Kto i jak miał to przewidzieć?
Ktoś traci, ktoś zyskuje Pora się obudzić!
przedwcześnie zostawić, wbrew swym intencjom, pasikonikom.
Jestem szczęśliwym dziś kredytobiorcą kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich. Dlaczego szczęśliwym? Bo spłaciłem ten kredyt już półtora roku temu i dziś jestem wolny od niego.
O kredyt ubiegałem się w połowie 2003 roku (kurs franka wynosił wtedy ok. 2,50 zł). Wiedząc o ryzyku kursowym, przejrzałem historię zmian kursu wzajemnego złotówki i franka (od kilku lat nieustanny spadek kursu franka wobec złotego, wprawdzie bardzo powolny, ale jednak). Na dodatek bank wyliczył mi zdolność kredytową tak, że dla kredytu w złotych ta moja zdolność była niewystarczająca. Natomiast dla kredytu we frankach – jak najbardziej. Nic więc dziwnego, że wziąłem kredyt przeliczany we frankach szwajcarskich.
Uderza mnie to, że we wszystkich publikacjach podkreśla się brak zdolności przewidywania ryzyka kursowego (a kto i jak miał przewidzieć brutalne działania wielkich spekulantów walutowych w rodzaju banku Goldmann-Sachs?), natomiast zupełnie mimochodem napomyka się, że to w istocie banki zmuszały wielu kredytobiorców do kredytu denominowanego we frankach, stosując bardzo restrykcyjne metody określania zdolności kredytowej dla kredytów złotówkowych.
Pozdrawiam
Jestem ekonomistą starej daty. Wiedza, którą mi wpajano w Szkole Głównej Planowania i Statystyki, już dawno wyparowała, a to, co pozostało w pamięci, w znacznej mierze nie pasuje do zupełnie innej rzeczywistości gospodarczej dnia dzisiejszego. Ale ukształtowany przez sześć lat nauki ekonomiczny sposób myślenia pozostał. I to on skłonił mnie do napisania tego listu.
Nie mam niespłaconego kredytu, ale dawno temu zaciągnąłem kredyt hipoteczny na budowę domu i wiem, jak trudno się go spłaca. 14 stycznia 2015 roku wiele z 500 tysięcy rodzin, które pobrały z banków kredyty hipoteczne we frankach, stanęło przed widmem bankructwa. Złudne poczucie bezpieczeństwa, że przecież jeżeli nie będę mógł spłacić kredytu, to sprzedam dom, na którego budowę go wziąłem, prysło jak bańka mydlana. Prawie dwukrotny wzrost wartości franka w stosunku do złotego, jaki miał miejsce na przestrzeni ostatnich 6–8 lat, przy jednoczesnym spadku cen nieruchomości spowodował, że pobrane kredyty, mimo kilkuletniego spłacania, znacznie przewyższają wartość wybudowanych za nie domów. Oznacza to, że kredytobiorcy znaleźli się w pułapce bez wyjścia.
Skala tego zjawiska zmusza rząd do natychmiastowej interwencji. Nie można zostawić bez pomocy tylu obywateli w tak rozpaczliwej sytuacji, z której sami nie będą mogli się wydostać. Nawet jeśli popełnili błąd w ocenie warunków, na jakich banki udzieliły im kredytu. Czas ma tu istotne znaczenie, gdyż każda niewpłacona rata tworzyć będzie finansowy ciężar, którego „frankowicze” nie udźwigną, nawet gdy uzyskają warunki umożliwiające bieżącą obsługę zaciągniętego kredytu.
Gdyby do tego doszło, byłby to społeczny kataklizm. Na rynek trafiłyby tysiące odebranych przez banki domów, których nikt nie będzie chciał kupić, a wiele tysięcy rodzin z dnia na dzień nagle stałoby się pariasami. Do tego nie można dopuścić. Tym bardziej że istnieje możliwość przewalutowania tych kredytów z franków na złotówki po kursie z 13 stycznia 2015 r. Jest to całkowicie uzasadnione zarówno społecznie, jak i gospodarczo.
