Ukłony i ofiary.
tyczną architekturą o niezwykłym wdzięku i lekkości zapominamy trochę o horrorze przemocy, choć zrozumienie narodu zdolnego do takich skrajności nie jest łatwe. Na pozłacanym tronie w Sali Tronowej wciąż w trakcie uroczystości zasiada król, a w Srebrnej Pagodzie ludzie klęczą przed szmaragdowym Buddą, składając symboliczne
Bajecznie kolorowe budynki otoczone są rajskimi ogrodami i absolutna harmonia pałacowego kompleksu działa na nas kojąco. O zachodzie słońca powracamy nad rzekę Mekong i do późnych godzin nocnych przyglądamy się życiu ulicy, obserwując ludzi, chłonąc dźwięki, kolory i zapachy. Nie mamy odwagi na spróbowanie grillowanych dżdżownic, chrabąszczy, węży i innych robaków, ale z przyjemnością delektujemy się mniej drastycznymi przysmakami.
Do miasta Siem Reap stanowiącego bazę wypadową do Angor, dojeżdżamy wygodnym klimatyzowanym autobusem z Wi-Fi, który przez cały dzień pokonuje 300 km miejscami tylko asfaltowej, a w większości dziurawej i gliniastej drogi. Znowu dajemy się przyjemnie zaskoczyć urodą i beztroskim charakterem niewielkiego miasta położonego nad rzeką o tej samej nazwie, w którym bezkonfliktowo miesza się chiński, francuski i khmerowski styl. Chińskie lampiony rozświetlają wieczorem rzekę, a nabrzeżny bulwar zalany jest lokalnymi mieszkańcami, turystami i tuk-tukami. Na ulicach panuje karnawałowy nastrój, ludzie ucztują na trawnikach, wokół ulicznych jadłodajni, w eleganckich restauracjach z pokazem tradycyjnych tańców. Trudno uwierzyć, że rozwój miasta stał się możliwy dopiero po śmierci Pol Pota w 1998 roku. Siem Reap jest obecnie turystycznym rajem, z siecią hoteli o wysokim standardzie, a bardzo przystępnych cenach. Wybieramy kolonialną willę w tropikalnym ogrodzie z dużym basenem i, płacąc 25 dolarów za dobę, znowu czujemy się jak milionerzy. Tym bardziej że tuż obok czeka na nas intrygujący kompleks zabytków w Angor, z główną atrakcją – świątynią Angor Wat – na spotkanie z którą czekałam wiele lat.
Każdy turysta docierający do Siem Reap powinien przeżyć wschód słońca w Angor Wat, świątyni zbudowanej w XII wieku przez króla Suryavarmana ku czci hinduskiego boga Vishnu. Jest to lokalny rytuał, przed którym nie należy się bronić. Tłum turystów staje się niezauważalny, rozpływa się z poranną mgłą, w momencie gdy na rozświetlonym niebie pojawiają się sylwetki wież antycznej konstrukcji. Pierwsze promienie słońca padające na ściany świątyni oświetlają intrygujące płaskorzeźby, ożywiają tajemnicze oczy bogów i bogiń, pozwalają zauważyć wszystkie detale, docenić absolutną doskonałość kształtów, proporcji i elementów dekoracyjnych. Bez końca pokonujemy długie krużganki pomiędzy kolejnymi segmentami świątyni, wspinamy się stromymi schodami na trzy poziomy tarasów, wciąż na nowo czując podziw dla ludzkiego talentu. Angor Wat jest ostatnią kambodżańską świątynią wzniesioną ku czci hinduskich bogów i wciąż używaną do obrzędów sakralnych, choć od wieków odbywają się tu wyłącznie buddyjskie ceremonie religijne.
Angor
to nie tylko Angor Wat, ale pozostałość kwitnącej stolicy, skupisko ruin tysiąca świątyń, zabudowań, kanałów i zbiorników irygacyjnych rozrzuconych na wydartej dżungli powierzchni 400 km kw. To świadectwo genialnej cywilizacji wywodzącej się z indyjskiego subkontynentu i pomnik światowej spuścizny objęty patronatem UNESCO. To delikatna różowa świątynia Bantay Srey o koronkowej wręcz finezji czy rozsadzane korzeniami drzew, pochłaniane przez dżunglę kamienne obiekty Ta Prehm. To otoczone murami miasto Angor Thom i niezapomniane Bayon z tysiącem kamiennych twarzy Buddy spoglądających na świat z wyrozumiałym uśmiechem. Przemieszczamy się po Angor wynajętym tuk-tukiem i poddajemy doświadczeniu naszego kierowcy, wiedząc, że zna najpiękniejsze miejsca. Od wschodu do zachodu słońca obcujemy z przeszłością. Spoceni przemierzamy pieszo wielkie odległości, przemierzamy ciemne korytarze, wspinamy się po niezliczonych schodach, wciąż czując niedosyt. Trudno jest nam rozstać się z tym fascynującym światem, ale musimy ruszyć dalej.
Kolejny odcinek podróży pokonujemy, korzystając z nietypowej współcześnie, wodnej formy transportu. Ładujemy się na długą drewnianą łódź, lokalne połączenie z miastem Batambang. Korzystamy z najważniejszej wodnej arterii komunikacyjnej północnej Kambodży, na którą składa się olbrzymie jezioro Tonle Sap i sieć jego dopływów. Kierunek prądu zmienia się tu dwa razy do roku, a poziom wody zależy od obfitości monsunowych opadów, zmuszając mieszkańców pływających osiedli do częstego przemieszczania. Woda jest dla tych ludzi naturalnym środowiskiem, zamiast ulic mają rzeki i kanały, zamiast parków wyrastające z wody krzewy, które po opadnięciu poziomu wody okazują się koronami drzew. Szybki nurt rzeki rozwiązuje problemy sanitarne, odizolowanie zapewnia silne więzy społeczne. Podstawowym zajęciem i źródłem utrzymania jest handel i połów ryb. Wielkie sieci zwieszają się z bambusowych konstrukcji, które jak gigantyczne żurawie opuszczane są pod wodę za pomocą pomysłowych dźwigni. Życie toczy się tu jak przed wiekami, postęp w nieznacznym tylko stopniu zmienia tradycje i wpływa na ludzką mentalność. Na dachach pływających domów pojawiają się czasami anteny telewizyjne i znacznie częściej baterie słoneczne, ale problemy cywilizacji zdają się być wypłukiwane wartkim nurtem rzeki. Dłuższy pobyt w tym nasyconym kolorami i słońcem świecie może okazać się doskonałym antidotum na stres, a łowienie ryb – ulubionym zajęciem. Kambodża zaprasza na wypoczynek i powrót do przeszłości. Język(i) angielski Waluta: riel khmerski, dolary amerykańskie w powszechnym użyciu Doba w hostelu/hotelu: 8 – 30 dol. Posiłek (fast food): 5 dol. Butelka wody (0,5 l): 0,50 dol. Butelka lokalnego piwa: 1 dol. Bankomaty: w dużych miastach, brak na prowincji
kraju:
khmerski,
francuski,