Psy nie gryzły, ale ją jadły
– Przewróciły mnie, leżałam twarzą do ziemi, zakryłam głowę, miałam kaptur, a resztę wszystko od dołu mi rozszarpały – relacjonuje pani Katarzyna, mieszkanka podwłocławskiej Nowej Wsi, która została dotkliwie pogryziona przez psy w czasie spaceru z córką. Przetransportowano ją do Bydgoszczy. W tamtejszej klinice będzie musiała przejść operację plastyczną. Lekarze uratowali jej nogę. Mężczyzna, który prawdopodobnie jest właścicielem zwierząt, usłyszał zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Kobieta we wtorek spacerowała ze swoim 9-miesięcznym dzieckiem. W pewnej chwili agresywne psy rzuciły się na niemowlę w wózku, więc matka osłoniła je własnym ciałem. W efekcie sama została dotkliwie pogryziona przez zwierzęta. Z licznymi obrażeniami trafiła do szpitala we Włocławku. – Udało się ją wyprowadzić z bardzo ciężkiego stanu – poinformowała Marta Karpińska, rzeczniczka prasowa placówki.
– Córka była w karetce, ale mówili, że już prawie nie żyje – opowiadała matka pogryzionej kobiety, Anna Sienkiewicz.
Z Włocławka 41-latka została przetransportowana do Bydgoszczy. Wiadomo już, że lekarzom udało się uratować jedną nogę, ale specjaliści cały czas nie wiedzą, co będzie z drugą – rany są poważne.
– Córka mówiła mi, że psy jej nie gryzły, ale ją jadły. I to się potwierdza. Bo widać to po łydce, o którą walczą lekarze. Chcę im bardzo podziękować, bo się dobrze zajęli córką. Psychicznie trochę się lepiej czuje, ale na pewno psycholog będzie jej potrzebny. Bo my ma- my w domu dwa psy i ona mówi, że w tej chwili już nie chce patrzeć na te psy – powiedział ojciec kobiety, Zygmunt Sienkiewicz.
– Przewróciły mnie, leżałam twarzą do ziemi, zakryłam głowę, miałam kaptur, a resztę wszystko od dołu mi rozszarpały – relacjonuje pogryziona kobieta. – Byłam na pograniczu życia i śmierci, nie jestem już tą samą osobą. – Szarpały bardzo mocno. W pewnym momencie krzyknęłam, one zaczęły jeszcze mocniej, więc mówię: nie, jak będę krzyczeć, to je rozzłoszczę. Więc zacisnęłam się w sobie, trzęsłam się cała, znosząc ten ból – opisuje. Gdy zdołała się uspokoić, psy na chwilę odbiegły. Wtedy spróbowała ucieczki. – Zrobiłam dwa, trzy kroki, delikatnie i one po prostu skądś wyskoczyły i rzuciły się na mnie. Już nie byłam w stanie opanować bólu – mówi pani Katarzyna. Wspomina, że cały czas słyszała płacz córki. Z bólu i przerażenia modliła się o śmierć. – Chciałam, żeby przegryzły mi aortę, żeby się szybciej wykrwawić – mówi wstrząśnięta 41-latka. – Wydawało mi się, że to trwało wieki, a to było 20 minut do pół godziny – dodaje.
W pewnym momencie kobieta zobaczyła czyjeś buty, zauważyła też, że psy zniknęły. Pojawił się właściciel sfory. – Przyszedł z psem. Mówił, że ten mnie nie ugryzie. Zostawił mnie z nim i poszedł dzwonić – mówi. Wezwał pogotowie.
Do wyjaśnienia sprawy policjanci zatrzymali 39-letniego właściciela pobliskiej posesji. W uzgodnieniu z prokuratorem przedstawili mężczyźnie zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi mu od roku do 10 lat więzienia. Policja zawnioskowała do prokuratury o aresztowanie mężczyzny.
Kobieta dopiero po zdarzeniu dowiedziała się, że okolica, gdzie chodziła z dziećmi na spacery, była niebezpieczna, a do burmistrza i na policję trafiały skargi od mieszkańców na niezabezpieczone ogrodzenie.