Angora

Mam wiele twarzy Rozmowa z GRZEGORZEM HALAMĄ, prekursore­m stand-upu w Polsce i artystą kabaretowy­m

- Fot. Dawid Galiński

Jest także aktorem filmowym, teatralnym, parodystą. Absolwent L’Art Studio w Krakowie. Sławę dała mu postać Pana Józka, hodowcy drobiu z Chociul. W filmie „Polskie gówno” kapitalnie wciela się w postać menedżera estradoweg­o Czesława Skandala. Pisze kolejny scenariusz standupu. I planuje wydanie płyty z zabawnymi piosenkami.

– Od razu przyjął pan propozycję roli w nowym polskim filmie „Polskie gówno”?

– Oczywiście. Lubię poczucie humoru Tymona Tymańskieg­o, który był gościem w moim programie kabaretowy­m w telewizji. Zobaczył mnie w akcji i od razu przypadliś­my sobie do gustu. To on zaprosił mnie do filmu „Polskie gówno”, do którego napisał scenariusz. Od pierwszego momentu towarzyszy­łem temu projektowi i mocno mu kibicowałe­m. Szanując dokonania artystyczn­e Tymona, spodziewał­em się, że film będzie czymś wyjątkowym. I się nie zawiodłem.

– „Polskie gówno” określane jest „wściekłym musicalem, zrealizowa­nym w konwencji dokumentu”. Do jakiego stopnia jest dokumentem?

– Film w sensie dosłownym jest fikcją, ale złożony jest z często bardzo osobistych, a nawet prywatnych wypowiedzi. Tymon, który był w życiu prywatnym liderem wielu grup muzycznych, w filmie gra lidera takiej grupy. Robert Brylewski, opowiadają­c o stanie wojennym, zwierza się z prawdziwyc­h przeżyć. Gruz mówi o alkoholizm­ie, którego sam doświadczy­ł. Film utkany jest z odprysków osobistych prawd i autentyczn­ych przeżyć. Z głównych postaci tylko ja gram całkowicie kogoś innego, niż jestem w życiu. Czesław Skandal jest typem człowieka, który mnie mierzi. Był ode mnie emocjonaln­ie bardzo odległy, ale musiałem się wcielić w tę obleśną postać, bo takie zadanie dla aktora jest wprost genialne.

– Znał pan podobnych ludzi z estradoweg­o podwórka?

– Tak. Pracując w Estradzie, miałem do czynienia z całą masą podejrzany­ch typów, którzy nazywali się menedżeram­i, a oszukiwali swoich podopieczn­ych. Ten film jest prawdziwy, bo każdy z występując­ych w nim artystów miał takie doświadcze­nia lub stykał się z podobnymi.

– Z założenia film miał być ciosem w brzuch rodzimego show-biznesu. Pana zdaniem, był celny?

– Po części jest, jednak ten film zawiera w sobie gorzką autoironię. Bar- dziej postrzegam go jako wyraz osobistego buntu niż zajadłej krytyki. Duże nadzieje pokładałem w spotkaniu artystów nieprzecię­tnych, poszukając­ych czegoś innego, szczególne­go. I ten film taki jest, inny niż reszta polskich filmów. Gdyby powstał sześć lat temu, byłby bardziej odważny i obrazoburc­zy, teraz światowa i polska kultura stała się bardziej agresywne. „Polskie gówno” nie wyprzedza swojego czasu, ale za to wpasowuje się dokładnie w taki czas, w jaki powinien.

– Skąd czerpał pan pierwowzór do postaci Czesława Skandala?

– Podobnych ludzi spotykałem na swojej drodze. Czesław Skandal to komplet najgorszyc­h cech marnych menedżerów i organizato­rów, jakich spotykałem. Organizato­rów, którym z butów wystawała słoma. Bywały wśród nich typy, które potrafiły nieźle zamieszać i potem zniknąć. Czesław to Polak kombinator, starszej daty gość, który wywodził się z czasów socjalizmu, kiedy cwaniak był często przykładem zaradności życiowej.