Banki udzielały kredytów we frankach szwajcarskich głównie w latach 2006 – 2008, kupując je po kursie niższym od trzech złotych. Spłaty otrzymują w złotówkach po ciągle rosnącym kursie. Ponieważ kredytów hipotecznych od kilku lat praktycznie nie udziela się we frankach, banki nie muszą kupować tej waluty. Dzięki temu wzrost kursu franka przynosi im wyższe zyski. To, co „frankowicze” płacą dodatkowo bankom z tytułu wzrostu kursu, wzbogaca banki. Nagłe załamanie, które miało miejsce 14 stycznia br., spowoduje, że następne raty będą przynosić bankom dodatkowo co miesiąc około 20 procent więcej wpływów niż dotychczas. Uzasadnia to całkowicie propozycję odebrania bankom korzyści, jakie przyniosła im styczniowa zmiana kursu. Przewalutowanie kredytów po kursie z 13 stycznia br. nikogo nie krzywdzi. Tylko rząd ma argumenty, które mogą skłonić banki do przyjęcia takiego rozwiązania. „Frankowicze” sami tego nie wywalczą.
Pozostawienie tak licznej grupy osób na pastwę banków bez pomocy rządu będzie niemoralne, tak jak niemoralnym jest lansowanie poglądu, że są sami sobie winni, bo padli ofiarą własnej pazerności. O tym, do czyjej kieszeni trafiają zabierane im pieniądze, nikt nawet nie wspomniał.
Obawy, że banki odbiją sobie utracone zyski, zwiększając opłaty obciążające klientów, są nieuzasadnione. Można do tego nie dopuścić, utrzymując te opłaty w kontrolowanych przez państwo bankach na dotychczasowym poziomie. Mechanizm wolnorynkowej konkurencji powinien skutecznie zapobiec podwyżkom.
Mogę się mylić w ocenie skali opisywanego zjawiska. Ale generalna zasada, że jak ktoś traci, to inny zyskuje jest ponadczasowa. Uważam, że bez szybkiej pomocy państwa wiele setek tysięcy osób straci miliardy złotych, które niezgodnie z zasadami współżycia społecznego wzbogacą banki. Tej grabieży czynionej dotychczas „lege artis” nie wolno usankcjonować bezczynnością rządu.
Ostatnimi czasy cały kraj żył sprawą wielkiego strajku pracowników kopalń węgla należących do Kompani Węglowej. Górnicy protestowali przeciwko likwidacji kopalń, która miała być częścią planu restrukturyzacji górnictwa prowadzonego przez rząd.
Ostatecznie przedstawiciele „Solidarności” oraz OPZZ dogadali się z przedstawicielami rządu. Efekt? Plan restrukturyzacji zostanie wprowadzony w życie. Część kopalń zostanie zamknięta, część sprzedana. Decyzja o sprzedaży kopalń węgla prywatnym korporacjom ma wynikać z rzekomej nierentowności tychże.
W tej sytuacji nasuwa się wiele pytań. Jak to w ogóle możliwe, że kopalnie węgla kamiennego z ogromnymi pokładami tego surowca nie przynoszą zysków, podczas gdy polskie firmy sprowadzają węgiel z Rosji czy Nowej Zelandii? Dlaczego za tonę węgla przeciętny odbiorca musi płacić wielokrotność jej ceny rynkowej? Co zrobią górnicy zwolnieni z pracy po zamknięciu ich macierzystych kopalń? Pora się obudzić i przejrzeć na oczy! Kolejne rządy III RP systematycznie doprowadzały kopalnie do ruiny, ponieważ zostały opłacone przez szefów wielkich korporacji, które chcą je kupić za bezcen. Cała elita polityczna naszego kraju jest przeżarta przez korupcję. Sprawa kopalń to tylko wierzchołek góry lodowej. Część osób twierdzi, że jedynym ratunkiem dla górnictwa jest jego natychmiastowa prywatyzacja. Jest to bzdura.
Nie można pozwolić, aby węgiel – surowiec strategiczny – dostał się w ręce obcego kapitału. Węgiel jest nie tylko podstawą energetyki, ale również podstawą przemysłu ciężkiego – produkcji broni, czołgów, samolotów etc., a więc podstawą militarnego bezpieczeństwa kraju! Do czego doprowadziły protesty? Restrukturyzacja miała być i... będzie. Nic nie zmieniono. Górnicy protestowali właściwie po nic. Była to tylko i wyłącznie zagrywka polityczna (...).
Z poważaniem