Dorastałam w świecie, gdzie kobiety mówiły o sprawach najważniejszych Rozmowa z ŻANNĄ SŁONIOWSKĄ, autorką książki „Dom z witrażem”
– Książkę otwiera scena, kiedy bohaterkę, Mariannę, zabija snajper KGB. Kilkanaście lat później na Majdanie padają pierwsze strzały. Jak to wydarzenie wpłynęło na pani historię?
– W lutym 2014 roku historia mi się wdarła do fabuły, byłam wstrząśnięta. Książka była już prawie gotowa, otwierał ją ten wymyślony strzał z 1988 roku, kiedy nikt we Lwowie do demonstrantów nie strzelał, a tu okazało się, że tę moją fantazję – zakrwawione ciało owinięte w niebiesko-żółtą flagę – emitują wszystkie telewizje. W związku ze strzałami na Majdanie zmieniłam zakończenie powieści.
– Polacy mieli swój karnawał „Solidarności”, ale również Ukraińcy walczyli z sowieckim systemem. O ile „Solidarność” zna cały świat, tak o walce Ukraińców wiemy wciąż niewiele. Dlaczego?
– Bo nic tak spektakularnego jak w Polsce nie działo się tam. W 1991 roku Ukraina dostała swoją niepodległość na talerzyku. Jednak we Lwowie przełomu lat 80. i 90. szalały legalne albo nielegalne manifestacje domagające się prawdy na tematy historyczne, praw dla języka ukraińskiego, przywrócenia Kościoła greckokatolickiego, który został po wojnie zdelegalizowany, a jego członkowie byli zmuszeni zejść do podziemia. Te manifestacje dobrze pamiętam z dzieciństwa, pamiętam towarzyszące temu emocje, dlatego miałam ochotę, by przywołać te mało znane w Polsce klimaty.
– Pani książka to opowieść o czterech kobietach, czterech pokoleniach i ich losach. Powiedziała pani, że kobiety są ciekawsze od mężczyzn. Dlaczego?
– Nie wiem, dlaczego tak jest, ale przeważnie, jeśli spotykasz parę, to zazwyczaj kobieta, a nie mężczyzna będzie potrafiła lepiej zwerbalizować swoje uczucia, a także opowiedzieć swoją historię. Oczywiście są wyjątki, na przykład wielcy pisarze. Z tym kobiecym szowinizmem trochę żartuję, a trochę nie. Dorastałam w świecie, gdzie kobiety właśnie mówiły o sprawach najważniejszych: o miłości, historii, dylematach moralnych. Mężczyźni byli albo nieobecni ciałem bądź duchem, albo milczeli.
– Bohaterki pani książki to kobiety o wyjątkowo zawikłanych losach, buntujące się przeciwko rzeczywistości. W jaki sposób ich historia odzwierciedla dzieje Lwowa?
– Na pewno jest to tak zwany „mój Lwów”. Nie zapomnę, jak dziwił się znajomy Słowak: co jest takiego w tym mieście, że mówicie na każdym kroku „mój Lwów”, nie przyszłoby mi do głowy tak mówić o moim miasteczku rodzinnym. „Dom z witrażem” to literatura, nie podręcznik historii, zawiera wymyślone postacie oraz wysoce subiektywne interpretacje wydarzeń.
Niemniej starałam się precyzyjnie odtwarzać epokę i nastroje, wkładałam w usta bohaterek realne słowa zasłyszane kiedyś we Lwowie. Ważne było dla mnie także przywołanie rzeczywistych postaci zasłużonych w historii miasta: Salomei Kruszelnickiej, Wiaczesława Czornowiła, a także pokazanie wielowarstwowości Lwowa, który jest jak tort: pod tym, co widzimy na pierwszy rzut oka, kryją się: polska, żydowska, ormiańska i wiele innych odmian historii.
– Narratorka mówi, że to, co ukraińskie, zaczęło być wsteczne i brzydkie. Pierwsze lata życia spędziła pani we Lwowie. Jak zmieniało się miasto? Z jakimi problemami musieli zmagać się jego mieszkańcy?
– Narratorka wypowiada te słowa konkretnie o latach dziewięćdziesiątych, czyli o czasach wielkiego chaosu, gdy jedna epoka się skończyła, a w nowej było niewiele stabilności – szalała inflacja, ludzie nie mieli pracy, wieczorami masowo wyłączano światło, na uczelniach siedziało się w nieogrzewanych salach. Władzę mieli albo byli komuniści, albo – w przypadku Lwowa – straszliwi prowincjusze niezdający sobie sprawy na przykład z rangi zabytków tego miasta. Poza tym w książce te słowa padają w kontekście dorastania bohaterki, której nagle przestają wystarczać idee, za które umarła jej matka, musi szukać własnych.
– O Ukrainie mówiło się jako o kraju kontrastów. Albo jest się biednym, albo bogatym. Czy to się zmienia? I czy właśnie te kontrasty nie doprowadziły do wybuchu kolejnej rewolucji?
– Jeśli pan ma na myśli protesty na Majdanie w latach 2013 – 2014, to najpierw chodziło o zawiedzione nadzieje młodzieży, gdy ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, a następnie już o niesprawiedliwe rządy: za czasów Janukowycza politycy kradli na potęgę, w sposób niespotykany tępiono biznes, rozrastała się korupcja, panoszyli się bandyci. Czyli ludziom, którzy wyszli na ulice, chodziło nie tyle o pieniądze, ile o powiedzenie stop tym, którzy ich oszukiwali i poniżali, stąd nazwa protestów, która się przyjęła – rewolucja godności. Przy okazji umocniła się tożsamość obywatelska Ukraińców, którzy po pierwsze zobaczyli, że mogą mieć realny wpływ na władzę, a po drugie spotkali się ze sobą twarzą w twarz: wschód i zachód, północ i południe, ludzie mówiący różnymi językami, chodzący do różnych kościołów, a przy tym solidarni dla siebie, należący do jednego narodu.
– Tytułowy „Dom z witrażem” w rzeczywistości?
istnieje