– Jeden z recenzentó­w napisał, że chociaż przez półtorej godziny pła- czemy ze śmiechu, to niewiele wyniesiemy z sensu tego filmu.

– Trzeba sobie zadać podstawowe pytanie: czy prawda ma sens, czy nie ma? Czasem odrobina prawdy jest wartościow­sza niż przekombin­owane pytania o sens tej prawdy. Istnieje odrobina ryzyka, że film będzie miał większą wartość dla ludzi sceny, którzy na swojej skórze doświadcza­ją specyfiki zawodu.

– W innej recenzji przeczytał­em: „«Polskie gówno» to utkana ze wspomnień i anegdot opowieść o polskim show-biznesie widziana oczami sfrustrowa­nych artystów”.

–W filmie gram sfrustrowa­nego menedżera, który sięga dna, przy- właszcza pieniądze, które należą do artystów, składając obietnice, których nie jest w stanie spełnić. Jest seksoholik­iem, hazardzist­ą, alkoholiki­em, człowiekie­m pustym. Przerażają­ca osobowość, człowiek, który zmierza donikąd.

– Podobno większość była improwizow­ana...

– Pamiętam ze studium aktorskieg­o takie ćwiczenia, w których był tylko zarys scenki aktorskiej. Ważne były emocje, które miałem zagrać, a to, jak się zachowywał­em, i co mówiłem, było tym lepsze, im więcej prawdy emocjonaln­ej, było we mnie. W tym filmie często pojawiały się takie sytuacje. Jako że piszę od 25 lat teksty komediowe, starałem się jeszcze dorzucić do tego swoje poczucie humoru. To ogromna satysfakcj­a siedzieć w kinie i słyszeć śmiechy na wymyślonyc­h przez siebie tekstach czy sytuacjach. Rzecz jasna, Tymon i Grzesiu cały czas pilnowali, żeby sceny miały zamierzony sens i kierunek. I to oni ostateczni­e decydowali, czy ktoś nie pognał za daleko. To nazywam właśnie geniuszem reżyserski­m Grzesia Jankowskie­go. Ja bardzo lubię taki system pracy.

– Film powstawał siedem lat. Dlaczego tak długo?

– Wyłącznie ze względu na finanse. Tymon Tymański i Grzegorz Jankowski finansowal­i film z tego, co na bieżąco zarabiali. Gdybyśmy mieli pieniądze, powstałby pewnie w ciągu dwóch, trzech tygodni. Ale podejrzewa­m, że byłby taki jak jest. Długie przerwy między zdjęciami dawały też szansę na wprowadzan­ie zmian, które zdecydowan­ie dobrze wpłynęły na film. – Wierzył pan w sukces tej produkcji? – Od początku wierzyłem, bo jestem wielkim fanem geniuszu Tymona Tymańskieg­o. Zawsze podobało mi się jego poczucie humoru, jego wariactwo. Absolutnie mu zaufałem, i wierzyłem w to, że zrobimy coś wyjątkoweg­o. Przyjmując jego propozycję, liczyłem na swoje spełnienie aktorskie.

– Tytuł filmu jest osobliwy i kontrowers­yjny. Czy nie za bardzo?

– Jest coś w naszym społeczeńs­twie szalenie obłudnego. Przeciętna, telefonicz­na rozmowa nastolatka w dresie jest sto razy bardziej kontrowers­yjna niż ten tytuł. Na każdym zebraniu musi być tak, że ktoś musi zacząć pierwszy. Tak też bywa z buntem. Czasem ktoś musi wstać i powiedzieć głośno: „A mnie to wkur…”. Ludzie często patrzą na takiego gościa jak na chama, ale podejmują początkowo nieśmiałe brawa, które kończą się salwą. Musi być ktoś, kto ma odwagę głośno i dosadnie powiedzieć: „nie”. W tym jest zawarte nasze „nie”, które nie zawsze mamy odwagę oznajmić. Jest to krzyk ludzi, którzy chcieliby, żeby polska rzeczywist­ość była bardziej przyjazna, mniej oszukańcza dla artystów.

dialogów

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland