjskie „gumofilce”. Ciężkie i toporne. – Po stu kilometrach biegu w czymś takim, z nóg zrobi mi się tatar, choć nie wyklu- czam, że będę musiał żeby przetrwać.
Bezpieczne buty razem z ultra-ciepłymi spodniami i kurtką (gęsi puch, wełna australijskiego merynosa) wylądują na pomarańczowych sankach obok apteczki (m.in. środki przeciwbólowe i rozgrzewające plastry) oraz puchowego himalajskiego śpiwora typu mumia.
– Marzę, by uniknąć wyjmowania go. W ostateczności godzina – dwie snu, w śnieżnej jamie osłoniętej od wiatru. – Namiot? – Nie, za dużo waży. Cienka plandeka z goreteksu zabezpieczy mnie przed wilgocią. Na sanki Michał włoży jeszcze obowiązkowe wyposażenie, czyli składaną piłę i łopatę do kopania śniegu. Do tego jedzenie: suszona wołowina i specjalne „odwodnione dania” w aluminiowych torbach. Wlewasz wrzątek i masz… spaghetti carbo-
je
włożyć,