Śnieg wszystko przykryje
Z Monachium donoszą o premierze Łucji z Lammermoor w reżyserii Barbary Wysockiej. Operową wersję angielskiej powieści Waltera Scotta polska wizjonerka przeniosła do połowy XX w. i umieściła w… Ameryce. Opowiada o upadku klasy politycznej, która szerząc zniszczenie, chce wzmocnić swą władzę. Wszystko to na tle zdjęć starych hoteli i pałaców popadających w ruinę. Podobno powołano już komisję cmentarną do zbadania szczątków Gaetana Donizettiego – kompozytora Łucji – na wiadomość o tym, przewracającego się w grobie w swoim rodzinnym Bergamo.
Lecąc na premierę Werthera Masseneta do Rzymu, kupiłem na lotnisku książkę o Ewie Demarczyk. Oparta na wspomnieniach nie zawsze trzeźwych, dawnych przyjaciół, banalnie opiewających jej wielkość, niezwykłość i ponadczasowość, ale jednocześnie drobiazgowo i z lubością przytaczających jej słabości, porywczość i kontrowersyjność. Dwie autorki dokonały benedyktyńskich zabiegów niewnoszących niczego do naszej wiedzy o Ewie, ale mogących jej przynieść wiele bólu i cier- pień. Skoro Czarny Anioł polskiej piosenki postanowił zamilknąć i zniknąć, należało to uszanować, a nie zamieniać w biograficzny pitulinen geszeft.
W Operze Rzymskiej spektakl wyśmienity. Dyrygował (fantastycznie) Jesús López-Cobos, reżyserował Willy Decker, śpiewali Francesco Meli (Werther) i Veronica Simoni (Charlotte). Siedząc na widowni w polskim gronie, poczułem głęboki sens Wspólnej Europy. Chłonąłem piękną muzykę francuską, śledziłem fabułę opartą na powieści Goethego, dyrygowaną przez znakomitego Hiszpana i reżyserowaną przez wybitnego Niemca. Do tego w mistrzowskiej włoskiej interpretacji wokalnej tenora ze ścisłej światowej czołówki i mezzosopranu, porównywalnego w tej roli z niezapomnianą, zmarłą przed kilkunastoma dniami Eleną Obrazcową.
Tegoroczne śniegi przykryły również mogiłę gwiazdy poznańskiej Operetki Wandy Jakubowskiej oraz Andrzeja Kalinina, niedawno zmarłego młodego jeszcze tenora, przybyłego do nas z Petersburga, którego osobiście zaangażowałem do Opery Wrocławskiej. Pięknie śpiewał i dziarsko prezentował się jako Stefan, Al- fred, Faust, Tamino i Ernesto. Dawno niewidziany, podobno długo chorował.
Inne odejście nastąpiło ostatnio w Gliwicach. Po prawie 20 latach kierowania Teatrem Muzycznym zmuszony został do dymisji Paweł Gabara. W swojej specjalności uważany był powszechnie za dobrego fachowca, doświadczonego i zrównoważonego dyrektora, przyzwoitego i prawego człowieka. Od pewnego czasu dochodziły z Gliwic odgłosy nieżyczliwości władz, nagonki prasowej i rozsiewania niepochlebnych opinii. Pytany o to, nigdy się nie skarżył. Miał wokół siebie dobrze skompletowany zespół, pracujący w niełatwych warunkach. Niezmiennie odczuwał sympatię publiczności usatysfakcjonowanej ciekawym repertuarem. Może brakło mu heroizmu w walce z wrogami? Może nie wystarczyło lojalnych partnerów? Może po prostu znudził się władzy, z którą musiał staczać boje o każdy kawałek przychylności i środków finansowych w tragicznie złej sytuacji tej legendarnej operetkowej sceny. A może idąc wzorem kopalń, ktoś wpadł na pomysł likwidacji Teatru Muzycznego w Gliwicach?
Na razie wszystko przykrywa śnieg. Ale przecież niedługo zaczną się roztopy, wszystko odtaje i wyjdzie na jaw. Ciekawe, jaka będzie ta wiosna!