Umarł król
W nocy z czwartku na piątek zmarł Abd Allah ibn Abd al-Aziz as-Saud, od 2005 roku król Arabii Saudyjskiej. Kraj ma około 30 milionów obywateli. To największy gracz na światowym rynku naftowym, a także państwo, które wpływa na wiele spraw w jednym z najbardziej zapalnych regionów globu. Władca przez lata tak sterował swoim krajem, że zyskał uznanie nawet wśród przeciwników. Polacy zawdzięczają mu sfinansowanie rozdzielenia bliźniaczek syjamskich.
Abd Allah ibn Abd al-Aziz as-Saud przyszedł na świat w 1923 albo 1924 roku, dokładna data jego narodzin nie jest znana. Był trzynastym z 45 synów swojego ojca, założyciela monarchii Abdulaziza, powszechnie znanego jako Ibn Saud, i piątym z braci, którzy po kolei zasiadali na tronie. Jego następcą jest kolejny brat. To saudyjska tradycja przekazywania władzy – królowie wyznaczają swoich następców, dzięki czemu przekazywanie tronu odbywa się bez rywalizacji. Poprzednik Abdullaha (to polski zapis imienia władcy) wskazał jego jako kolejnego króla, on zaś zdecydował, kto będzie panował po jego śmierci. Nowy władca – 79-letni Salman – już pierwszego dnia panowania wskazał, że po nim tron przypadnie kolejnemu z braci, 70-letniemu Mukrinowi. Wiadomo już, że po nim tron odziedziczy Mohammed bin Nayef – bratanek obecnego władcy. Jest więc jasne: żadne niepokoje wynikające z walki o tron nie grożą naftowej monarchii, a mimo to na wieść o śmierci króla ceny ropy podskoczyły. Podwyżka nie była wielka, ale to może być dopiero pierwszy pomruk nadciągającej burzy.
Władca reformator
umiarkowany
Abdullah był wyjątkową osobą. Zachodnie media od dziesięcioleci prześcigały się w opisach luksusów, w jakich pławili się członkowie saudyjskiej rodziny królewskiej. Jego te zarzuty nie dotyczyły. Już w młodości wolał proste życie Beduina. Potężnie zbudowany, uwielbiał ostrą jazdę konną (najczęściej na ogierach) i polowania z sokołami. Edukacją przejmował się niespecjalnie i preferował zwykłe życie na pustyni. Był tak swawolny, że pewnego razu ojciec zamknął go na trzy dni w więzieniu. Później dojrzał i już jako następca tronu demonstrował liberalne poglądy. Jako król prowadził kraj drogą reform. Na Zachodzie mogły się one wydawać cząstkowe i wręcz śmieszne, przez co wiele organizacji oskarżało Arabię Saudyjską zarówno o brutalne kary – choćby ścinanie głów, jak io dyskryminację kobiet. Oceniając zmarłego króla, warto jednak pamiętać, jak długo w Europie trwała walka o równouprawnienie płci. W Szwajcarii kobiety otrzymały prawa wyborcze dopiero w 1971 roku, a w kantonie Appenzell Innerrhoden musiały na nie czekać do 1990 roku. Warto zatem docenić starania króla Abdullaha, który podjął wyzwanie i próbował na wielu polach przełamywać tradycyjne poglądy.
W 2005 roku Abdullah sfinansował operację rozdzielenia polskich sióstr syjamskich Darii i Olgi z Janikowa, które urodziły się w 2003 r. w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Zabieg przeprowadzono w Rijadzie.
Monarcha, podobnie jak jego poprzednicy,
spoczął w nieoznakowanym grobie,
ale o tym było wiadomo od dawna. Jako wyznawca wahhabizmu, czyli jednej z najbardziej radykalnych odmian islamu, nawet po śmierci był zobowiązany do zachowania skromności i niewyróżniania się.
Wyrazy szacunku i uznania dla zmarłego króla Arabii Saudyjskiej złożyli nie tylko sojusznicy i przyjaciele Arabii Saudyjskiej, ale też przedstawiciele Izraela: obecny prezydent Reuven Rivlin oraz jego poprzednik Szymon Peres.
Arabia Saudyjska i problemy, z którymi się zmaga, są Europejczykom dalekie. Jednak nasz kontynent może je wkrótce odczuć. Nowy władca zapowiedział, że zamierza kontynuować politykę zmarłego brata, co oznacza, że w ciągu kilku dni cena ropy naftowej spadnie, ale wkrótce może się to zmienić. Król Abdullah był przez cały okres sprawowania formalnej, a wcześniej nieoficjalnej, władzy lojalnym sojusznikiem USA i dlatego ceny ropy są tak niskie. Jego
następca może iść
tą drogą,
ale nie musi. Kiedy już definitywnie przejmie władzę (bo na razie ma tylko tron), może zmienić swój stosunek do sojusznika zza oceanu, bo ma do tego powody. Arabia Saudyjska konsekwentnie wspierała Stany Zjednoczone, najpierw podczas zmagań ze Związkiem Sowieckim, później obu wojen z Irakiem, inwazji Afganistanu oraz w wielu podobnych operacjach. Kiedy okazało się, że w zamachach na Nowy Jork i Waszyngton główną rolę odgrywali Saudyjczycy, rząd w Rijadzie – stolicy Arabii Saudyjskiej – zdecydowanie zwalczał Al-Kaidę założoną przez obywatela tego królestwa, a teraz w znacznej mierze finansuje konflikt Zachodu z Rosją, doprowadzając do radykalnej obniżki ceny ropy naftowej... Pozostaje pytanie, jak długo nowy władca będzie miał cierpliwość starszego brata, bo Arabia ma swoje problemy, którymi Stany Zjednoczone interesują się umiarkowanie.
Głównym punktem napięć między Rijadem a Waszyngtonem są relacje z Teheranem. Arabia oraz Iran rywalizują ze sobą na wielu polach. Historycznie jest to religijny konflikt między sunnitami – Arabia, a szyitami – Irańczycy. Na poziomie politycznym to ostra konkurencja w Syrii, Libanie i kilku innych miejscach w świecie arabskim oraz islamskim. Do tego rzecz najważniejsza – program atomowy Teheranu! Cały Zachód, w tym USA, stara się wypracować kompromis z Iranem, zaś Saudyjczycy obawiają się, że padną ofiarą tajnych negocjacji USA oraz Iranu. Dlaczego więc Rijad musiałby wspierać nielojalnego sojusznika? Sprawa jest na tyle poważna, że zwrócił na nią uwagę „Wall Street Journal”, a jego komentarz zrelacjonowały media... irańskie. Saudyjczycy byli bardzo rozsierdzeni już w 2013 roku, kiedy USA nie dokonały ataków, by wesprzeć ich sojuszników w Syrii. Wśród najbliższych współpracowników władcy był wówczas jego obecny następca król Salman... Kolejne pola napięć to rozwój tuż przy saudyjskich granicach Al-Kaidy w Jemenie, która właśnie obaliła dotychczasowe władze, oraz Państwo Islamskie, które odwołuje się do tradycji sunnickiej, ale zagrażające monarchii w Rijadzie, krytykowanej przez religijnych ortodoksów za zbytnie zbliżenie z Zachodem...
Szczególnie pouczające były wydarzenia w Egipcie, kiedy Waszyngton nawet nie próbował ratować swojego wieloletniego poplecznika Hosniego Mubaraka. Nowa saudyjska ekipa staje więc wobec pytania, czy warto ryzykować starcie z fundamentalistami islamskimi, skoro sojusznicy z Zachodu i tak nie staną w jej obronie?
W tej sytuacji nowy saudyjski władca musi przemyśleć politykę wobec Waszyngtonu, by ten zajął się interesami sojusznika. Najprostszym rozwiązaniem byłaby rezygnacja Rijadu z utrzymywania niskich cen ropy naftowej. Podwyżką udobruchany będzie Iran, lokalny przeciwnik Arabii, który zyska dopływ gotówki i mniej będzie odczuwał sankcje gospodarcze, a przy okazji Rijad utrze nosa całemu Zachodowi w konflikcie z Rosją. Gra warta świeczki... My odczujemy to na stacjach benzynowych... Na razie Barack Obama zadeklarował, że jest gotowy rozmawiać z nowymi władzami Arabii Saudyjskiej o wszystkich problemach, które dręczą region, i zapewnił, że wierzy w sojusz Rijadu i Waszyngtonu. (KP)